Witajcie.
Miałam problem z wyborem odpowiedniego działu. Jestem DDA, a zgodnie z diagnozą psychiatry mam stany depresyjne, nerwicowe i zespół stresu pourazowego. Postanowiłam napisać tutaj, gdyż wszystkie zaburzenia wynikają z problemu alkoholowego w moim domu rodzinnym.
Jestem dwudziestokilkuletnią studentką. Nie będę ze szczegółami opisywać mojego dzieciństwa, każdy z nas przechodził je podobnie. Zanim zdałam sobie sprawę z problemu alkoholowego w domu, prym wiodła przemoc- gdy miałam około 4 lata ojciec w Wigilijny wieczór związał moją matkę kablem a drugim ją okładał. Mama ostatecznie rozwiodła się, gdy miałam trzynaście lat. Ona także miała epizod alkoholowy w życiu, jednak dała radę się z tego wyplątać. Dzieciństwo upłynęło mi więc pod znakiem kłótni, przemocy i szantażu emocjonalnego. W założeniu po rozwodzie miało być lepiej, jednak moja mama nie radziła sobie z przeszłością i własnymi emocjami- znowu byłam ofiarą przemocy, przede wszystkim psychicznej. Potem mama uzależniła się od benzodiazepin, walka z tym uzależnieniem trwała około 4 lat i od roku jest spokój, mama się cały czas leczy.
Całe życie byłam osobą wręcz przesadnie wrażliwą, świadomą na krzywdę innych tak bardzo, że przybierało to hiperboliczny charakter- dochodziło do tego, że personifikowałam zabawki i musiałam bawić się obiema, gdyż "tej drugiej będzie przykro". Oczywiście swoje uczucia, przykrości, krzywdy tłumiłam, ukrywałam w sobie. Niestety każdy z nas ma granice, u mnie pojawiły się najpierw zachowania nerwicowe. Jak byłam dzieckiem uprawiałam "magiczne myślenie"- odprawiałam rytuały mające uchronić moją rodzinę przed katastrofą. Następnie pojawiło się chorobliwe sprawdzanie gazu i czy drzwi są zamknięte (obecnie występuje to jedynie sporadycznie, w momencie silnego stresu, w moim mieszkaniu studenckim-nigdy). Od dzieciństwa występowały zaburzenia snu, ale utrapieniem stały się dopiero w liceum- przestałam sypiać z każdej niedzieli na poniedziałek. Wtedy sięgałam po hydroksyzynę, lub, zanim mama się uzależniła- po benzodiazepiny. Gdy poszłam na studia, problem snu skończył się, pojawiły się natomiast stany depresyjne. Cały pierwszy rok studiów przepłakałam, miałam ciągle obniżony nastrój, natrętne myśli. W końcu poszłam do psychiatry i usłyszałam diagnozę. Dwa lata miałam brać leki- antydepresanty i pomocniczo hydroksyzynę, która okazała się praktycznie niepotrzebna. Po upływie tego czasu leki odstawiłam i przez prawie rok funkcjonowałam normalnie. Oczywiście się rozpisałam i dopiero teraz przechodzę do sedna problemu: od dwóch miesięcy średnio kilka razy w tygodniu nie mogę spać: serce kołacze mi tak szybko i mocno, że słyszę jego bicie, czuję jak uderza w pierś lub nawet kołdrę, jest mi na przemian zimno i gorąco, swędzi mnie skóra. Mam gonitwę myśli, jestem nakręcona, pobudzona, najchętniej poszłabym na imprezę. Nie działa na mnie nawet 25 mg hydroksyzyny. Kiedyś jeśli już brałam, a brałam maksymalnie raz na miesiąc, dwa, działało na mnie bez problemu 5 mg, a teraz nagle pojawia się taki problem i od razu tak wysoka dawka okazuje się nieskuteczna. Biorę wtedy kolejne 10 mg i zasypiam koło 5:30. Dodatkowo występują myśli podsycające lęk, które niestety atakują mnie też w ciągu dnia- polega to na tym, że atakuje mnie jakaś irracjonalna lękowa myśl, ja ją logicznymi argumentami zbijam, a za jakieś pół godziny atakuje na nowo- i tak w kółko. Dodatkowym problemem jest fakt, że jestem bardzo agresywna "wewnętrznie", coś mnie zirytuje, a w środku jestem już ugotowana. Do szału doprowadzają mnie moi dziadkowie. Mimo, że ich kocham nie mogę wyzbyć się złości na nich, że gdy byłam dzieckiem nie pomogli mi i mojej matce, gdy ta prosiła o pomoc. Towarzyszą mi myśli typu- teraz nie macie po co się dla mnie starać, teraz jestem dorosła i niezależna, trzeba było okazać mi współczucie i zainteresowanie gdy byłam bezbronnym dzieckiem. Oczywiście daję sobie prawo do tych uczuć, nauczyłam się, że są jak najbardziej potrzebne obok tych pozytywnych. Ale to jest coś gorszego, to jakaś rosnąca furia. Do szału doprowadza mnie nawet zdjęcie noworodka w reklamie na stronie forum
Paradoksem całego tego negatywnego stanu jest to, że przeżywam najpiękniejszy okres mojego życia i pierwszy raz poczułam się szczęśliwa- realizuję się na uczelni, udzielam na dodatkowych zajęciach, planuję z facetem przyszłość, jestem aktywna towarzysko i nigdy wcześniej nie spędzałam tak dużo czasu z ludźmi, nie byłam tak pewna siebie, oraz tego co mam Światu do powiedzenia i tego, że mogę ten Świat zdobyć! Czasem tylko zastanawiam się, czy ta pozytywna zmiana mojej osobowości nie idzie w parze z tym nadmiernym nakręceniem się i czy to wciąż jestem ja, czy to tylko moje zaburzenia? Chciałabym Was poprosić o radę- czy wędrować do psychiatry by usłyszeć identyczną diagnozę co ostatnio? Mam w rodzinie lekarza, zna moją sytuację od podszewki, widzi co się ze mną dzieje i stwierdził, że powinnam wrócić do leków. Jest mi bardzo ciężko, wiele osiągnęłam pracą nad sobą, analizowaniem wpływu przeszłości na teraźniejszość, dzięki czemu jestem teraz na takim etapie mojego życia który mnie zadowala. Nie chcę tego stracić jakimiś irracjonalnymi lękami i chorą wściekłością. Czego oczekuję? Jakiegoś miłego słowa, rady... Pozdrawiam i dziękuję.