Skocz do zawartości
Nerwica.com

Cicha_rzeka

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Cicha_rzeka

  1. Cicha_rzeka

    Czuję niemoc

    Witam... Czuję się okropnie. To takie dziwne uczucie, które ciężko mi opisać. To tak jakbym znajdowała się pod powierzchnią wody. Co prawda mogę oddychać , lecz nie potrafię wyjść z pod tej powierzchni. Na myśl o tym zaczyna mnie lekko boleć gardło jakby mnie ktoś podduszał. Czuję ogromną pustkę w sobie, brak chęci na cokolwiek. Do tego, co jakiś czas, nachodzą mnie lęki odnośnie czegoś strasznego. Nie wiem czym jest TO ''coś'', jednakże na myśl o tym jest mi zimno i mam biegunkę. Często pocieszam się eutanazją jako ostatnim wyjściem z tego koszmaru. Martwię się, że te myśli dotyczą mojej nagłej śmierci, cierpienia/osamotnienia. W sumie nie wiem dokładnie czego one dotyczą. Chcę zasnąć ale nie mogę, gdyż cierpię na bezsenność i trudno mi zasnąć. Staram się te uczucie nicości stłumić grając w ulubioną grę, lecz to uczucie wcale mi nie przechodzi. Boję się, że jak ukończę wszelkie, ściągnięte gry (które trochę pomagają mi zapomnieć o tym uczuciu bezsensowności) to, to uczucie niemocy wzrośnie i znowu dostanę ataku drgawek, duszności i umrę. Czy to możliwe bym wyszła z tego stanu? On mnie tak bardzo męczy... Przytulanie się ze znajomymi nic mi nie daje, czytać książek nie potrafię bo nie jestem w stanie skupić się na tekście, lekcji odrabiać nie mogę bo wszystko mi się plącze, prawie caly czas zapominam o tym co robiłam i o tym, o czym rozmawialam niedawno ze znajomymi. Słuchanie muzyki też mi nie bardzo pomaga, gdyż jak myślę o czymś miłym, to nagle nachodzą mnie przykre wizje typu; ''Śmierć moich dzieci (których jeszcze nie mam)'', ''Śmierć moja'', ''Śmierć męża'', ''Śmierć zwierzęcia'' itp. itd. Boję się, że nie wyjdę z tego stanu, że będę wegetować i, że nie będę w stanie kogokolwiek pokochać ani odzyskać marzenia. Nie chcę całe życia, w przerwach między szkołą, snem, pracą czy realizowaniem pasji, zamiast odpoczywać, myślami krążyć wokół śmierci, smutku, cierpieniu czy czymś innym. Chcę wierzyć w lepsze jutro, kochać tych co mnie kochają i odzyskać siłę na walkę z piekłem domowym.
  2. A mi właśnie ten lęk przed jedzeniem teraz przeszedł. No ale wszystko, co jest piękne, szybko się kończy. I nie mówię tu o tym, że lęk przed jedzeniem powrócił bo to akurat pokonałam przy pomocy pedagoga szkolnego. Teraz natomiast mam inny problem (Jakie to dziwne, jeden lęk pokonuje i za chwile doczepia się do mnie drugi). I to chyba dotyczy natręctw/obsesji. Od dłuższego czasu myślę o eutanazji albowiem coś z moją psychiką się stało, że non stop myślę o śmierci. Nic mnie nie cieszy, na pasjach się skupić nie mogę bo one mi tak jakby ''odfrunęły''. Jestem tego świadoma, lecz nie potrafię z tym walczyć. Myśli o śmierci (śmierć jako oaza spokoju) pojawiają się w nocy a zaraz po nich następują ataki (Uczucie gorąca w brzuchu, zawiązanej pętli na szyi, dreszcze). Próbuję nie myśleć ale kiedy nie myślę o tym nawet to pojawia się w mojej głowie myśl; ''Jesteś śmieciem. Po co Ty żyjesz? Nie ma sensu żyć, nie ma sensu oddawać się pasjom. Nic nie ma sensu''. To sprawia, że zaniedbuję siebie; nie dbam o zdrowe zęby, o wygląd, nie uczę się, często leże na łóżku i patrzę godzinami w sufit albo non stop śpię, by jakoś ''uciec'' z tego życia. Z drugiej strony myślę, że to jest też spowodowane tym, że boję się nocy. Dlaczego? Bo boję się, że w nocy szpitale nie funkcjonują i jak będę miała kolejny atak to umrę, nikt mi nie pomoże a ja będę cierpiała. Dlatego wolę miewać ataki rano ale ona, jak na złość, pojawiają się w nocy. Często nie mogę o tych atakach pisać czy wspominać, bo gdy tylko o nich wspomnę to ten atak przed śmiercią mi się pojawia i zaczynam się dusić oraz miewam uczucie zimna/gorąca na przemian. Zupełnie tak jakby w moim ciele stacjonowały dwie osoby: Siedemnastoletnią dziewuchę, która stara się twardo stąpać po ziemi oraz sześcioletnie dziecko, które nie rozumie pojęcia ''śmierć'' i się go panicznie boi. Muszę tu wspomnieć, że w tym wieku też miałam ataki lękowe związane ze śmiercią. Pamiętam, że budziłam mamę i pytałam czy ona żyje. Nie wiem nawet czemu. Podejrzewam, że to dlatego bo czasami wracała trochę podpita z imprez i nie słyszała tego, co do niej mówię. Albo może to od tego, że oglądałam dużo seriali kryminalnych. Co ja mam w tej sytuacji zrobić? Nie dość, że boję się śmierci (przez tą obsesję nie mogę spokojnie funkcjonować choć bardzo pragnę się tego natręctwa pozbyć. Chce norma,nie pisać opowiadania, sluchać muzyki, opiekować się kotami i czytać książki) to i znów powrocił do mnie lęk przed ludźmi. Mam w sobie taki kontrast: Z jednej strony chcę być z ludźmi by w razie ataku mnie uratowali, z drugiej strony się ich wstydzę/ boję. Kiedy jestem w klasie strasznie boli mnie żołądek, mam biegunki i gazy. W jednym dniu, w szkole, potrafię do ośmiu razy odwiedzić toaletę (W zależności od tego ile mam lekcji, zawsze po lekcjach chodzę do toalety, bo w trakcie lekcji boję się, że jak wyjde do toalety to klasa będzie się śmiać ze mnie, że mam jakieś gastronomiczne problemy). Klasę mam na szczęście tolerancyjną, lecz to nie pomaga. Kiedy tylko siedzę przy nich to nagle, ot tak, zaczynam mieć gazy. Są one tak bolesne, że zamiast skupiać się na lekcji, skupiam się na bólu stworzonym przez podświadomość. Często gryzę się albo szczypię by zająć się innym bólem niż tym, który atakuje mój żołądek. Ciągle mam wrażenie, że mi się wymsknie i mnie ludzie upokorzą i nigdy więcej nie będę mogła pokazać im się na oczy. I nie pomaga mi nawet fakt, że klasa bardzo mnie lubi i raczej coś takiego nie powinno mieć miejsca (Jestem w szkole socjoterapeutycznej). Biorę na to lek, neospasminę, i to pomaga przez jakiś czas ale czuję, że powinnam wziąć się za siebie i odsunąć leki. Bo ile można je brać? Chce normalnie siedzieć z ludźmi a nie całe życie brać leki, żeby tylko usunąć chwilowy lęk. To zaczyna mnie dobijać bo wiem, że mogę stać się lekomanką (jak moja matka) jak mój stan nie ulegnie poprawie. A nie ulega od wielu lat. Boję się ludzi od 2009 roku. Moja matka twierdzi, że zmyślam i każe mi nikomu o tym nie mówić, bo tylko ją ośmieszę przed ludźmi. Bardzo boję się, że te okropne stany lękowe nie odejdą i będę skazana na szpital. Ja chcę być samodzielna, chce kochać innych i chcę aby kochano mnie. Chce realizować się jako pisarka ale nie mogę, nie umiem, lęki doprowadzają mnie do szaleństwa. W sumie ta cała sytuacja spowodowała, że prócz dodatkowych natręctw, zaczynam cierpieć na oziębłość seksualną. Nie myślę o tym (już) by mieć dzieci, by w życiu pójść do łóżka z mężczyzną a jacykolwiek przystojni mężczyźni nie budzą we mnie entuzjazmu. Czuję, że moje emocje się wypaliły, nie umiem cieszyć się z drobnych rzeczy ani z tych wielkich. Kiedy matka mi kupuje jakąś ulubioną książkę, nie cieszę się. Ale to może dlatego, bo ojciec powiedział, że książki to syf i mam z tym skończyć, bo to g*wniane? Jestem świadoma, że on tak mówi, by mnie skrzywdzić (Sam mi powiedział, że lubi niszczyć psychicznie ludzi), ale moja podświadomość/ duma?/godność? tego nie pojmuje... Przez to wszystko nawet pisanie opowiadań, które kochałam od ośmiu lat, nie sprawia mi radości, nie sprawia mi radości opisywanie swojego wymarzonego świata, nie wspominając już o ludziach, którzy w ów wykreowanym świecie istnieją. A nawet jak czuję lekką radość, to jest to porównywalne do włożenia zapalonej zapałki pod wodę - dwie sekundy ogień się pali i nagle tsssss, nie ma ognia.
  3. Tak to mój pierwszy atak paniki. Wcześniej nawet jak pomyślałam ''A co jak umrę w nocy?'' to jakoś mi to po dwóch minutach przechodziło i zasypiałam jakby nigdy nic. A teraz to czuje się tak, jakbym wyszła ze swojej skóry i zaczęła życie w innym, dziwniejszym ciele. Ale wiesz, dziś rozmawiałam dużo z pedagożką i ta rozmowa tak mi pomogła, że przełamałam się i w końcu po czterech dniach zjadłam trochę obiadu i całą pizzę :3
  4. Teraz niczym choć kiedyś dawali mi tam jakieś leki. Teraz dostaje od matki neospasminę oraz neopersen na zmianę. -- 18 gru 2012, 16:24 -- Leczyłam się ale zaprzestałam. Miałam stwierdzoną nerwicę i depresje. Na początku funkcjonowałam nieźle; bałam sie trochę ludzi więc chodziłam na indywidualny tok nauczania, rodziców nienawidziłam bo nigdy się mną nie interesowali więc uciekłam w świat internetu. I było dobrze nawet. A teraz, nagle, w piątek sie zachłysnęłam i świat mi runą do góry nogami. Od soboty nic mnie nie interesuje, czuję pustkę jakąś, takie no... mm... Jedną nogą jestem tutaj a drugą gdzieś lawiruje po nicości. Mam świadomość tego, że to tylko głupie zachłyśniecie ale, mimo to, COŚ mi blokuje umysł, nie pozwala zająć się rzeczywistością. Przeraża mnie to, bo nie chce by uczucia i emocje umarły we mnie. Chce normalnie słuchać muzyki, czytać książki, pisać opowiadania, zająć się informatyką czy coś... Przez to zachłyśnięcie i te ataki paranoi/obsesji/manii (jakkolwiek by to nie brzmiało) jestem skazana na ''wewnętrzne więzienie''.
  5. Witam was... Od pewnego dnia, dokładniej od tego piątku, moje życie uległo strasznej zmianie. Wszystko przez niewinne zachłyśnięcie... W piątek, w godzinach 20:00 - 21:00, jadłam sobie kanapkę z szynką, oglądając przy tym filmik na youtubie. Nagle kawałek chleba źle zagnieździł się w moim gardle i doznałam uczucia przenikliwego zimna. Czym prędzej wyplułam kawałek chleba, biorąc parę łyków soku. Zamiast ulgi poczułam jakby moje gardło zostało zatkane przez gruby kawałek drewna. Doznałam silnych drgawek a zaraz po nich przyszło uczucie gorąca i zimna na przemian. Wyłączyłam komputer, kładąc się do łóżka by zasnąć. Nie udało mi się to. Zaraz po zachłyśnięciu pojawił mi się, nagle, lęk przed śmiercią oraz samotnością. Zaczęło mną strasznie telepać, zaczęłam mieć trudności z oddychaniem. Poszłam szybko do babci mówiąc jej o swoich dolegliwościach. Przesiedziałam z nią parę minut, lecz strach nie odszedł. Myślałam, że umrę albo stracę zdrowe zmysły. Serce mi strasznie szybko biło, zaczęłam się pocić. W wyniku stresu poszłam do matki pytając się jej czy mnie Kocha (Nie mam z nią za dobrych relacji). Następnie to samo pytanie zadałam Ojcu (Którego przedtem nienawidziłam, teraz jakoś mi obojętny jest) i na końcu znów wróciłam do babci. Z piątku na sobotę nie spałam, miałam gwałtowne drgawki, mocno ściskałam przy tym zęby nie dopuszczając powietrza do płuc. Babcia zaczęła się nade mną modlić a ja błagałam tylko, by to piekło się skończyło. Zasnęłam dopiero o 12:00 rano a obudziłam się o 14:00. Potem było tylko gorzej; Czułam lęk przed domownikami, pytałam ich cały czas czy mnie kochają, płakałam, znów miałam przyspieszony oddech i kołotanie serca. Do ust nic nie wzięłam. W niedziele historia się powtórzyła, lecz wtedy matka poszła mi kupić neopersen. Dostałam neopersen o 17:40, przedtem dostałam zaś krople walerianowe oraz neospasminę. Nic mi to nie pomogło. Cały dzień leżałam zaś w nocy pojawił się kolejny strach; Że uduszę się podczas snu, że nikt nie zauważy mojej śmierci, ba, nie przejmie się nią. Spałam z mamą i to niewiele dało. Zasnęłam o 22:00 i obudziłam się o 5:00 rano. Dziś znowu nic przełknąć nie mogę, w szkole miałam duszności. Chciałam napić sie wody i zjeść trochę bułki ale dostałam ataku paniki na lekcji i musiałam przerwać konsumpcję. Co ja mam zrobić? Błagam, pomóżcie mi! Mam 17 lat, miałam depresję i nerwicę, lecz żyłam w miarę spokojnie. Teraz mam jakieś straszne lęki, nic nie jem, nie mogę skupić sie na lekcjach, na książkach, na relacjach z ludźmi, na niczym. Nawet spokojnie muzyki słuchać nie mogę bo od razu mam jakieś drgawki. Boje się, że terapie i leki mi nie pomogą i umrę. Relacje w domu mam niepoprawne. Czy to wpływa jakoś na moje lęki?
×