Witajcie
Przypadkiem natrafiłam na to forum, wiec chciałabym się podzielić moim problemem.
Nie wiem tak na prawdę od czego zacząć, do specjalisty nie chcę iść bo zawiodłam się raz, a poza tym nie stać mnie na taki wydatek. Jestem osobą bezrobotną, mam 26lat, od roku praktycznie szukam pracy i nie wiem co robię źle, że nie mogę dostać nawet durnej pracy sprzedawcy. Ale to tak przy okazji. Jak się żalić to już po całości;).
Ogólnie doszłam do wniosku, że potrzebuje pomocy parę tygodni temu, po kolejnej bezsensownej (z mojej strony) kłótni z moim facetem. Zawsze byłam, co najgorsze, wobec osób najbliższych nerwowa, łatwo się irytowałam, podnosiłam głos, wszystko mnie drażni. Pamiętam, że tak od czasów gimnazjum to się zaczęło. Wracałam ze szkoły, rodzice chcieli się dowiedzieć co i jak a ja a ja odpowiadałam półsłówkami, bądź nic, lub reagowałam odrobinę agresywnie, z niechęcią, kończąc na tym, żeby dali mi spokój. Wtedy myślałam, że to z ich powodu tak reaguje, że nie powinni tak mnie ciągnąć za język. I właściwie tego typu relacje zostały do dnia dzisiejszego. Chociaż z mamą dogaduje się lepiej niż z ojcem. Z drugiej strony od kiedy pamiętam miałam straszne kompleksy. W okresie szkoły zawsze to mi dokuczano najbardziej, a ja nie umiałam się obronić. Praktycznie na wszystko reagowałam płaczem, brałam wszystko do siebie zbyt mocno, nadinterpretowałam. Mam wrażenie, że bardzo dużo słów wypowiadanych pod moim adresem jest atakiem na moją osobę, stąd zapewne ta agresja, nad którą nie umiem zapanować. To dziwne, wiedzieć o czymś i nie umieć nad tym panować. Z drugiej strony w otoczeniu obcych, czy rówieśników szkolnych już nawet atak przyjmowałam w ciszy, nie odpowiadałam nic , kilkanaście razy zdarzało mi się nawet na lekcjach rozpłakać. Pamiętam, że z powodu tak okropnych kompleksów (a może to coś innego?) nie rozmawiałam z nikim w klasie gimnazjalnej. Tutaj był najgorszy okres mojego życia. Wieczne piekło. Wieczne dręczenie przez dwóch największych przygłupów klasowych. Moje kompleksy zaczęły sięgać tak daleko, że nawet nie chciałam wychodzić z domu, pójść do sklepu, nawet jak ktoś z klasy mnie zaprosił i tak nie szlam, bo się bałam i ciągle chodziło mi po głowie >co ludzie sobie o mnie pomyślą<.
W końcu miałam dość. W liceum miałam dwie dobre koleżanki, ale brakowało mi towarzystwa, w klimacie w którym ja się wtedy najlepiej czułam. Zaczęłam poznawać ludzi przez internet, różne portale itd. W końcu jedna dziewczyna zaprosiła mnie na swoje urodziny. Akurat musiałam mieć dobry dzień, bo mimo nie znajomość ludzi poszłam. Owa osoba miała kupę znajomych, ale zajęła się mną jak starsza siostra i czułam sie całkiem nieźle. Z tą osobą przyjaźnie się do dziś i tak na prawdę dużo jej zawdzięczam. Poznanie innych ludzi i w jakimś stopniu wyciągnięcie mnie z tych problemów. Owszem nie boję się już iść do sklepu, ale nadal mam wiele kompleksów. W obecności niektórych ludzi czuje się strasznie niepewnie i nawet nie umiem z nimi rozmawiać. Jeśli mam załatwić coś bardziej skomplikowanego niż wizyta u lekarza, to muszę układać sobie scenariusz w głowi lub odkładam to na później i mijają miesiące nawet. Nadal mam spore problemy z kontaktami z ludźmi i często albo się wyżywam na moim facecie, albo uciekam, czy pod pozorem jakiejś wymówki wychodzę, nie żegnając sie z większością. I właśnie ta moja nieszczęsna agresja wobec bliskich. Jak sobie coś ubzduram, to nie zmiłuj. Napisze jakiegoś przykrego smsa, facet oddzwania do mnie, jest kłótnia, a potem płacze przez dzień czy dwa. Do tego jakby moje problemy z kantatami z ludźmi znowu wróciły. Wolę nie raz wymyślić głupia wymówkę niż gdzieś wyjść, bo często najzwyczajniej nie wiem jak rozmawiać z nowo poznanymi osobami . W szczególności widzę to teraz. Mój facet, a to chciał mnie zabrać do swoich znajomych na drugim końcu polski. A ja, że nie i jakaś wymówka. I już tak kilkanaście razy. Dziwne, że jeszcze chce ze mną być. I głównie to mnie zmotywowało nad zastanowieniem się nad problemem. Nie jeden by już to wszystko rzucił w cholerę. Po ostatniej takiej kłótni stwierdził, że już pal sześć jego nerwy, ale ja się wykończę jeśli czegoś nie zrobię ze sobą
Dodam jeszcze, że moje kompleksy w największej mierze zaczęły się w okresie dojrzewania. Szerokie biodra, duży biust. Przerażenie z dnia na dzień. Przestałam chodzić na wf, bo się wstydziłam moich kształtów, przytyłam sporo i potem zaczęło się wcześniej wspomniane gimnazjum.
I tak to mniej więcej wygląda. Po wybuchach agresji przychodzi zestresowanie, potem smutek i bardzo często płacz/rozpacz. Nie wiem jak zwiększyć swoją pewność siebie i jak pracować nad tym problemem. Czy jest to w ogóle możliwe bez specjalisty? Nawet szczerze mówiąc nie wiem czy to jakaś forma zaburzenia, czy taki charakter?