Skocz do zawartości
Nerwica.com

MankaManka

Użytkownik
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez MankaManka

  1. Cześć, Załamana. Mam nadzieję, że od listopada już nie taka załamana. Cieszę się, że ten wątek żyje i że jest nas więcej. Dawno tu nie zaglądałem, a u mnie tymczasem sporo się zmienia. Na lepsze! Wiesz, z kilkoma osobami z tego typu problemem miałem już okazję rozmawiać. Są w tym wszystkim moim zdaniem jakieś prawidłowości. Jeśli chodzi o uwarunkowania organiczne, liczy się chyba czuły słuch - wszyscy, z którymi rozmawiałem, ja sam, Ty - muzyka, granie na czymś. A zatem pewnie płaty czołowe, które są odpowiedzialne za słyszenie, również za słyszenie selektywne (moim problemem jest właśnie słyszenie selektywne - "wybieram" sobie za bardzo niektóre dźwięki). Dalej zaczynają się chyba jakieś typowe historie neurotyczne. Trudne dzieciństwo z poplątanymi i głęboko ukrytymi problemami rodzinnymi, działanie na dużym nieświadomym stłumieniu negatywnych uczuć (lęk, agresja), w poczuciu winy, że nie tak, że się czegoś dla kogoś nie spełnia, że się nie zasługuje na to a tamto (zatem zburzone w jakiś sposób poczucie własnej wartości). Kłopoty z rówieśnikami - odrzucenie przez grupę, poczucie bycia gorszym, nieakceptowanym, tłumione reakcje agresywne i maskowany lęk. I oczywiście frustracje, poczucie niemocy. Ja też dałem sobie spokój z muzyką, i też nie mogłem się z tym pogodzić. Jak i z paroma innymi rzeczami. Aha, i jeszcze to, że ten problem uruchamia się ok. 10-11 roku życia, też "żelazna" póki co zasada. To tak w największym skrócie, co udało mi się wydumać. Wszystko opatruję znacznikami "chyba" i "moim zdaniem", bo nie jestem żadnym fachowcem i zbieram fakty jak typowy laik z takim sobie oczytaniem psychologicznym. Powiem Ci (Wam), że od roku chodzę na intensywną psychoterapię analityczną i efekty zaczynam mieć... no, może nie bajeczne, ale nadspodziewanie dobre. Wydaje mi się, że nawet z uwzględnieniem predyspozycji organicznych (słuchowych), rzecz rozbija się o reakcję nerwicową. Po roku wizyt u mojej pani psycholog (trafiłem na wspaniałego fachowca, bez dwóch zdań) to, co było nie do ruszenia przez niemal 20 lat (denerwowały mnie, nadal denerwują różne dźwięki wydawane przez ludzi - pociąganie nosem, chrząkanie, mlaskanie, strzelanie zębami) zaczęło odpuszczać. Przestali mnie np. denerwować w większości ludzie na ulicy; na początku na swój spokój, na fakt, że moja głowa działa w tak różny od dotychczasowego sposób, patrzyłem jak na cud. Co prawda teraz mam lekką remisję, ale postęp jest generalnie znaczny i trwały. I wierzę, że tego nieprawdopodobnego świństwa można się pozbyć do końca. Inwestując mocno w samopoznanie i rozwiązywanie swoich wewnętrznych spraw, spraw trudnych, a często zupełnie niezałatwionych. Piszesz trochę o wykluczeniu, o rodzinie, szerszym otoczeniu, o frustracji. Gdybyś chciała pogadać więcej, pisz na djmankament@wp.pl. Nie obiecuję częstej korespondencji (nauczyłem się już na tym forum trochę zdrowego dystansu i pewnej ostrożności - w otoczeniu tak wielu neurotyków, kiedy samemu się nim jest, to też pewne praktyczne zadanie terapeutyczne, hehe), ale coś na pewno moglibyśmy sobie popisać. Ja powiem Ci na razie jeszcze tylko tyle, że kilka miesięcy temu złapałem fantastyczną pracę, w której było mi (i jest!) bardzo, bardzo ciężko właśnie ze względu na skrajnie niekorzystne otoczenie dźwiękowe. Posiwiałem trochę przez ten czas (dosłownie), ale wytrzymałem, wytrzymuję dalej i jest coraz lepiej. Właśnie dochrapuję się pierwszej podwyżki, zresztą wkrótce otoczenie dźwiękowe będzie dla mnie być może korzystniejsze. I z tego wszystkiego, ze zwyżek dobrego samopoczucia, wynikającego z układania pewnych zapomnianych, a zrujnowanych podstaw w sobie, mam nadwyżki dobrego samopoczucia i... wracam do muzyki :) Powaga, kupuję trochę sprzętu (zajmowałem się brzmieniami elektronicznymi, teraz też chcę) i jakoś skromnie spróbuję działać. Mam pewne perspektywy współpracy z ludźmi przy prostych, ale interesujących projektach, zawsze coś. Wreszcie z wiarą, że coś potrafię, ktoś to widzi i szanuje, a ja nie muszę się niczego bać. I Tobie, i sobie, i wszystkim innym borykającym się z tym szajsem życzę kolejnych zwycięstw, aż do końca. To jest możliwe, a że warto się bić - nikogo nie muszę przekonywać. Bo w pewnym momencie życie staje się czymś bardzo przyjemnym i satysfakcjonującym, czymś, co się na nowo odkrywa z ogromnym i przemiłym nie do opisania zdziwieniem. Dacie wiarę? :) [ Dodano: Dzisiaj o godz. 4:54 am ] Witam, trochę mnie tu nie było, ruchu pod wątkiem nie ma. A ja przeczytałem właśnie od początku wszystko, siebie szczególnie, i widzę, że hoho, ku lepszemu idzie! Kochani, może tak do wszystkich wątpiących - da się pewne sprawy załatwiać, można sobie w życiu radzić, może być po prostu LEPIEJ. Ja co prawda odpadłem z telewizji, gdzie pracowałem, ale zebrałem się na odwagę i może do niej wrócę (w inne miejsce co prawda, ale wrócę). Po roku gruntownego leczenia to jest meeeega sukces! I jeszcze robię festiwal kulturalny, i wróciłem do robienia muzyki. To ostatnie jest chyba najbardziej niesamowite, taki powrót do największego, całkowicie niezrealizowanego marzenia. Szczególnie wspaniały powrót, że ludzie chcą tego czegoś (bardzo skromnego oczywiście) słuchać i to ze mną robić. Tacy, o których myślałem, że nie będą chcieli! I w dużym i fajnym klubie to z nimi pokażę i będzie super fajny kulturalny dym! :) I odkrywam, że pewne rzeczy, sprawy, wikłające nas w złe samopoczucie, doły, frustracje, są porażająco proste, są banalne. Trzeba być trochę uważnym i mieć odwagę do zmian, i umieć zawalczyć o siebie wśród innych ludzi. Ja np. mam kryzys współlokatorski ostatnio i zrobiłem regularną bardachę, nakrzyczałem, wszyscy się poobrażali. I wiecie co? I dobrze zrobiłem, nie wstydzę się tego, nie winię się. Wiem, kim jestem, czego chcę, co inni ludzie robią nie tak i co mnie wkurza może trochę bardziej niż innych, ale jednak wkurza, a to nie jest nienormalne. I czuję się uczciwie wkurzającym się człowiekiem. I potem wiem, że usiądę, pogadam, coś sobie wyjaśnimy, i tak czy inaczej będziemy mieszkać razem i jakoś nieźle się parę spraw potoczy. Choć po wakacjach pewnie będę mieszkał z kimś innym, bardziej fair mam nadzieję I tak w sumie można ze wszystkim :) Trudne sprawy są, a potem rozwiązują się, świat się nie wali, tak czy inaczej jedziemy dalej i nawet nam dobrze mimo wszystko. I okazuje się, dla mnie to CUD po prostu, że te piekielne objawy, całe życie nie do obejścia, naprawdę wyniszczające, w moim przypadku niemal zagrażające życiu (skrajny eskapizm i nieciekawe myśli), REDUKUJĄ SIĘ albo wręcz ZNIKAJĄ! Niesamowite w ogóle uczucie: pierwszy chyba raz wchodzę w konflikt z ludźmi, w sytuację kryzysową i czuję się LEPIEJ (!!!) niż przed nią. Bo nie daję się gnoić i wiem swoje, choć gdzieś tam na pewno się mylę. NIE BOJĘ SIĘ I MAM DO SIEBIE SZACUNEK. I chodzę na imprezy, piszę maile, spotykam się, poznaję nowych ludzi, bawię się, twórczo pracuję, planuję coś w życiu rozsądnego. Zrobiłem sobie trochę miejsca na siebie, powalczyłem - podziałało. Bliżej siebie jestem i swobodniej, z mniejszym lękiem wśród innych. Nawet trudnej sytuacji rodzinnej nie podkręcam, tylko pomagam wszystkim rozwiązać przeróżne problemy (a są spore, bo jeden neurotyk drugiego nakręca, całe życie przedziwnie i wielostronnie na siebie działają i budujądomową chorobę, a trzeci niekumaty się do rodzinnych patologii z najlepszymi intencjami albo bez nich przykłada, wiecie, jak jest). Wiecie co? Nie bójmy się, tyle może powiem :) I bądźmy uważni, chciejmy się rozwijać, nie bójmy się zmian. Rozmów z innymi ludźmi się nie bójmy, w ogóle innych się nie bójmy, choć prawdą jest, że nie zawsze są przychylni. A siebie kochajmy. Wybaczcie, że tak chaotycznie, ale to po prostu fajny moment u mnie, chciałem bez wymądrzania się (bo lubię pisać takie niby eseje, hehe) podzielić się tym, co się dzieje i co czuję. Trzymajcie się i niech ktoś może coś też napisze? Szczególnie z tych, którzy mieli sprawy słuchowe? (Było tu kilka takich osób.) Dobranoc!
  2. Cześć Yoshi, rzeczywiście, to może być nerwica natręctw. Przede wszystkim: zgłoś się do lekarza, poopowiadaj, co się dzieje. I nie odstawiaj gitary, gra na instrumencie nie jest chorobą [A tak serio: nie jest chyba dobrze, gdy choroba wygrywa z tym, co kochamy robić. Choć to oczywiste, uprawianie muzyki bardzo sprzyja pielęgnowaniu natręctw - sam wiem coś o tym. Gitarę odstaw naprawdę w ostateczności i ze świadomością, że to tylko na jakiś czas, do momentu uzyskania poprawy. Na poprawę czeka się czasem bardzo długo, nie zdziw się.] To jest w ogóle kapitalne, że masz świadomość, że dzieje się coś złego i trzeba przeciwdziałać. "To nie przelewki" - słyszę. Brawo! Taka postawa może uratować Cię po prostu przed niejednym neurotycznym (i każdym innym) syfem, trzymaj się jej. Zatem - pędem do lekarza. Nie mniej polecam Ci psychologa. Powodzenia.
  3. Zakłopotana: no, cieszę się, rozsądne pozytywne myślenie, takie nie-huraoptymistyczne, naprawdę pomaga :) Bić się trzeba i już, na tym można tylko zyskać przecież. Bij się zatem i Ty, a jeśli kiedyś zrobisz eeg, daj koniecznie znać. pasqda: No, lekarze bywają bardzo różni, lepsi, gorsi i zupełne patałachy. Ja też takich miałem - i po prostu dawałem sobie spokój i szukałem innych. Teraz przez niemal 4 lata miałem fantastyczną Panią Doktor, ale ona kończy swoją pracę w poradni, będzie robiła teraz inne rzeczy - i przekazuje mnie komuś innemu. Drżę cały. Jak jest u Ciebie z alkoholem, oczywiście nie wiem, ale kiedy nawet nierozgarnięty lekarz tak mówi, warto chwilę się zastanowić... W ogóle - w przypadku nerwic to właśnie terapia jest tym, co leczy, a nie leki. Żadnymi lekami nie wyleczysz nerwicy, co najwyżej opanujesz z grubsza objawy. Swoich wspomnień, osobowości, wrażliwości itd. tym nie przebudujesz. Bum. No, tyle ode mnie na razie, wracam do roboty. Wszystkim życzę udanego, spokojnego dnia :*
  4. Hej, piszę krótko przed wyjściem z roboty. Szkoda, że przerwałaś leczenie. Ja teraz np. odstawiłem sobie leki (tzn. skończyły mi się, a do lekarza pójść się po prostu nie chce i nie ma kiedy, tralala) i od razu czuję, że jest gorzej. Tzn. nie od razu, szóstego dnia (wczoraj) było naprawdę cienko. Dziś podobnie. Wiesz, wydaje mi się, że z tym jest jak z każdym przewlekłym choróbskiem: trzeba leczyć, o ile to możliwe, do końca, do wyleczenia, inaczej - bęc i nawrót. Tak nie wolno, trzeba w sobie znaleźć dodatkową motywację do leczenia (do leczenia, jasne, kiedy czasem trudno podstawowe czynności wykonać, cholera!). Niedokończone leczenie, że się tak aforystycznie wyrażę, nie jest żadnym leczeniem :) Dlatego dzisiaj późnym wieczorem myk myk lecę odebrać recepty ze szpitalnego dyżuru, bo tam zostawiła mi moja doktor. Fajnie, że idziesz jutro do lekarza. Tego się trzymaj. Co do testów, to spokojnie rób swoje, spróbuj się wyciszyć, zrelaksować (pitu-pitu, ale tego można się nauczyć i to czasem działa). Pójdź, przejdź, pracuj. Powodzenia :) A psycholog? Korzystasz/korzystałaś z pomocy psychologa?
  5. abcd: ha, bardzo dobre pytanie. To jasne, że miewam katar itd., to jest normalne, ale moje własne odgłosy nigdy nie są w stanie mnie wkurzyć. Ciekawe, prawda? pasqda: jeśli swoim mogłaś zwrócić uwagę, to świetnie, ja nigdy nie umiałem i byłem poddawany ostrej represji (czułem się winny, całkowicie i przez wiele lat tłumiłem straszną agresję; ten schemat działa w mojej rodzinie, mimo pewnych postępów, tak naprawdę do dziś). Amy Lee: oczywiście, te dźwięki to w dużej mierze kwestia przeniesionej agresji. Ja nawet częściowo poznałem właściwe źródła tej agresji (to jedna z głównych ścieżek mojej terapii - uwolnienie tej właściwej agresji; tylko że ja się boję tego uwolnienia, bo nagle będę miał ochotę pół świata zamordować). I w ogóle to dziwnie się dzisiaj czuje, niby fajnie, a w środku straszna rozwałka Trzymajcie się, dobrej nocy wszystkim, czekam na następne posty.
  6. Słuchajcie, nie spodziewałem się, że znajdę tylu ludzi, którzy żrą się z tym, co ja... To dla mnie dość mocne doświadczenie. I pozytywne :) Pasqdo, trzymaj się i dróg wyjścia szukaj. Amy Lee, rzeczywiście, to jest poważne, bo mi się dokumentnie rąbie przez to życie, codziennie i niemal w każdej minucie. O tym np., żeby się z kimś związać czy pracować w pełnym wymiarze godzin nawet w tej chwili nie marzę, jestem całkowicie rozchwiany i codziennie strasznie rozdrażniony, nie idzie ze mną wytrzymać (ja z nikim tym bardziej dłużej nie mogę). Itd. itd. Ale jako żywo, zaprawy w boju pewnej nabrałem i jakoś to pomału próbuję opanować. No i o to chyba chodzi, kurde. Przykre również jest to, co piszesz o swoim domu. Doskonale wiem, jak to wygląda, bo zanim wyniosłem się od rodziców, sam byłem takim terrorystą (bardzo ukrytym i subtelnym, ale w istocie bezwzględnym; kiedy pojawiam się w domu na niedzielnym obiedzie czy przy innych okazjach, jestem nim nadal). Tego typu walki są strasznie dla wszystkich wykańczające No ale dobra, dobra, ja dumam, co z tym wszystkim zrobić. Niech kolejni z problemem się dopisują, niech wspomną coś o swoich zapisach eeg (płaty czołowe! płaty czołowe!), niech piszą, jak sobie z tym radzą. Trzymajcie się, wybywam. Normal górą, nerwica kanałami Aha, Amy, Kraków jak zawsze piękny i kochany, byłem tam niedawno. Tylko Ci głośni Anglicy młodzi trochę złe świadectwo sobie wystawiają :/ Jacyś buńczuczni często i w ogóle nie wiem, lepsi się chyba czują, wydaje im się, że na wieś przyjechali i są paniczami, którzy tubylcom łaskawie dają zarobić. No, nieistotne.
  7. Zaklopotana: o rety, naprawdę są gdzieś na świecie ludzie, którym to też dokucza. Ja całe życie myślałem, że sam z tym jestem... Jak się z tym uporać? Ja z niezłymi efektami próbuję psychoterapii, poza tym wspomagają mnie trochę różne leki. Tzn. z niezłymi efektami to za dużo powiedziane, ale od paru miesięcy radzę sobie minimalnie lepiej - i już to jest sukcesem, bo wcześniej nie mogłem tego w sobie ruszyć ani o milimetr. Dziś rano, jadąc do roboty, nie przesiadłem się nawet do następnego wagoniku metra, gdy usiadł obok mnie zakatarzony facet! I nie zapowiada się, żebym miał pół dnia chodzić przez jego smarkanie skrajnie rozwalony, a i tak bywało drzewiej... Hura! Wiesz, ja do końca nie wiem, jak sobie radzić, ale coś robić trzeba, czegoś trzeba próbować, bo tak żyć się nie da po prostu. Jeśli z tego nie wyjdę, o stałej pracy, osobistym rozwoju i jakimkolwiek dobrym samopoczuciu do końca życia mogę zapomnieć. A latek mam 27 i najwyższa pora żyć normalnie i na własny rachunek. Zaklopotana, życzę Ci dużo powodzenia w walce z tym, próbuj różnych rzeczy, żeby to rozwalić. Nie wiem, ile masz lat, ale im wcześniej zaczniesz, tym lepiej, bo za ileśtam lat może człowiek z ręką w nocniku się obudzić, tak jak ja (szczególnie gdy własna rodzina go nie rozumie w tym, co się dzieje, reaguje zwrotną agresją, pretensjami itd.) i odkryć, że nie może normalnie żyć. Aha, gdybyś kiedyś zrobiła eeg (a może zrobiłaś i masz wyniki?), powiedz koniecznie, czy nie wyszły Ci jakieś błędne zapisy w płatach czołowych. Zbieram swoimi skromnymi siłami różne dane neurologiczne, osobiście podejrzewam, że rzecz częściowo może rozwalać się właśnie o neurologię, a nie psychiatrię/psychologię. Amy Lee: wiesz, czy w tym reagowaniu na dźwięki jest jakaś neurologia, nie jestem pewien. To rzecz do zbadania, czy to jakoś koreluje ze sobą, ale pewne jest to, że z elektryką mojego mózgu jest coś nie tak. Co do współczucia, to dzięki, ale etap żalenia się nad sobą, że biedny, że cierpię, szczęśliwie zamknąłem (w jakimś stopniu przynajmniej)... Dzięki za wsparcie tak czy inaczej, wspierający się neurotycy to naprawdę skarb :) Bo w ogóle neurotycy to dobrzy i kochani ludzie :> Olga: fajnie, że traktujesz to jako dodatek, u mnie to jest zdecydowanie objaw dominujący. Objaw, z powodu którego niejeden dramat w moim życiu się rozegrał, łącznie z najgorszym w ciągu ostatniego roku, tzn. błyskawiczną utratą fajnej etatowej pracy. Aha, może Ty też masz wyniki eeg? Czy wyszło Ci coś w płatach czołowych? - - - - - No, tyle na razie ode mnie. Dzięki wszystkim za odpowiedzi, sporo się dowiedziałem od Was. Zaklopotana, Olga i inni - trzymajcie się, ja mam mocną intuicję, że ten syf można jakoś rozbroić :) Ściskam i zachęcam do dalszej dyskusji, im więcej przegadamy, tym więcej się dowiemy i może na jakieś ciekawe pomysły jeszcze wpadniemy.
  8. Hej, dzięki za odpowiedź :) Właśnie, zauważyłem to: innych też wkurza to, co mnie, tylko w dużo mniejszym stopniu i ich życiowo nie paraliżuje i aż takiego hardkoru nie dostarcza. Mój kumpel nie lubi porannych szpilek sąsiadki z piętra nad nim. Inny nienawidzi kapiących rynien. Wielki wynalazca Tesla też miał takie jazdy, dostawał fioła od skrzypiącego łóżka (skonstruował sobie do niego amortyzatory, hehe). Tak sobie myślę, że to być może jakaś nierozpoznana jednostka chorobowa. Nie mam wykształcenia psychologicznego, ale naczytałem się swego czasu sporo i w klasycznej literaturze (przynajmniej polskiej) tego po prostu nie ma. Co do EFT, to raczej nie, mam teraz naprawdę niezłą analityczną. Poza tym wkrótce raz a dobrze przebadam się neurologicznie. Dzięki tak czy inaczej :)
  9. Hej Nerwosol, chłopie, śmigaj czym prędzej do lekarza nim poważnie sobie zaszkodzisz. Zobacz: sam sobie z tym nie radzisz, ergo: musisz szukać wsparcia zewnętrznego, oprócz lekarza oczywiście jacyś bliscy ludzie są niezastąpieni. My tu na forum, na odległość i bez pogłębionej wiedzy o Tobie i Twojej sprawie mamy możliwości bardzo ograniczone. Ja powiem Ci tylko tyle, że nie powinieneś źle o sobie myśleć. Czytam Twoje posty i bardzo kumatego i kulturalnego człowieka w nich widzę. Osobiście Cię proszę, żebyś się nie dał temu czemuś, szkoda Cię po prostu na taki syf, ziom :) No i teraz to dajesz, jedziesz. Chwyć za telefon i interweniuj. Powodzenia.
  10. Hej Sherwood, hehe, ja miewam coś takiego w pracy, ale to co innego, tam stres służbowej rozmowy, od której zależy np. termin wydania książki jest oczywisty (a co, jeśli drukarnia się spóźni? dyrektor mnie zabije, wolę nic o tym terminie nie wiedzieć! nie zadzwonię, nie przycisnę ich, boję się!). Wiesz, to trochę tak wygląda, przy całej Twojej wrodzonej bezpośredniości, o której mówisz, że masz problem w kontaktach z ludźmi. Może w tych, które są zupełnie nieprzewidywalne, są po prostu zagadką i nie wiadomo, co się stanie (telefoniczna rozmowa to chyba taki typ kontaktu)? A może boisz się, że ktoś czegoś będzie od Ciebie chciał, że będzie na coś zły, zdenerwuje się? (Zauważ, że potem przeżywasz fakt, że znajomi wkurzają się na to nieodbieranie.) Poza tym - masz też pewne kłopoty w kiosku itd., prawda? Pomyśl: dlaczego boisz się ludzi? Co złego Cię może spotkać podczas takiej rozmowy? Co złego dotychczas ze strony ludzie Cię spotkało, czego możesz się bać? I przełamuj się, przełamuj, odbieraj telefony mimo wszystko i się rozkręcaj :) Może problem jest na tyle niezaawansowany, że takie konsekwentne przełamywanie się będzie rozwiązaniem? Z pozdrowieniami, MankaManka [ Dodano: Dzisiaj o godz. 6:49 pm ] Aha, nie wyrzucaj komórki :) Jeśli naprawdę nie będziesz dawała z tym rady, pogadaj z psychologiem. Dobry fachowiec (oczywiście nie wszyscy w tym zawodzie się do nich zaliczają) może bardzo pomóc. Poza tym bliscy, rodzina. Często tam dużo siedzi i od tego bardzo dużo zależy. [ Dodano: Dzisiaj o godz. 6:50 pm ] Aha, nie wyrzucaj komórki :) Jeśli naprawdę nie będziesz dawała z tym rady, pogadaj z psychologiem. Dobry fachowiec (oczywiście nie wszyscy w tym zawodzie się do nich zaliczają) może bardzo pomóc. Poza tym bliscy, rodzina. Często tam dużo siedzi i od tego bardzo dużo zależy.
  11. Cześć, Sigmund, słuchaj, moim zdaniem to wygląda na coś więcej niż natręctwa. Pogrążąsz się w skrajnie abstrakcyjnych dywagacjach, zaczynasz mieć zaburzony obraz siebie (ten mózg w kadzi!), układasz teorie spiskowe... Pamiętaj, że żadnych forumowych rozmów nie da się porównać z korzyściami z wizyty u psychiatry i psychologa (najlepiej obu równocześnie właśnie). Wspieraj się też (a raczej przede wszystkim) bliskimi ludźmi. I trzymaj się. Powodzenia w walce z niefajnością :)
  12. Witajcie wszyscy, założyłem konto na tym forum właściwie w celu zadania jednego pytania. Pomyślałem, że to niezła metoda, żeby sobie dodatkowo pomóc. W dziale natręctwa dlatego, że taka jest moja oficjalna diagnoza. Mój problem, trwający od lat niemal dwudziestu, jest bardzo nietypowy (tak przynajmniej o nim myślę). Dokładne opisanie go kwestia niezłego elaboratu, więc będę się streszczał. Chodzi o dźwięk. O otaczający mnie i pierońsko drażniący dźwięk. Od razu zaznaczę, że nie jest to typowa nadwrażliwość słuchowa polegająca na wyjątkowo głośnym słyszeniu wszystkiego i fizycznym bólu tudzież neurogennych szumach, trzaskach itd. Nic z tych rzeczy. Słyszę co prawda bardzo wyraźnie, mam słuch czuły i bardzo muzyczny, od dziecka, ale rzecz w czym innym. Mianowicie: od dzieciństwa bardzo źle reaguję e m o c j o n a l n i e na niektóre odgłosy otoczenia. Do największej furii doprowadza mnie słuchanie osób ciągających nosem, mających katar; dalej: chrząkających, mlaskających przy jedzeniu i strzelających z zębów. Mam tak naprawdę problem z opisem tego, co się ze mną dzieje. Po prostu odczuwam przepiekielne rozdrażnienie, wkurwienie, mam ochotę delikwenta pociągającego nosem rozszarpać na kawałki. Całą agresję oczywiście tłumię i moje otoczenie (poza nielicznymi osobami) nie wie, co się ze mną dzieje. Znajduję na to chyba tylko dwa słowa: koszmar i tortura. Niestety, problem jest na tyle silny, że nie pozwala mi normalnie funkcjonować. Po studiach spróbowałem podjąć etatową pracę, po trzech miesiącach zwolniłem się ze względu na... chrząkającego szefa. Absurd. Ale po prostu nie mogłem, to było ponad moje siły. Obecnie próbuję dorabiać tu i tam, cały czas się modląc, żeby mój przyszły pracodawca dał mi osobny pokoik, w którym będę spokojnie siedział (w tej chwili mam bogu dzięki takiego pracodawcę, choć czasem trzeba wyjść do kuchni i problem gotowy). Tak jest niestety cały czas, z żelazną konsekwencją od wielu lat (prawie 20). Ze względu na katar mamy i chrząkanie taty bardzo wcześnie wyprowadziłem się z domu i od lat mieszkam sam. Wsiadając do metra, albo zagłuszam się muzyką, albo dwa-trzy razy w ciągu przejazdu zmieniam wagon (żeby nie trafić pacjenta z katarem itp.). Mam problem ze spokojnym pójściem do kina, teatru, do knajpy, w ogóle w miejsca publiczne. Najgorsze, że to uderza w moich najbliższych, a oni tego, co się ze mną dzieje, nie są w stanie zrozumieć. To samo w sobie jest źródłem ogromnych kłopotów. Z biegiem czasu doszło do tego, że zaczął mnie denerwować już nie tylko katar mamy, ale w ogóle brzmienie jej wiecznie zakatarzonego (w moim odczuciu) głosu. Finał jest taki, że z nerwów z największym trudem z nią rozmawiam, a ona źle moją ukrywaną znosi. Płaci za nią własną, niemałą nerwicą. Powiem Wam, że w takim napięciu trudno jest po prostu żyć. Non stop ekstremalne wkurwienie, nerwy jak postronki, nieprawdopodobne napięcie. I świadomość, że życie ucieka, że człowiek jest sparaliżowany przez swoje nerwy, nie może normalnie żyć, rozwijać się, cieszyć tym, co mógłby osiągnąć. Po prostu totalna kaplica. Do tego odgłosy wydawane przez ludzi, choć najbardziej wkurzające, nie są jedyne. Denerwuje np. tupanie dzieci sąsiada za ścianą, denerwują krzyki na klatce schodowej, dźwięk telewizora zza ściany. Jeździ człowiek cały dzień po mieście, męczy się, nie może pracować, nie może na niczym się skupić - wraca do tzw. domu - i męczy się dalej. Zaszczuty jak zwierzę. Nietrudno się domyśleć, że w pewnym momencie pojawia się silna depresja. Ja w tej chwili jako tako sobie z nią radzę, ale wiem, że w każdej chwili może wrócić. I wtedy to już naprawdę jest koniec, leżenie jak ochłap albo próby samobójcze. - - - - - To może tyle, w największym skrócie, o tym, co mi dolega. Moje pytanie jest proste: czy ktoś z Was doświadcza czegoś podobnego? Przeszukałem polską sieć i znalazłem historię jednej jedynej dziewczyny, która boryka się z czymś podobnym, jak ja. To też nienajfajniejsza sytuacja - świadomość bycia w tym syfie całkowicie samotnym i niezrozumianym. Nie oczekuję jednak złotych porad, cudownych środków i pocieszenia. Od lat dość wytrwale się leczę (ze średnim skutkiem, ale próbować trzeba), jestem na lekach przeciwdepresyjnych i innych, zafundowałem sobie psychoterapię długoterminową. - - - - - A, jeszcze o jednym pomyślałem, może i tym się z Wami podzielę. Na temat tego, co się ze mną dzieje, zebrałem przez lata pewną wiedzę i nadal ją zbieram. Na pewno wpływ na rozwój mojej dysfunkcji miało bardzo trudne dzieciństwo - to z jednej strony. Z drugiej - zawsze miałem bardzo wrażliwy słuch, więc częściowo może chodzić o neurologię, a nie neurozę. To myśl o tyle niezła, że mam ewidentne problemy neurologiczne: cierpię na tzw. paraliż przysenny, który wiąże się z omamami słuchowymi i wzrokowymi, mam nieprawidłowy zapis eeg wskazujący na jakieś cechy padaczki skroniowej. Układa mi się to nawet w jakąś całość: byłem dzieciakiem bardzo słabym psychicznie, gnojonym w szkole i bardzo to przeżywającym, zamkniętym w sobie, lękliwym (neuroza), poza tym od zawsze miałem wyjątkowo czuły, precyzyjny i muzyczny słuch (zajmowałem się przez jakiś czas muzyką), do tego jakieś sprawy okołopadaczkowe (neurologia). Finał: przedziwne schorzenie, wobec którego specjaliści rozkładają ręce albo je lekceważą. Zdaje się, że to cudo nie jest w żaden sposób sklasyfikowane i omija się je - w moim przypadku - wpisem f.42.0 wg icd-10. (Polski psychiatro, psychologu, szansa na wielką karierę! Zdiagnozuj jako pierwszy Zespół Malinowskiego!). Owszem, natręctwa mam, ale w dużej mierze są one pokłosiem napięć przeżywanych w związku z ową drażliwością dźwiękową. - - - - - No, rozgadałem się. Ponawiam zatem pytanie: czy ktoś z Was doświadcza czegoś podobnego? Rozmowa z kimś takim, wymiana doświadczeń może być superpomocną sprawą :) Wszystkich pozostałych oczywiście też wysłucham z największą przyjemnością. Im więcej punktów widzenia, tym chyba lepiej. Aha, wybaczcie długość tego wpisu, ale musiałem przynajmniej tyle, to naprawdę minimum.
×