Skocz do zawartości
Nerwica.com

zagubionaja

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zagubionaja

  1. rallydriver, moze posluchalabym Twoich rad, ale sądząc po ilosci błedow ortograficznych, stylu pisania i ułomnościach, jakie tu ujawniasz rownież ty, nie jestes niestety osoba kompetentną ani upowazniona do udzielania rad, więc nie baw sie w psychologa bo 'pujdziesz' niedługo sobie stąd :] Jak juz piszesz na forach psychologicznych jako 'doradca' to wykaż sie przynajmniej czymś więcej niż chamstwem, nieznajomością podstawowych zasad ortografii. Bo ja mam wrażenie, że to TY jestes strasznie zakompleksiony i próbujesz leczyć swoje kopleksy, poprzez udzielanie pseudomądrych rad. Ja pisze na forach psychologicznych, bo miałam nadzieję, że doradzi mi psycholog, lub ktoś kto interesuje się tą dziedziną i ma o tym jakiekolwiek pojęcie. A nie zakompleksiony troll, który stawia diagnozy na podstawie kilku zdań, albo ocenia ludzi po kilku zdaniach. Jak mam ochotę to smęcę. To moj wątek, nie twoj... I wybacz, ale wyciagane przez ciebie dalekoidące wnioski 9jak i przez innych uzytkownikow) są lekko smieszne. Tak więc nastepnym razem po prpstu pojdę do psychologa lub poprosze o radę kogos kto moze mi pomoc, bo moim zamiarem nie było kłocić się ze zjadliwymi trollami. trek, ciagnie mnie do nich przed tym jak się zorientuję, że się mna nie interesują w takim sensie. Gdybym wiedziala, że się mną nie zainteresują, to chyba oczywiste, że dalabym sobie od razu spokoj a nie się zakochiwała... -,-
  2. Nie wiem czy dobrze opisałam na czym polega problem, bo powstaly dyskusje na ten temat. Kilka razy juz słyszalam, ze powinnam wybrac się na terapie bo byc moze 'lecę' kolokwialnie sie wyrazajac na facetow, ktorzy np. nie nadaja sie do związkow, nie chca zwiazkow, albo chca wylacznie zwiazki bez zobowiazan, badz tez na takich, ktorzy maja mnie gdzieś, ze ci wszyscy faceci, w ktorych sie zakochiwalam moze mieli w sobie cos, co mnie przyciagalo. Chodzi o to, ze inni potrafia stworzyc normalny zwiazek, wychodzi im to zupelnie naturalnie a u mnie ciagle pojawiaja sie jakies ogromne problemy, zalamania nerwowe, nieszczesliwe milosci jak u nastolatek itp. Zaczynam miec juz podejrzenia, ze cos jest ze mna nie tak. Poza tym za bardzo wszystko przezywam. jestem pewna, ze gdybym teraz zovaczyla tego faceta z inna dziewczyna, po prostu bym wiecej sie chyba nie pojawila na uczelni, nie jestem w stanie tego ogladac, zle to na mnie dziala. Tabletki na katar bralam bo dzialaja na mnie w pewnym stopniu uspokajajaco, a nie chcialabym aby znowu powtorzyla sie sytuacja, ze wybiegam z placzem i ci co widza to sie patrza jak na idiotke, ktora robi sceny a ja po prostu sobie z tym wszystkim nie radze...
  3. Raczej watpie aby faceci w ktorych 'mierze' byli jacys szczegolnie atrakcyjni. Sama siebie nie będę oceniac. Po prostu celuje w tych, ktorym sie nie podobam, a ci, ktorzy chca się ze mną umawiac zazwyczaj w zaden sposob nie mogą mnie czymkolwiek zaciekawić ani zainteresować... Nie wiem czemu tak jest, zaczynam juz zastanawiac się, czy to nie ironia losu :/ Przecież już tyle osób jest w związkach, każdy odnajduje kogos, do kogo czuje chemie ze wzajemnościa a w moim przypadku nie, to naprawdę dziwne. rallydriver, ale Ciebie nie przyciagnelam w taki sposob, zapewne wiesz o co mi chodzilo;) Po prostu, jak zainteresuję się juz jakims facetem, to nie zwraca on na mnie uwagi. czasem mimo moich usilnych staran. czasem mam wrażenie, że robie z siebie idiotkę. nie jestem natrętna. Ale u innych dziewczyn odbywa sie to prosto i przyjemnie w stylu 'moze chcesz moj nr telefonu', 'no moze chce' i zaczyna sie poczatek znajomosci. A ja co, proszę kolegę, żeby mi pomogl, odpisuje stricte matematycznie, a kiedy probuje ciagnąć rozmowę to juz nic dalej nie pisze. czyli nawet nie może pogadać ze mną jak z kolezanką. czyli najwidoczniej odpycham ludzi, ktorzy mnie interesuja, przyciagam tych, ktorzy są mi obojętni...
  4. No własnie sedno sprawy tkwi w tym, że latwo powiedziec, trudno zrobic. To nie jest tak, że ja nie widze dla siebie perspektyw. Ja mogę sobie wmawiac i wmawiac ze zapewne znajde kogos do kogo pasuje, a nie jakiegos gowniarza, ktory poszukuje idealu. Mogę sobie wmawiac, ze nie jestem brzydka ani glupia, ale co z tego, skoro i tak cierpie i i tak nie potrafię o nim zapomnieć. A to juz ktorys raz z kolei. I nigdy nie jest lepiej. Niedlugo trafie na kolejnego, ktory mi sie spodoba, a dopiero pozniej zorientuję się, ze ten ktos ma mnie w glebokim powazaniu. problem tkwi w tym, ze byc moze przyciagam do siebie facetow, ktorzy mi sie nie podobaja, a mnie przyciagaja ci, ktorym się nie podobam, ci, ktorzy nic we mnie nie widzą. I boje sie, ze zostane sama...
  5. Nie jestem raczej uzalezniona. leki biorę b. rzadko w naprawdę kryzysowych sytuacjach, generalnie w zyciu calym pewnie nie wylykalam wiecej niz 4-5 paczek i to zazwyczaj podczas kataru Emocje mam na pewno rozregulowane, za bardzo przezywam ta romantyczna nieodwzajemniona 'milosc'. strasznie zle to na mnie wplywa. Nie powinnam się tak przejmowac osobą, ktorej prawie ze nie znam;/
  6. Dzieki za odpowiedz, to prawda, ze bardzo duzo rozkminiam. Ale z tym zakochaniem, to nie konca jest tak, że ja to robię na silę. owszem, trochę mi przykro, że inne pary są ze sobą a ja ciagle sama i sama. Tylko zastanawia mnie to, czemu ja zawsze zakochuje się w nieodpowiednich facetach... czemu żaden z tych, do ktorych cos poczulam nie mogl poczuc czegos do mnie. Że moze to ze mną jest cos nie tak. Nie jestem natretna. Wręcz przeciwnie, znajomi mi nawet mowili, ze to ja powinnam zrobic pierwszy krok skoro się zakochałam, ale ja w zyciu bym nie zaproponowalam facetowi randki. Znamy sie kilka miesiecy, zagadałam dopiero kilka razy (2-3), poprosilam raz o pomoc. No wybacz, ale po propstu nie w tym jest problem, że jestem natrętna, tylko ci faceci, nie wykazuja żadnej inicjatywy widac, ze im nie zależy... A ja glupia zakochuje się w kimś, kto ma mnie gdzieś. i później w mojej głowie dzieją się różne dziwne rzeczy. Jest jeszcze jedna rzecz. jak miałam katar przekonalam sie, ze w moim samopoczuciu pomagaja mi leki na katar zawierajace pseudoefedrynę. Wtedy potrafie jeszcze sobie ze wszystkim poradzic. gdy nie jestem na tych lekach (nie przedawkowuje wlasciwie to biore je b. rzadko) to wtedy mam hustawki emocjonalne, przejmuje sie, przypominam sobie tego faceta, wydaje mi sie, ze jest wspaniały i cudowny i zaczynam załamywac się tym, ze nie zwraca na mnie uwagi... moze powinnam się zglosic po jakies antydepresanty. wiem, ze wiele osob uwaza, ze lekami zmarnuje organizm, ale jak nie leki to w ogole przestane normalnie funkcjonowac, to juz chyba lepiej lykac leki niz zamartwiac się i stresowac calymi dniami oraz nabawic nerwicy i depresji, przez co juz w ogole zawale i studia i wszystko
  7. Postanowiłam napisac na forum, choć nie wiem czy to dobry pomysl, ale uznałam, że zaryzykuję... pewnie pójdę też do psychologa, jesli znajdę jakiegos bezplatnego w moim miescie, ale poki co szukam pomocy tu, mam nadzieję, że komus sie będzie chcialo czytać moje wypociny i odpowiedzie na nie... Problem zapewne zabrzmi jak rodem z gimnazjum, mimo, że mam juz prawie 22 lata... a jednak sama ze sobą nie potrafie sobie poradzić. Nie wiem co się ze mną dzieje, czemu mam takie problemy, czemu w taki a nie inny sposob wszystko odbieram i przeżywam. Wydaje mi się, że coś jest ze mną nie tak. Zaczne od tego, że studiuję na 4 roku. Nigdy nie bylam w związku. I nie dlatego, że nie chciałam oraz nie dlatego, że nie było chętnych. Zawsze mi sie wydawało, że po prostu nie mam szczęścia, zawsze kiedy ja coś do kogos poczuję, to ta osoba zwyczajnie mnie ignoruje lub traktuje jak koleżankę, a gdy ktoś próbuje coś zbudować ze mną, wtedy z mojej strony nie może zaiskrzyć. Do tej pory myślałam sobie, że to po prostu taka ironia losu, że nie mam szczęścia. Teraz doszlam do wniosku, że musi byc jakis problem ze mną. Bo wszystkim wokół się udaje... bo u innych to takie łatwe. Rozmawiałam nawet ze znajomymi, którzy uświadomili mi, że odbierają pewne rzeczy inaczej niż ja i pewnie na tym polega glowny problem. Postaram sie wyjaśnić o co chodzi. Otoż ja, mniej więcej tak jak moje koleżanki kiedy jeszcze były w gimnazjum albo liceum, zakochuję się w kimś generalnie nie znając dobrze tej osoby, czasami praktycznie w ogóle nie znając. Wiem, że problem z pozoru może sie wydawać głupi i banalny, ale ja nie potrafię sobie z tym poradzic, zbyt mocno wszystko przeżywam, może jestem zbyt wrażliwa, ale to wpływa na inne sfery mojego życia, na naukę, na relacje ze znajomymi... A pózniej uświadamiam sobie, że ta osoba niczego ode mnie nie chce, ale jest juz za pozno, bo ja juz jestem na zaboj zakochana i myslę tylko o tym, to prawie jak obsesja... i bardzo cierpię. Z rozmów ze znajomymi wynikało, że oni tak nie mają, że najpierw umawiaja się na randki, poznaja drugą osobę, sprawdzają, czy ze strony drugiej osoby jest jakieś zainteresowanie a dopiero później przychodzi zakochanie. A u mnie wszystko na odwrót, potem długi czas nie mogę sobie z tym poradzić, co uniemożliwia mi nawiązanie kolejnych znajomości. Postaram się jakos w skrócie opisać kilka takich przypadków. Pierwszy raz zakochałam się gdy mialam 17 lat, w koledze z klasy w liceum. Prawie go nie znałam, rozmawialam z nim kilka razy... zaledwie. Nie wiem czy zakochalam się w nim czy w swoim wlasnym wyobrazeniu o nim. Byl dosc przystojny, bardzo dobrze sie uczyl, myslalam, ze jest niesamowicie inteligentny... moze nawet strasznie to wszystko wyolbrzmialam. Co prawda pozniej okazalo sie, że wcale nie jest taki cudowny, np. że jest bardzo wplywowy, ze troszke za bardzo sugeruje sie zdaniem kolegow, ze daje sobą manipulowac, ale juz bylo za pozno, nie potrafilam się w nim odkochac a on zupełnie nie wykazywał zainteresowania moją osobą. Zwłaszcza, ze jego koledzy mnie nie lubili to jemu tez nie wypadalo. W koncu kiedy to ja postanowilam 'sprobowac' i napisalam do niego kilka smsów (nic takiego, zwykle kolezenskie smsy) to uzyskalam odpowiedz 'nie pisz do mnie wiecej'... Drugi przypadek, podczas pracy w wakacje, kiedy dorabialam sobie w jednej restauracji, zakochalam się w chlopaku ktory tez tam pracowal. Podobał mi się, na początku tylko podobal ale juz po 2 tygodniach zaczelo sie dziac w mojej glowie cos wiecej (bo przeciez taki pomocny, pracowity, sympatyczny i w ogole cudowny czlowiek), mimo ze tak naprawde go nie znałam. A on, okazalo sie, że juz 'kręci' z inną dziewczyną. A ja, mimo, ze odeszlam z pracy to jeszcze przez pol roku nie moglam uporac sie z tym uczuciem, przeciez po 2-3 tygodniach znajomosci nie powinnam byla nic czuc, a ja czulam i to za duzo i cierpialam na dodatek z tego powodu! Moze pomyslicie, ze wyolbrzmiam problem, moze to tak brzmi, ale nie, ja naprawdę nie potrafiłam sobie z tym poradzic. Może to dziecinne i glupie, ale nie potrafiłam... Trzeci przypadek: facet starszy ode mnie o ponad 20 lat. Jako, że mial juz spore doswiadczenie z kobietami potrafił niezle bajerowac. I to rzeczywiscie on pierwszy zaczal mi sie przyglądac, puszczac oczka, pomagać mi w nauce, ale ja juz na podstawie swoich wlasnych wyobrazen o nim i tego co wywnioskowalam na podstawie kilku rozmow zwyczajnie sie w nim zakochalam! Jako, ze byl to pierwszy facet, ktory rownoczesnie mi się podobał i ja jemu, to bylam po prostu zachwycona i wniebowzięta. Uwazałam go za cudownego czlowieka. Spotykałam sie z nim, flirtowalam, z czasem doszły tez bardziej intymne spotkania. Bylam pewna, ze cos do mnie czuje. Az w koncu okazało się, że niestety tylko mnie wykorzystywal, ze nie wyobraza sobie związku z 20latką (tyle wtedy mialam lat) i ze ma juz od niedawna inną kobietę, ktora u niego mieszka (choc jak sam powiedzial, nie podoba mu sie, ale zajmuje sie jego domem i mu pomaga i lepiej to wyglada ze jest z nia a nie ze mną...). Pomimo tego co zrobil, przez rok jeszcze nie potrafilam sobie poradzic z tym uczuciem, mimo, ze nie mialam z nim zadnego kontaktu, mimo, ze poznalam jego poglądy ktore byly do tego stopnia 'liberalne' ze mozna by rzec, ze dla tego pana zadne granice nie istniały. I teraz znowu... historia lubi się powtarzac, tak więc spotkałam na swojej drodze pewnego kolegę, ze studiow, nie jest z mojego kierunku ale mamy jeden wspolny przedmiot. Kolega na początku mi sie tylko podobal, rozmawialam z nim moze 2-3 razy. W koncu znowu w mojej glowie zaczelo dziac się cos więcej, bo nie potrafię tego kontrolować. A przeciez go nie znam i nie powinnam czuc tego co czuję! Wydawało mi sie, że sie na mnie patrzy. generalnie nawet mi się nie wydawało, na pewno sie patrzyl, ale przeciez to nic nie znaczy. A ja, jak jakas glupia gimnazjalistka pomyslałam sobie, ze moze jednak mu się podobam? Gdybym opowiedziala tą historię niektorym znajomym zapewne by mnie wysmiali. Przeciez to takie absurdalne, co z tego, ze się kilka razy patrzyl, generalnie faceci patrza się na dziewczyny. Jak moglam w ogole cokolwiek sobie pomyslec na podstawie kilku spojrzen, a jednak... tak to juz u mnie jest w momencie, kiedy cos czuję, a przeciez nadzieja zawsze umiera ostatnia. Mogłam sie domyslic, ze niczego ode mnie nie chce. Nie dochodzi, nie zagaduje. Ja kilka razy zagadalam, poprosilam o pomoc, udzielil mi jej ale nic poza tym. Do tego ostatnio zaczyna dosiadac sie do innej dziewczyny, a ja oczywiscie jestem wyjątkowo zazdrosna. Kolo mnie nigdy nie usiadł. A przeciez mnie sie wydaje, ze ona jest tak brzydka i glupia (nie zebym lubila oceniac ludzi, po prostu jej nie lubię, moze dlatego tak mi sie wydaje)... Podczas jednych zajec nie wytrzymalam, poplakalam sie i wyszlam prawie ze z sali. Wiem, zachowalam sie jak glupia histeryczka, na kolejnych zajeciach juz sie opanowalam, ale to wszystko nie jest normalne... Moje zachowanie, to jak mi zalezy na kimś, kogo praktycznie nie znam, moje problemy z opanowaniem wlasnych emocji kiedy sie zakocham. I tylko wtedy, bo w innych sytuacjach na ogół nie mam z tym takich problemów... Sama nie wiem co robić. Czy ze mna jest cos nie tak? Zastanawiam się, czy iść po antydepresanty, jak po sytuacji ze starszym facetem 9zdecydowanie pomogly) czy na psychoterapie. Obecnie szukam bezplatnego psychologa, bo na platnego niestety mnie nie stac, a jedna wizyta na pewno nie pomoze. Czy macie jakies pomysly, co ze mną jest nie tak? gdyby ktos przeczytal moje wypociny to bardzo prosze o pomoc, nie wysmiewanie mnie, mimo, ze wiem jak to wszystko moze absurdalnie brzmiec...
×