Witam,
Mierzę się z dużym problemem.
Nie lubię o nim mówić -właściwie praktycznie w ogóle o nim nie rozmawiam.
Dlatego zdecydowałam się go opisać.Liczę na ocenę osób zupełnie postronnych.
Mam x lat i związek , który wygląda dość „osobliwie”.
Trwam w nim od kilku dobrych lat.
Przede wszystkim w całym problemie chodzi o partnera i jego relacje z rodziną.
Relacje które powodują , ze nie widzę dla nas wspólnej przyszłości. I jestem na skraju.
Rodzina mojego partnera uważa się rodzinę idealną.Są zamknięci na innych. Tak naprawdę nawet ze swoją najbliższą rodziną utrzymują znikome kontakty. Nie mają znajomych , z którymi spędzają wolne chwile...żyją w odrębnym świecie.Swoim świecie.
Oczywiście jestem im solą w oku. Uważają mnie za kogoś gorszego gatunku ponieważ jestem matką a na dodatek rozwódką ( wchodząc w obecny związek byłam od dłuższego czasu samotna – ex-mąż okazał się homoseksualistą )
Rodzina obecnego partnera ( miałam okazję ich spotkać raz )uważa mnie za osobę „niegodną”ich syna. Ich docinki pt.”Nie ma lepszych”?”Przecież są inne dziewczyny”,w pewnym momencie doprowadziły do zdrady z jego strony. Najpierw była pierwsza. Potem druga.
Były to krótkie epizody ale cholernie dotkliwe.
Wybaczyłam...Starałam się być wyrozumiała...Walczyłam sama ze sobą – do tej pory chyba walczę.
On też za wszelką cenę walczy...ale po to żeby zadowolić matkę.
Po drugim „epizodzie” (trwa to około 2-3 lata) jego rodzina nie wie, ze jesteśmy ze sobą.
Nie mieszkamy razem. Z racji jego pracy widujemy się często ale i tak w każdej możliwej chwili on ucieka do mamy. Tak żeby nie nabrała podejrzeń. Czas , który moglibyśmy spędzić wspólnie spędza hmm daleko ode mnie. Argumentów jest cała masa – często są po prostu nieracjonalne.
Kiedy jest w domu nawet nie odbiera telefonów ode mnie.
Być może zabrzmi to dziecinnie ale przez cały okres naszego związku nie spędziliśmy ani jednych świąt razem.
Był też Sylwester, gdzie bojąc się reakcji rodziny „zostawiał mnie na lodzie”.
Wypełniając grupowe ubezpieczenie uwzględnił mamę , tatę ,siostrę,brata a nawet kuzyna – moje nazwisko na tej liście nie mogło widnieć – z listą dumnie pobiegł do rodziny.
Nie chodzi tutaj o pieniądze!W żadnym wypadku nie miałam tego na myśli. Chodzi o sam fakt.
Ostatnio wspomniał, że chciałby kupić mieszkanie. Super -pomyślałam...Szybko spadłam na ziemię...Pojechał oglądać je z bratem. Mi tak naprawdę je opisał.
Usłyszałam nawet , że urodziłam się w złym miejscu i czasie.
Pomimo to on twierdzi, że mnie kocha...że jemu zależy.
Albo coś jest cholernie nie tak albo jestem naprawdę ślepa i wymagam od niego zbyt wiele???
Szczerze mówiąc nie wiem co mam robić. Jestem tym wszystkim wyczerpana,zmęczona.
Co innego dyktuje mi serce – co innego rozum. Próbowałam iść na kompromis. Mówiłam spokojnie. Byłam brutalnie szczera .Krzyczałam. Wszystkie próby rozwiązania problemu spełzły na niczym. On udaje, że problemu nie ma ,że to drobiazgi, z których tylko ja robię problem, że z czasem wszystko się ułoży. Czysta spychologia problemu, który w mojej opinii niestety się nawarstwia. Nie jestem trędowata, płytka, nie wykorzystuje go finansowo. Staram się okazywać uczucia, interesuje się jego problemami. Jednak w tym wszystkim czuję się źle, podle.
Takie zachowania. Opinia rodziny , która tak naprawdę mnie nie zna, jest szalenie poniżająca.
To mnie łamie...dotyka do samej głębi. Zaczynam wierzyć , że naprawdę tak jest.Obwiniam siebie.
W całym swoim życiu, staram się pomagać innym. Nie jestem obojętna. Większość znajomych zwraca się do mnie ze swoimi problemami. Staram się być pomocna. Nie potrafię pomóc sobie...