Podając ten temat na forum nie wiedziałem, że tak szybko ktoś się odezwię i przedstawi swoje refleksje. Teraz wiem jedno - nie jestem sam. Moja historia jest podobna do historii Inez3. Kiedyś myślałem, że jestem tchórzem, wszystkiego się lękam, cały świat jest mi wrogi a tylko rodzice są moimi przyjaciólmi i dbają o moje dobro. Dziś wiem, że to tylko choroba albo aż choroba NERWICA lękowa. Gdy zacząłem drążyć temat nerwic i ich etiologii sięgając jednocześnie w głąb siebie doszedłem do wniosku, że to właśnie rodzice są przyczyną tego, że posiadam taką tożsamość jaką posiadam. Kocham ich bardzo, ale oni nie wiedzą jaką krzywdę wyrządzili swemu dziecku, które będąc na progu dorosłości tak naprawdę nie wie kim jest. Od małego byłem oczkiem w głowie rodziców. To ja się dobrze uczyłem, to ja odnosiłem sukcesy sportowe to ze mną były związane wszystkie nadzieje a nie z siostrą (stygmatyzacja, życie ze stygmatem, którego wartości trzeba dorównać). Od małego miałem być tylko grzeczny w szkole i w domu, posłuszny rodzicom nie sprawiający nikomu kłopotów i taki też byłem bo w innym przypadku dostałem lanie od ojca (gdy byłem jeszcze mały) więc każde inne wyrażenie własnej woli w domu, szkole czy na podwórku już wzbudzało we mnie dreszcze i wyrzuty sumienia, że rodzice mogą się gniewać. Ojciec, choć podświadomie chciałby być traktowany jak władza absolutna nie potrafił mnie nauczyć mieć swoje granice, których należy bronić więc z każdych trudnych sytuacji wolałem się od razu wyscofać niż narazić się na gniew ojca i karę. Ojciec bił mnie rzadko, ale jak już raz dostałem to więcej nie chciałem dostawać. I tak sobie rosłem nie sprawiając nikomu kłopotów. Cały świat miał mnie z głowy. Przeważnie się uczyłem a imprezy i dyskoteki omijałem z daleka co by na nich nie wynikła żadna przykra historia, która by rozgniewała rodziców (alkohol, narkotyki, bijatyki itp.) Co prawda w późniejszym etapie mojego życia był okres imprez i wszelakich uciech cielesnych, ale szybko się on skończył, bo wszyscy kumple się pożenili a i tak to ja byłem tym najgrzeczniejszym i najspokojniejszym wśród całej paczki. Alkohol dodawał mi odwagi, tłumił lęk, więc mało było imprez na których byłem trzeźwy, czułem się wtedy ,,panem świata". Za swą lojalność rodzice wyręczali mnie we wszystkim a gdy się czegoś podjąłem i zrobiłem to nie najlepiej zaraz byłem krytykowany więc szybko się nauczyłem ze wszystkiego rezygnować, chyba żę zostałem przyparty do muru. Ojciec często porównywał mnie i siostrę z innymi naszymi rówieśnikami przy których oczywiście wypadaliśmy blado a ja szczególnie (przynajmniej tak się czułem). Dziewczyna z, którą spędziłem blisko 5 lat też nie wytrzymała mojego neurotyzmu, gdyż swoimi zahamowaniami ograniczałem jej ekspansywność do której ni cholery nie potrafiłem się zmusić (oj, przeżyłem to bardzo). Dziś stojąc na progu dorosłości nie potrafię określić samego siebie - kim jestem, po co żyję. Mam niską samoocenę, świat jaki był wrogi taki pozostał (ale powoli dostrzegam to, że to ja powinienem się potrafić zaadaptować do świata z poczuciem własnej wartości i godności osobistej a nie świat do mnie). Nie potrafię podjąć asertywnie samodzielnej decyzji, która byłaby sprzeczna ze światopoglądem rodziców, gdyż zaraz mam wyrzuty sumienia, usprawiedliwiam się tym, że to pewnie oni mają znowu rację i warto by było ich posłuchać. Rodzice chcą mnie widzieć takim, jakiego modelowali przez ponad 20 lat a nie takiego jakim widzę się ja. Mam swe pragnienia, ale nie potrafię przeciąć pępowiny, nie potrafię powiedzieć ,,nie" rodzicom i całemu światu a to, że ,,źle syna wychowali" to mi nawet by przez gardło nie przeszło, bo mój ojcieć - neurotyczny perfekcjonista tego by nie przeżył. Chętnie bym się wyprowadził, ale nie mam gdzie, nie mam z kim, nie mam za co. Teraz wiem co to samotność w tłumie. Mimi wszystko i tak bardzo ich kocham, ale dobrze by było by w końcu się obudzili i przejrzeli na oczy, że ich syn jest już dorosły, choć pewnych rzeczy się już nie cofnie.