Jako, że jestem nowa, witam Was wszystkich serdecznie.
Od 8 lat byłam w związku. Wydawać by się mogło, że szczęśliwym choć jak wszędzie były wzloty i upadki.3 lata temu w Wigilię mi się oświadczył.
Poznaliśmy się na studiach. Długo zabiegał o moje względy i uczucie, w końcu mu się udało. Łączyło i nadal nas łączy mnóstwo wspólnych zainteresowań;zamiłowanie do gier komputerowych, ta sama muzyka, filmy, książki, extremalne sporty.Pociąg fizyczny.
Mieszkaliśmy razem w domku u jego rodziców. Przyjęli mnie do siebie jak córkę. Wszystko układało się jak w bajce do czasu aż dopadła nas rutyna i zmęczenie. Takie sytuacje pojawiają się wszędzie ale trzeba z tym walczyć a on uciekał od problemu. Na moje prośby wspólnego spędzenia czasu choćby na rowerze mówił, że rower to jego ucieczka od problemów i chce jeździć sam. Nawet argumenty, że do parku pojedziemy razem i ja przez 2 h poczytam a on niech sobie jeździ i do domu razem wrócimy nie przemawiały do niego.Od około 2 lat zatraciliśmy się kompletnie. Zeżarły nas problemy, dopadło nas życie.Praca, dom, kolacja, film, spanie. O ile na początku cieszyliśmy się każdą chwilą ze sobą a sam nasz widok nas podniecał o tyle od jakiegoś czasu musiałam wręcz się prosić o sex. Ostatnio nawet już nie sypiał ze mną w sypialni.
Dopadło nas/mnie zmęczenie. Chciałam wyjechać na wspólne wakacje. Odłożyłam nawet na nie pieniądze ale ciągle coś mu wyskakiwało, ciągle odwlekał wyjazd a nasze relacje się pogarszały. Nigdzie nie wychodziliśmy razem, nie spędzaliśmy czasu konstruktywnie. Rutyna, nuda i złość.
Dostał pracę w dużej, prywatnej firmie. Zaczęły się wyjścia, imprezy integracyjne, spotkania urodzinowe. Na żadne z nich mnie ze sobą nie zabrał choć zawsze razem wszędzie wychodziliśmy. Gdy zaproponowałam, że dołączę np koło północy stwierdził, że to nie jest dobry pomysł.
Nasz związek opierał się na przyjaźni i zaufaniu...
Pod koniec września stwierdził, że musi odpocząć, zrobić sobie przerwę, żeby zobaczyć na czym mu zależy, że się zagubił, że jak robi kilka rzeczy to mu nic nie wychodzi a teraz chce ewidentnie się skupić na pracy. Powiedział, że mnie kocha ale widzi jak bardzo jestem nieszczęśliwa i że zatraciłam siebie, że sie nie realizuję i dlatego musimy się rozstać. Jestem najwspanialszą rzeczą jaka go w życiu spotkała i nie wie czy robi dobrze ale wydaje mu się że się wszystko ułoży.
Nie będę opisywać w jakim stanie psychicznym wegetowałam cały tydzień bo tyle zajęły nam spotkania z psychologiem i podjęcie ostatecznej decyzji. Okazało się, że on ma depresję i obiecał się leczyć, że musi się uwolnić od matki i najlepiej zamieszkać poza domem-proponowałam mu kilkanaście razy żebyśmy razem zamieszkali,odmówił.
Spakowałam się i wyprowadziłam w ciągu godziny. Od 1 października wynajmuję mieszkanie.
Do wczoraj czekałam, że może zatęskni, wróci, zadzwoni, zrobi cokolwiek, w końcu nie zapomina się o drugiej osobie, z którą się spędziło 8 lat w przeciągu miesiąca!
Wczoraj dowiedziałam się, że od czerwca spotykał się z koleżanką z pracy. Nie powiedział mi o tym rozstając się ze mną choć prosiłam by się przyznał jeśli ma kogoś to łatwiej mi będzie ogarnąć sytuację. W końcu ma "motylki" w brzuchu, które w naszym wypadku umarły dawno. Tylko czy 30-letni ludzie w tak długim związku, z bagażem doświadczeń i przeżyć muszą mieć motylki? W tym momencie wchodzą w grę bardziej rozbudowane uczucia a nie szczeniackie fascynacje.
Zrobił mi to samo co wcześniejszej dziewczynie, o której się dowiedziałam jak już byliśmy razem.
Miał wszystko czego chciał i kiedy chciał,WSZYSTKO. Płaciłam jego rachunki, spełniałam zachcianki, kupowałam prezenty. Gdyby potrzebował obu nerek to bym mu je oddała a w zamian dostałam TO. Wszyscy się dziwią dlaczego mając taką dziewczynę zostawił mnie. Najbardziej zaskoczona jestem ja, gdzie popełniłam błąd?
Odpowiadał mi pod każdym względem, fizycznie, mentalnie... Kompletnie sobie nie radzę po jego odejściu. Ciągle się łudzę, że może zatęskni, zrozumie, jak dobrą tworzyliśmy parę...