Skocz do zawartości
Nerwica.com

SmutnaMadzia

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez SmutnaMadzia

  1. Witam, zastanawiam się ostatnio, czy normalne jest, że mój chłopak miewa fazy w których pogrąża się we własne myśli (jaki straszny ten świat, ludzie się wzajemnie nie szanują, człowiek niszczy naszą planetę, istnienie nie ma sensu, nie ma celu w życiu itd.) i do tego odcina się zupełnie od świata zewnętrznego, odłącza telefon, nie wpuszcza nikogo do mieszkania, z nikim nie rozmawia, udaje, że go nie ma, cały dzień zazwyczaj przesypia, nie robi absolutnie nic, bo nie jest w stanie. Jest w terapii u psychiatry już 6 lat... Zaraz mu siódmy rok stuknie, a on nadal ma depresję... Zaczęło się jak miał 16 lat, nawet wcześniej. Był dobrze zapowiadającym się sportowcem, grał zawodowo w tenisa, bardzo się w to angażował, znalazł coś w czym był naprawdę dobry i nagle... Miał kontuzję nadgarstka i z tenisem mógł się pożegnać... Od tego czasu, takie mam wrażenie, że stracił cel przed oczami. Wcześniej wiedział do czego dąży, miał ten swój cel w życiu, był bez przerwy zajęty, choćby treningami itd. A kiedy nagle nie mógł dalej grać miał, według mnie za dużo czasu wolnego.. Pogrążył się we własnych myślach, rzucił szkołę, nie robił absolutnie nic oprócz tego, że był smutny. Teraz ma 23 lata i dopiero rozpoczął studia. Udało mu się jakimś cudem zrobić maturę, a na studia chodzi do prywatnej uczelni, bo do publicznej by go nie przyjęli... To nie jest głupi chłopak, tylko on się strasznie buntuje przeciw systemowi, nie zgadza się z tym jak zbudowany jest ten świat, a jednocześnie doskonale wie, że jeśli szkoły nie zrobi, to nie będzie mógł znaleźć dobrej pracy itd. Dzisiaj miał pierwszy sprawdzian semestralny... Pytałam się go jak mu poszło, odpowiedział tylko, że ma znów swoją fazę (pesymistyczne myśli). Boję się teraz, że może wcale na ten spradzian nie poszedł, a depresję traktuje trochę jak wymówkę... Boję się o niego, bo wiem, że od 6 lat ma często myśli samobójcze, często już stawiał sobie termin, kiedy pozbędzie się życia, tylko zawsze coś w końcu go zatrzymywało... Jednak tak czy siak boję się, że kiedyś będzie miał taką fazę, która go skutecznie do tego popchnie... Bardzo się martwię, staram się być uprzejma, rozumieć to, uśmiechać się, rozbawiać go, gdy widzę, że mu źle, ale jestem wobec tych napadów smutku zupełnie bezradna... On chodzi do psychiatry od tylu lat, a nadal ma takie napady, czy to być może oznacza, że ten lekarz jest jakiś do kitu, że powinien lekarza zmienić, albo mu powinien jakieś leki przepisać? Może sama powinnam się do jego lekarza wybrać i z nim porozmawiać?Może powinnam go poznać i sama ocenić jaki jest, albo też powiedzieć mu, że mój chłopak dalej ma takie mocne napady? Może on mu tego nie mówi, bo uważa to za nieistotne? Być może powinnam też z jego mamą porozmawiać? Mam z nią dobry kontakt, może oświeciła by mnie co do tego jak się mam zachowywać, jak te fazy przetrwać, jak go wspierać, podnosić na duchu? Proszę o jakieś rady, może ktoś z was był w podobej sytuacji? Jestem zupełnie bezradna i moje pozytywne nastawienie wobec życia również powoli zanika...
  2. A co ja mam zrobić jak chcę porozmawiać o depresji z chłopakiem (od 6 lat chodzi na terapię), a ten nie dość że przez kilka dni mnie ignoruje, od nikogo nie odbiera telefonu bo się pogrąża w tym stanie, to jeszcze jak mu przejdzie to tylko przeprosi i udaje, że nic się nie stało i że "to nic takiego" i "żebym się nie przejmowała" bo to tylko jego problem, a ja chcę mieć udział w jego życiu, pomagać mu w problemach, wspierać go, a ten reaguje mniej więcej tak właśnie, argumentując dodatkowo, że mężczyzna nie rozmawia o problemach bo to niemęskie. O.o Tym o to sposobem sam mnie wpędził w dołek (już kiedyś cierpiałam na dość mocną depresję, ale udało mi się z tego wyciągnąć). Nie wiem teraz, jak go zmotywować, jak się do niego zbliżyć, co ja mam robić?! To jak walenie głową w mur Co ja mam poprostu do niego jechać i walić w drzwi aż mnie wpuści i się wygada, czy olać go? Czuje się strasznie winna jak nic nie mogę zrobić, bo to tak jakbym miała gdzieś co się z nim dzieje... A prawda jest taka, że sama niemiłosiernie cierpię i cholernie mi przykro, ale jak tylko jemu poprawi się humor, to ja też udaję, bo boję się, że znowu się sam zapędzi w kozi róg... Po co w ogołe rozkochał mnie w sobie jeśli potem tak mnie traktuje? Jestem rozgoryczona, w tym momencie to ja już naprawdę nie wiem gdzie szukać pomocy i zaczynam poważnie myśleć o rozstaniu. Tyle że obawiam się, że to zamiast polepszyć, to pogorszy całą sytuację...
  3. Witam, miałam nadzieję, że może ktoś mi tutaj coś pożytecznego poradzi. Mianowicie mój chłopak (23 l.) od 6 lat chodzi do psychologa, bo cierpiał?cierpi? na głęboką depresję. Dwa razy z rzędu rzucił szkołę (6 tygodni przed maturą!) Ponieważ był święcie przekonany, że w krótkim czasie tak czy siak zginie/popełni samobójstwo itd. Teraz jest ponoć o wiele lepiej (nie mogę tego sprawdzić, bo 6 lat temu go jeszcze nie znałam) ale często ma on takie fazy, że zamyka się w sobie, nie odbiera przez 3-4 dni od nikogo telefonów, udaje, że nie istnieje, a gdy się go później pytam co przez ten czas robił odpowiada tylko, że był smutny i cały dzień zazwyczaj spał i nie robił nic. Martwi mnie to bardzo, że nie chce się nigdy wygadać. Uważam że jako jego dziewczyna spędzam z nim najwięcej czasu i jestem mu najbliższą osobą to powinien ze mną rozmawiać, w ogóle z kim kolwiek żeby porozmawiał to byłoby już dobrze, ale on woli uciec, schować się, przeczekać, aż będzie z nim lepiej... Najświeższy przykład jaki mogę podać to że pokłócił się z kolegą - tamten obraził się na mojego chłopaka o jakąś głupotę, nic poważnego, a mój się zaraz tak przejął, że znowu przez kilka dni praktycznie tylko istniał zamiast żyć. To też jest dla mnie bardzo niepokojący sygnał, że byle kto mu coś powie to od razu tak bardzo emocje nad nim biorą górę... Ja rozumiem, każdy człowiek jak się pokłóci z najlepszym przyjacielem to ma dołek, ale chociaż dalej załatwia swoje codzienne sprawy jak choćby ugotowanie obiadu, a on nie, bo nie, bo mu smutno i koniec - nic już nie zrobi. Bardzo chciałabym mu pomóc, proponował mi już kilka razy żebym z nim zamieszkała i coraz bardziej jestem skłonna się zgodzić, bo z doświadczenia wiem, że w moim otoczeniu zawsze czuje się lepiej, z resztą teraz on idzie na studia i chciałabym go zachęcić, żeby wziął się do roboty, bo tylko mnie słucha. Robi już postępy - prosiłam go żeby rzucił palenie - dzisiaj pierwsza próba podjęta, a dla mnie to już duży sukces, że się zdecydował, chociaż jest nałogowym palaczem również od 6-ciu lat. Myślałam też że może dobrze by było gdyby zaczął chodzić na jakieś zajęcia sportowe (sam mówił że chce tylko że jeszcze nie wie co) bo ponoć to wydziela hormony szczęścia i może by miał troche większe poczucie własnej wartości, gdyby miał coś w czym byłby naprawdę dobry? Mnie nie robiłoby wielkiej różnicy jeśli miałabym się przeprowadzić, bo mieszkam teraz bardzo niedaleko od niego, ale ze względu na moją pracę i tak rzadko go widuję, więc byłoby mi to na korzyść. Dobrze, po przedstawieniu wam ogólnego obrazu sytuacji chciałam się was zapytać: Czy mogę mu jakoś pomóc/ulżyć? Jeśli tak, to co mogę zrobić tak w życiu codziennym, żeby był trochę radośniejszy? Jak go przekonać, że to żaden obciach ze mną rozmawiać o problemach? I jak go przyzwyczaić do normalnego życia?? --> chodzi o to, żeby stał się bardziej aktywny społecznie, żeby żył a nie tylko istniał. Przypomnę tylko, że on ma takie "fazy" raz na 2-3 tygodnie, nie zawsze - bo na codzien jest wesoły i ruchliwy, chodzi mi tylko o te dni kiedy jest prawie jak warzywo... Dziękuję bardzo za odpowiedzi!!
  4. Cześć pisałam tu już kiedyś, minął od tego czasu jakiś miesiąc... Bardzo się starałam być bardziej pozytywna, uśmiechnięta itd... Niestety nie potrafię. Mam tak, że przez tydzień idzie mi świetnie, tryskam energią, radością, uśmiecham się do ludzi, jestem bardzo aktywna, uprawiam sport, działam itd itd... I nagle TRACH! wszystko znowu leży. Z czymś nie nadąże, czegoś zapomne itp. i już zaraz od nowa się zaczyna... płacze, śpie całymi dniami, nie wychodzę z domu, wszystko jest bez sensu... I choćbym chciała nie potrafię się zmotywować bo w głębi siebie wiem, że i tak mi to nic nie da. Często się przeziębiam, boli mnie głowa, i bardzo boje się przyszłości... Nie wiem co ze mną będzie za kilka lat. Mam taki natłok dzikich galopujących myśli w mojej głowie, że już sama nie wiem za co się zabrać... Na dodatek czasami tak mocno się denerwuję, że potafię sama siebie okaleczać, żeby stłumić emocje. Dostaje drgawek i generalnie mogę moje zachowanie tylko porównać do zachowania dzikiego zwierzęcia w klatce, inaczej nie umiem tego opisać. Robie i mówie irracjonalne rzeczy, dobrze zdaje sobie z tego sprawę ale dalej tak robię... Nie wiem, totalny chaos w głowie... Co byście mi doradzili? Jak mogę utrzymać stan radości bez tych strasznych wachań, dołków? Proszę o jakieś porady, bo nie jest ze mnie zły człowiek, jednak czasami wydaję mi się, że sama sobie stawiam zbyt wielkie poprzeczki i próbuje się w ten udobruchać, że też jestem coś warta... Inaczej nie potrafię, bo czuję się totalnie beznadziejna
  5. Dziękuję :) Narazie stwierdziłąm, że by uporządkować myśli to muszę uporządkować otoczenie, więc jestem w trakcie wielkiego sprzątania. Myślę że oczyszczenie środowiska będzie już dobrym krokiem do uporządkowania spraw co za tym idzie również problemów. Myślę, że drobnymi kroczkami do celu :) co wy na to? bo narazie jestem chaotyczna, co dodatkowo stresuje. Będę tutaj pisać o moich postępach :) z czasem chcę również poprawić kontakty z moją najbliższą rodziną, szczególnie, że ostatnio każdy z nas rozszedł się do własnego kąta i nikt do nikogo pierwszy nie przyjdzie porozmawiać, więc może warto spróbować?
  6. właśnie wydaje mi się, że jak się komuś wygadam, to od razu mi lepiej. Szczerze mówiąc nie chciałabym iść do psychologa, już i tak cud, że odważyłam się założyć tutaj konto. Wiem, że tak byc nie powinno i być może się jeszcze przełamię, ale na tą chwilę wystarczy mi chociaż to, że ktoś mnie tutaj wysłucha i coś troszeczke doradzi, to już mam uczucie, że moje problemy też nie są błache i ktoś mnie rozumie :) generalnie ze mną jest tak, że właśnie mam te napady i wtedy nikt ze mną nie chce rozmiawiać, a właśnie wtedy najbardziej tego potrzebuję, dlatego stwierdziłąm, że jednak powinnam zapisać się na takie forum, gdzie ludzie mają podobne problemy i pomogą mi przetrwać te nie miłe dołki i że dzięki wam szybciej się z nich będę mogła wygrzebać, bo wyrozumiałości ze strony rodziny narazie nie mam co liczyć, bo oni nie rozumieją mojej sytuacji i chyba nawet nie chcą.
  7. Dziekuje za mile slowa, chyba faktycznie powinnam sie jakos pilnowac, tyle ze jak to zrobic? Przynajmniej sie moglam wygadac, bo czasami to juz naprawde nie mam ochoty na nic i glupie mysli przychodza mi do glowy... Potem na chwile jest lepiej, ale to niestety wraca.. W kazdym razie chyba sie zajme teraz troche porzadkowaniem swoich spraw to sie poczuje tez pewnie troszke lepiej, bo tak to sie czuje przytloczona wlasnym otoczeniem i pewnie to powoduje, ze wyladowuje emocje w ten a nie inny sposob. W kazdym razie przynajmniej milo mi, ze twierdzicie, ze to nic takiego, bo moja rodzina twierdzi, ze to nie jest normalne, takie zachowanie. Ale faktycznie skad oni moga wiedziec, jak im nawet nie moge powiedziec o swojej sytuacji? Dobrze przynajmniej ze moglam sie wygadac i ktos mnie rozumie :) jednak ten internet ma tez dobre strony :) ale bede tu wciaz zagladala w chwilach slabosci, a narazie ide robic jakies porzadki i jakis logiczny plan dnia... Moze jak uloze moje sprawy, to pewne sytuacje same sie rozwiaza :) Pozdrawiam
  8. Myślę, że jedno z drugim się łączy... -- 08 lis 2012, 09:55 -- -- 08 lis 2012, 10:39 -- Wiecie chodzi mi glownie o to, ze ja jestem bardzo niecierpliwa i nie wyrozumiala. Jak ktos sie mnie cos chocby dwa razy zapyta to ja juz dostaje takiego napadu zlosci, ze mi sie nawet zbiera na wymioty. Pomijam juz to, ze robie sie czerwona jak burak i mam przyspieszona akcje serca, bo to nic, w stosunku do tego, jak mi sie od razu humor psuje i jaka sie robie nieprzyjemna dla otoczenia, choc wcale tego nie chce! I wszystko we mnie krzyczy, zebym sie pochamowala od raniacych komentarzy a ja nie potrafie, bo tylko tak moja zlosc znajdzie jakies ujscie, chociaz tez tylko w niewielkim stopniu, bo potem siedze calymi godzinami obrazona, rece mi sie trzesa i dlugo nic nie jem. Tak ot, poprostu, bo np. moj brat sie zapyta 3 razy z rzedu co jest na obiad. Nie rozumiem, dlaczego tak gwaltownie wszystko we mnie sie gotuje, ale byc moze to przez to, ze przez 3-4 lata bez przerwy bylam w stresie, bo moja siostra zaczela chodzic do psychiatry, moja mama byla zalamana i plakala calymi dniami, moj brat tez no wiec poczulam sie odpowiedzialna i nie dosc, ze ogarnialam cale gospodarstwo, to jeszcze musialam ich pocieszac i nie moglam sie zlamac, zeby im nie pokazac, ze jestem rowniez slaba. A to wszystko bylo spowodowane tym, ze moj ojciec stwierdzil, ze ma nas wszystkich gdzies i ze sie wyprowadza. Przez jakis czas byl spokoj, a teraz stresy znowu sie zaczely, tylko przez inne sytuacje, moze warto podkreslic, ze to sa tylko moje osobiste klopoty, i nikt mi teraz nie pomaga, bo kazdy sie nauczyl, ze ja jestem ta niezniszczalna i bezwzgledna... Juz nie potrafie byc taka twarda jak wtedy i tym jeszcze bardziej sie doluje, no bo w koncu jestem perfekcjonistka, i nie potrafie zrozumiec, dlaczego teraz tak a nie inaczej reaguje. Mam nadzieje, ze wytlumaczylam to dosyc zrozumiale.
  9. SmutnaMadzia

    Potrzebuję pomocy

    W skrócie powiem, że mam bardzo burzliwe życie. Często się przeprowadzałam, moi rodzice są w trakcie rozwodu, mój ojciec mnie szantażuje, moja mama jest bardzo niekonsekwentna w swoich postępowaniach, miewa stany depresyjne, mam chorą psychicznie siostre, z bratem nie da się rozmawiać, bo jest tak bardzo zamknięty w sobie, aktualnie mieszkam u znajomych, w nie swoim własnym kątku, bo uciekłam od mojego ojca, bo już go nie mogłam znieść. Czuje się strasznie samotna, choć mam przyjaciół, to jednak mam wrażenie, że z nikim nie mogę tak naprawdę porozmawiać szczerze. Miałam do niedawna przyjaciółkę bardzo dobrą, ale również bałam się jej cokolwiek mówić, bo zawsze odpowiadała mi, że ma swoje włąsne problemy, no więc nie zawracałam jej już nigdy potem głowy. W ogóle z nikim nie mogę porozmawiać o tym co czuje i w jakim jestem właśnie stanie. Wszyscy do których miałam zaufanie i z którymi chciałam porozmawiać, argumentali podobne: nie mają czasu na moje problemy, lub, że nie potrafią mi pomóc bo nie rozumieją. A moim problemem jest to, że jestem chorobliwie ambitna, strasznie dużo wymagam, nie tylko od siebie, ale również od innych... to jest ten problem, ponieważ nie umiem zaakceptować tego, że człowiek jest tylko człowiekiem i popełnia błędy... Nie wybaczam. Nie potrafię. Gdy mnie ktoś skrzywdzi, to nie potrafię mu przebaczyć, bo boję się, że za chwilę zrobi to samo. Strasznie się boję tego, że podziele z kimś moje myśli, a ktoś to wykorzysta przeciwko mnie. Zdarzało się to już i doszłąm do wniosku, że to jest faktycznie to, co najbardziej mnie boli. Na dodatek mam nerwicę, bo przez tyle lat (przez sprawy rodzinne) bardzo się stresowałam a to się na moim zdrowiu odbiło... Jednak największym problemem jest jeszcze coś innego... Przez to, że nie potrafie siebie zaakceptować, to nie potrafię również zaakceptować swojego wyglądu i to jaka jestem... Nie lubie siebie za to wszystko. Za to, że mam takie myślenie i że nie potrafię sobie pomóc. Wreszcie chociaż do tego dojrzałam i dostrzegłam, że sama nic z tym nie jeste w stanie zrobić. Liczę na jakieś słowa otuchy z waszej strony i jeśli ktoś ma jeszcze jakieś pytania do mnie, niech do mnie napiszę, chętnie odpowiem. Z góry dziękuję za odpowiedzi. Może ktoś będzie wiedział, co ze mną zrobić...
×