Witam.
Jesteśmy małżeństwem z prawie dwuletnim stażem. Bardzo dobrze się dogadujemy, nie ma między nami większych spięć - oprócz tych naturalnych - wynikających z różnicy płci Ponad rok temu urodził nam się zdrowy syn. Byliśmy wniebowzięci. Ja pracowałem(na zmiany), a żona była na macierzyńskim. Wszystko było dobrze dopóki żona nie wróciła do pracy i w dniach kiedy nie pracuję - to ja siedzę z dzieckiem. Tragedia. O ile pierwsze kilka dni było w porządku tak teraz wychodzę z siebie. Codzienne robienie mu jeść, przebieranie, pilnowanie cyklu dnia, nie spuszczanie go z oka, zabawianie itd.. itd.. Szlag mnie trafia. Z racji stresującej pracy zawsze potrafiłem(musiałem) rozgospodarować odpowiednio wolny czas, żeby go nie zmarnować, żeby nie zwariować. Można powiedzieć, że byłem "uzależniony" od książek i informacji - to mnie odprężało i ładowało baterie. Zawsze musiałem coś robić, byłem aktywny, chciałbym założyć własny interes, sporządzić biznesplan, wykalkulować zyski i straty, żeby mieć satysfakcję oraz zapewnić odpowiedni byt rodzinie. To wymaga czasu i chłodnej oceny z różnych stron. A TERAZ? zastój, bezradność i wymuszona bezczynność, duszę się, żeby nie powiedzieć, że cofam się w rozwoju. I tak codziennie kiedy mam wolne. Póki nie wyrośnie pewnie tak będzie ale wiem, że to mój syn i kocham go. Powiedzcie mi czy ja jestem wyrodnym ojcem przez to? Czy wszystkie samce tak mają? Nie mam nikogo wśród znajomych w takiej sytuacji, a już na pewno, żeby z nimi o tym porozmawiać.