Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dolan

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Dolan

  1. Witam, kiedyś, jeszcze w poprzednim roku już tu pisałem jedynie w celu wygadania się, ulżenia sobie. Tak też chciałbym zrobić teraz, gdyż nie jestem w stanie zasnąć i nie mam co robić, a czuję się źle. Swojej historii nie będę rozkładał na czynniki pierwsze tak jak wtedy, jedynie: mam obecnie 17 lat, problemy z depresją już od dziecka, tak samo próba samobójcza, zaburzone relacje społeczne, potem zmiana nastawienia i charakteru, optymista i dusza towarzystwa, nie jednokrotnie zadziwiałem ludzi w jaki sposób można być tak pozytywnie nastawionym do życia - no bo przecież się nie da? Jak ja to robię, mogę im wszystko opowiedzieć? Sam byłem pod wrażeniem i faktycznie wyróżniałem się wtedy spośród tłumu pod tym względem. Nie przejmowałem się porażkami, wyprowadziłem jedną osobę z nałogu narkotykowego (codzienne duże ilości amfetaminy), inną z alkoholu, a inną jedynie z nikotyny i sporej nadwagi, a także kilka z depresji. Starałem się pomagać ludziom mieć podobne podejście, aczkolwiek niejednokrotnie dobrze bawiłem się znęcając się też psychicznie nad innymi, odreagowywałem to co inni robili mnie przed moją przemianą, teraz bardzo tego żałuję i nikomu nie zezwoliłbym na pastwienie się nad kimś, nawet jeśli tej osoby nie znam i tak naprawdę jest mi obojętna. Tak było do aż do rozpoczęcia nauki w liceum, z resztą bodajże w listopadzie już opisywałem jak się czuję od jakiegoś czasu. Wtedy dostawałem myśli samobójczych, czułem się samotny, potraciłem kontakty z ludźmi, stałem się agresywny. Trafiłem nawet do szpitala psychiatrycznego, ale tylko na dwa dni ze względu na moją inną dolegliwość psychiczną związaną z tym, że moja podświadomość nie pozwala mojemu organizmowi oddać moczu poza domem - może jakiś ignorant i idiota uznałby, że to śmieszne, ale skręcanie się z bólu całą noc, wchłanianie toksyn przez nerki i niemożność opuszczenia domu na dłuższy czas jest przytłaczająca. Jak już to muszę ciągle kontrolować spożyte płyny. Byłem kiedyś zapraszany na sylwestra do innego miasta, pod namioty, na imprezy, nocowania, ale nie mogłem z tego skorzystać właśnie z tego powodu, teraz nie mam żadnych znajomych, a nawet jakbym nawiązał kontakt z kimkolwiek to urwałby się on równie prędko jak wszystkie poprzednie. Ludziom w moim wieku nie wystarczy kilkugodzinne wyjście do nie wiem - kina, parku, gdziekolwiek? Sam chciałbym bawić się tak jak reszta rówieśników, miałem taką możliwość, ale z niej nie byłem w stanie skorzystać przez chorobę. Tak, chorobę. To już nie jest fobia, organizm fizycznie blokuje mi wszelkie możliwości fizjologiczne. Do następnej klasy nie przejdę, nie jestem w stanie skoncentrować się na nauce, ani na niczym, opuszczałem lekcje, teraz boję się chodzić do szkoły. Dostaję ataków paniki, gdy widzę dużo ludzi, czuję ścisk w głowie i klatce piersiowej, łomotanie serca. Dodatkowo odczuwam straszną nienawiść do ludzi, nie mogę patrzeć jak rówieśnicy stoją obok siebie, rozmawiają, uśmiechają się. Chciałbym ich zastrzelić, wymordować wszystkich, urządzić masakrę, a potem samemu popełnić samobójstwo. Robię się bardzo agresywny, w szkole już od dawna nie byłem. Raz przyszedłem i wytrzymałem tylko 2 godziny, wróciłem do domu bo naprawdę mógłbym zrobić komuś krzywdę. W stan amoku wchodzę teraz coraz częściej w domu. Zaczynam widzieć jak przez mgłę, niszczę wszystko, nie mogę się kontrolować, mało nawet pamiętam z tego, to nie jest ode mnie zależne. Języka też nie kontroluję, wyzywam i przeklinam na własnych rodziców, płaczę, wszystko dewastuje i nie mogę tego powstrzymać. Nie da się, czuję jakby to był nawet ktoś inny, a ja jestem tylko obserwatorem z poziomu oczu. Nie odczuwam bólu, ani współczucia, gdy widzę płaczącą mamę. Gdy mi to przechodzi to bardzo mi przykro, nawet w tym momencie się popłakałem, jestem kompletnie bezradny, że nawet osoba, którą tak kocham, która zawsze dawała mi wszystko czego bym zapragnął tak przeze mnie cierpi. Podejmowałem próbę leczenie lekami SSRI, ale wywołują one u mnie kompletną impotencję już trzeciego dnia (każdy z leków), a z tego co się dowiadywałem to może uszkodzić na trwałe, więc nie ma możliwości abym ryzykował. Załóżmy, że po latach leczenia i ciężkiej pracy jakoś staję na nogi - i co wtedy? Kończę jako impotent bez wykształcenia, znajomych, niczego. W dupie mam podejmowanie "małych kroczków" w celu poprawy, tego się nie da wyleczyć to zawsze wróci, za dużo pracy, nie mam już na to siły. Chciałbym popełnić samobójstwo, to by było najlepsze rozwiązanie. Wszystkie problemy znikają, zarówno moje jak i moich rodziców - nie muszą mnie leczyć, znosić moich niekontrolowanych zachowań, tego wszystkiego. Po prostu zostaje zorganizowanie pogrzebu, chwilowa żałoba, a potem koniec. Nie będzie mnie, nic już nie będzie. Cały czas w głowie mam jednak te psychopatyczne myśli pozabijania innych, męczą mnie. Cały czas coś mi mówi: "Nie umarłbyś na darmo, zwróciłbyś na siebie wreszcie uwagę, na co tym szczęśliwym bananowym dzieciom byłby te znajomości, zabawa, związki, chęć do życia skoro by go już nie mieli? Zostawiłbyś przy życiu tych słabszych, truchło tych drugich byłoby warte tyle co twoje, nie byłoby już podziału na tych silniejszych, zaradnych, szczęśliwych i cwanych, a słabszych, nieporadnych, nieszczęśliwych i naiwnych z powodu dobroci swojego serca, sprawiedliwości choć w niewielkim stopniu stałoby się zadość". Nie mam zamiaru słuchać tych myśli, mimo, że są bardzo natrętne. To jest jakiś absurd, który wytwarza moja chora głowa, wolę już odejść sam, nikt mnie nie będzie żałował. W końcu nie mam żadnych przyjaciół, dziewczyny też nie. Dla rodziny jestem tylko utrapieniem. Nic w życiu nie osiągnę, nie jestem już nic warty, a zbyt dużo pracy, aby to zmienić jeśli w ogóle się da. Nie mam na to czasu, ani chęci, jak myślę o tym, że rówieśnicy w tym momencie cieszą się nadchodzącymi wakacjami, sobą, planowanymi imprezami, a ja miałbym walczyć z fobią społeczną, rosnącą agresją, depresją, a i tak bym tego nie wyleczył, tylko się nacierpiał to naprawdę... Nie wiem czy to co piszę ma w ogóle jakiś sens czy składnię, w głowie mam jeden wielki chaos, nie interesuje mnie to i tak, miałem się wygadać, tak też zrobiłem. Nie jest istotne, czy ktoś to przeczytał czy nie bo nie po to to pisałem. O rady nie proszę bo rad na to nie ma. W każdym razie "małymi kroczkami do celu" jakby to napisali co poniektórzy tutaj, którzy nie znaleźli się nigdy w takiej sytuacji, gdyż jest to niemożliwe bo każda sytuacja, psychika, wydarzenia losowe itd. to sprawa indywidualna i należy to rozpatrywać indywidualnie, bo ogólnie przyjęte kanony nie zawsze się sprawdzają. To tyle, robię się bardziej senny więc może zasnę za jakiś czas. Pozdrawiam.
  2. Dolan

    Muszę się wygadać

    Juz sie wypisałem. Nie mogłem tam wytrzymać, to co sie dzieje w psychiatrykach to horror. Wcale tam nie leczą. Będę szukał pomocy prywatnie.
  3. Dolan

    Muszę się wygadać

    Jakiś czas nie odpisywałem bo nie było w sumie na co. Od poniedziałku zostaje wysłany do psychiatryka, bo sprawy zaszły za daleko. Może tam pomogą.
  4. Dolan

    Muszę się wygadać

    agatodemon - tak, pisałem przecież o psychologach, zaleceniu farmakologii czy nawet próbie hipnozy (która nie jest niczym innym jak próbą wprowadzenia człowieka w stan lekkiego uśpienia ~~). Leków nie wezmę z ww. powodów, a monologi "specjalistów" tylko pogarszają sprawę. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jest to do zwalczenia oraz, że mój problem, który rozwinął się prawdopodobnie w głowie, jest niczym jak porówna się go do tego co mają inni. Tylko, że ja nie mam kompletnie żadnej motywacji i siły, żeby z tym walczyć - oni jak widać mają, a to jest klucz do sukcesu. Pisałem wyżej, że stan potrafi się pogłębić z powodu kompletnie głupich rzeczy. Wiem to wszystko, ale jakoś nie potrafię nic z tym zrobić i wciąż mam chęci na odebranie sobie życia. Również pozdrawiam :) Candy - jeżeli chodzi ci o SAA to nie. Inne wspomagacze nie powodują rozdrażnienia. Dodam, że nerwowy zaczynam być głównie w domu, w stosunku do rodziny. Jak przebywam w towarzystwie znajomych (czyli tylko w szkole) to jestem bardzo spokojny, jednak te głupie myśli samobójcze cały czas tłuką mi się po głowie.
  5. Dolan

    Muszę się wygadać

    Chęci odegrania się na innych nie mam, już to zrobiłem i co poniektórzy znają swoje miejsce w szeregu, dodatkowo nabrali pokory. Myśli samobójcze to akurat mój największy problem, jak pisałem - miewałem je już nieregularnie od 4-5 lat (sam nie pamiętam), ale nigdy nie były aż tak intensywne. Nawet w momencie, w którym jeden krok dalej spowodowałby śmierć, czułem się o wiele lepiej, nie bałem się tylko wręcz cieszyłem. Nie wiem czemu się rozmyśliłem zamiast skoczyć, dotąd tego żałuję. Uwagi nie chcę na siebie zwrócić, rozmawiałem o tym tylko z ~3 bliskimi osobami. O tym jak do tego podeszły już wspomniałem, zostawiam teraz wszystko dla siebie. Akurat nauka jest bardzo ważna, nawet ten głupi papierek po studiach. To jest niejako przepustka do dobrej kariery. Nawet jak jesteś w danym fachu przeciętny, ale masz skończoną dobrą uczelnię to masz szansę na pracę. Dla przykładu - na uczelni mojego kuzyna, notabene jednej z najlepszych w Polsce, przychodzili już szefowie różnych firm szukając ludzi na dobrze płatne stanowiska. Sami ich szukali. Doskonale zdaję sobie sprawę, że albo trzeba mieć wykształcenie, albo pomysł. Problem w tym, że ja już kompletnie nie umiem się uczyć, NIC z przedmiotów szkolnych mnie nie interesuje, ŻADEN kierunek studiów, ŻADNA praca, ŻADNE technikum, kompletne zero. Poza tym jak mój dzień ma wyglądać w sposób: wstać rano, iść do szkoły, wrócić do domu, spać, obudzić się pod wieczór, zacząć się uczyć, iść spać... Podziękuję za coś takiego. Gdybym miał chociaż, gdzie i z kim wyjść, miałbym życie tak jak 99% osób, które znam to inaczej bym na to patrzył. Jeżeli ta nędzna egzystencja będzie dalej wyglądać w sposób w jaki wygląda to nie ma mowy, żebym siadł do książek i marnował czas na coś co mi się w życiu nie przyda - a dlaczego nie przyda? Bo póki co długiego życia nie planuje. Sam nie mam siły już nic zmieniać, ci psycholodzy i inne wynalazki pomogą co najwyżej osobom mającym ochotę na współpracę. Oni tylko gadają, w dodatku rzeczy, które doskonale wiem. Nie motywują do działania, wręcz odwrotnie. Każda wizyta u psychologa kończyła się u mnie nasileniem myśli samobójczych i wzrostem agresji. Perspektywa ile trzeba zrobić, jak się zmienić, aby polepszyć chociaż minimalnie samopoczucie, po prostu mnie dobija. Tak jak mówiłem, nie mam na to już siły bo walczę ciągle ze sobą od przynajmniej 4 lat.
  6. Dolan

    Muszę się wygadać

    Witam wszystkich, mam 16 lat, imię nieistotne. Pisząc ten temat nie oczekuję żadnych porad, ani nawet odpowiedzi - aczkolwiek jak ktoś chce się wypowiedzieć to proszę bardzo. Chcę się jedynie wygadać, gdyż nie mam osoby, której mógłbym powiedzieć "co mi na wątrobie leży". Zacznę od początku. Przede wszystkim mam stwierdzoną depresję. Oficjalnie od niedawna (może 2 miesiące?), aczkolwiek wydaje mi się, że borykam się z tą chorobą od 4 lat. Czyli od około 6 klasy podstawówki (!) co nie daje optymistycznej wizji całokształtu. Wtedy miałem za sobą pierwszą próbę samobójczą, jeżeli tak to w ogóle można nazwać. Nie wiem czy powinienem się wdawać aż w takie szczegóły, ale jeśli ktoś jest ciekawy - chciałem wyskoczyć za barierkę w środku noc, ale w ostatniej chwili się pohamowałem, tzn. jak stałem już za nią. Przyczyną chęci odebrania sobie życia był brak akceptacji rówieśników, złe oceny (dopadł mnie straszny leń, we wcześniejszych latach zawsze byłem w czołówce klasowej), które ukrywałem przed rodzicami. Trochę się ich nazbierało i panicznie bałem się reakcji. Wiadomo, że w końcu wyszło na jaw i słusznie mi się dostało, dzięki temu teraz w ogóle nie kłamę, zaległości nadrobiłem, a test końcowy napisałem najlepiej w szkole, udało mi się zyskać też kolegów, stałem się weselszy. Stan ten trwał niewiele czasu, w pierwszej i drugiej gimnazjum ponownie nie potrafiłem dogadać się z ludźmi, byłem gnębiony. Myśli samobójcze czasami się pojawiały, ale nie były jakoś szczególnie intensywne, nic nie zrobiłem, jedynie zamykałem się w sobie i okazyjnie ciąłem (ale nie żyły, starałem się jedynie za pomocą bólu chwilowo oderwać od świata). W 3 klasie udało mi się jakoś otworzyć na innych, stałem się bardzo wesoły i optymistyczny, humor dopisywał mi CAŁY CZAS, ze smutnego dziecka stałem się duszą towarzystwa. Zająłem się też kulturystyką i BJJ, pajace śmiejący się ze mnie jaki jestem słaby i chudy teraz (w opinii innych) wyglądają przy mnie jak suchary i podnoszą ponad 2 razy mniejsze obciążenie niż ja - sprawdzaliśmy. Przy sparingach poskładałem ich jak dzieci. Wtedy doszedłem do wniosku, że zmiany zawsze są możliwe i nie należy przejmować się głupkami chcącymi dowartościować się kosztem innych. Niektórzy nawet byli pod wrażeniem tego jak można tak pozytywnie podchodzić do życia, twierdzili, że bardzo się zmieniłem. Gdy rok dobiegał końca odwróciłem role, co do niektórych, ja zacząłem zatruwać życie paru osobom, które niegdyś najbardziej mi podpadły. W niedługim czasie intensywnością takiego zachowania nadrobiłem wszystkie niemile spędzone lata. Niestety tak się wkręciłem, że strasznie dokuczałem nawet osobom praktycznie niewinnym. Na szczęście jakiś czas temu przemyślałem to sobie i zaprzestałem tego procederu, teraz jestem miły i chętny do pomocy. Właściwy problem zaczął się pod koniec zeszłych wakacji. Zacząłem czuć się bardzo samotny, rzadko kiedy wychodziłem gdzieś wcześniej, znajomych widywałem jedynie w szkole, ale to mi wystarczyło. Gdy zaczął się rok szkolny to ewidentnie opuściłem się w nauce, kiedyś uchodziłem za dobrego ucznia, teraz jestem raczej w ogonie. To nie jest tak, że mam słabą pamięć, informacje INTERESUJĄCE MNIE chłonę jak gąbka. Problem w tym, że poza kulturystyką/jakimiś wydarzeniami ze świata to kompletnie nic mnie nie ciekawi. Żaden przedmiot. Zero. Na profil humanistyczny poszedłem tylko dlatego, że jestem słaby ze ścisłych, do technikum czy tym podobnej szkoły nie poszedłbym bo tam również nie pasjonuje mnie żaden kierunek. Nie mam żadnych planów i perspektyw na przyszłość, uważam, że jestem skończony i nie dam sobie rady w życiu. Dostałem okropnych myśli samobójczych, nigdy nie miałem ich tak intensywnych. Miałem nawet zaplanowane konkretne daty i sposób, ale póki co udało mi się to jakoś odsunąć na później. Szlajałem się po psychologach, próbowałem nawet hipnozy. Ostatecznie zostało zalecone leczenie farmakologiczne, ale nie wyraziłem na to zgody, gdyż od tych leków można stracić masę lub zalać się tłuszczem. Wtedy prawdopodobnie mój stan psychiczny jeszcze by się pogorszył, gdyż za bardzo zależy mi na wyglądzie zewnętrznym i nie mam zamiaru marnować roku rygorystycznych diet i treningów. Dodatkowo, niektóre powodują otępienie (jakbym obecnie nie był wystarczająco głupi i nieogarnięty) i spowolniony refleks, co z racji tego, że niedługo kończę prawo jazdy, jest mi wybitnie nie na rękę. Próbowałem brać jakiś ziołowy chłam, ale to nie uspokaja. Ciągle jestem nerwowy i bardzo agresywny, straciłem poczucie humoru, nie mam kompletnie motywacji do życia, widywania ludzi i nauki. Nie mam żadnych znajomych, nie umiem utrzymywać kontaktu z innymi, moja samoocena sięga dna. Każda błahostka, typu kartkówka, brak twarogu w lodówce (!) powoduje chwilowe nasilenie myśli samobójczych i strasznie mnie irytuje. Nie wiem już co robić, myślałem, że z optymisty cieszącego się każdym dniem nigdy nie doprowadzę się do stanu, kiedy każde otworzenie oczu rano powoduje u mnie wściekłość i jednocześnie smutek. Poza kompletnym brakiem życia towarzyskiego i co za tym idzie młodości, nie mam jakichś poważniejszych problemów. To wszystko ułożyło się jakoś w mojej głowie i wybuchnęło. Z takim nastawieniem i psychiką jestem po prostu skazany na niepowodzenie w życiu, nie planuję nawet dożyć końca roku szkolnego, chociaż będę się starał nie doprowadzić do samobójstwa tak długo jak tylko mogę. Gadanie innych typu "myśl pozytywnie", "życie jest piękne, szkoda umierać", "jesteś młody, wszystko przed tobą", "to nie rozwiązanie" blabla jest z mojego punktu widzenia (tj. osoby w depresji z dość wysokim ryzykiem zabicia się) zwyczajnie w świecie idiotyczne. Z resztą sam tak pocieszałem niegdyś ludzi i w związku z tymi wiem jak cały światopogląd wygląda z obu stron. Również takie argumenty jak "pomyśl co będzie czuć twoja rodzina", "to egoistyczne" na mnie nie działają. Mam to szczerze mówiąc w głębokim poważaniu, po śmierci to już nie mój problem. Według mnie tego już nie zwalczę, tak źle nigdy się nie czułem i nie mam kompletnie motywacji do działania. Po prostu nawet mi się nie chce nic próbować, aby poprawić samopoczucie. Dobrze wiem jak to się skończy, ale dopóki żyję to postaram się chociaż pomagać innym jak tylko mogę i jak najwięcej zrealizować się w swojej pasji. To tyle, chwilowo mi lepiej po tym jak to wszystko napisałem. Jak na wstępie - nikt nie musi odpowiadać, nawet czytać. Po prostu musiałem gdzieś się wygadać. Serdecznie pozdrawiam
×