Skocz do zawartości
Nerwica.com

miracidium

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez miracidium

  1. Witam, piszę tu, bo nie mam nikogo na tyle zaufanego, żeby otwarcie porozmawiać o swoim problemie. Parę lat temu zorientowałam się, że rzadko kiedy jestem w stanie określić co czuję, i nie chodzi mi o mieszaninę sprzecznych emocji. Przez 95% czasu po prostu nic nie czuję. Nie jestem smutna, ani przygnębiona, ale absolutnie nie jestem też szczęśliwa czy nawet zadowolona. Po prostu nic. Nie czuję nic kiedy moja mama idzie do szpitala, kiedy siostra albo przyjaciółka mówią o swoich, czasem bardzo poważnych, problemach. Nie jestem w stanie się zakochać, ani nawet zauroczyć, mężczyzn mogę lubić, ale gdy znajomość zaczyna minimalnie wychylać się poza ramy zwykłego koleżeństwa natychmiast ją ucinam. Wszystkich odrzuciłam, niby wmawiając sobie, że albo oni nie są dla mnie wystarczająco dobrzy, albo ja nie sięgam im do pięt, ale tak na prawdę nigdy nic do żadnego z nich nie czułam. Nie jestem nawet pewna czy kocham członków mojej najbliższej rodziny. Ciągle obawiam się czy jestem wystarczająco interesująca dla innych, wydaje mi się, że jestem przerażająco nudną przeciętną dziewczyna, która nie jest w stanie nikogo zainteresować. Mam przy tym wszystkim bardzo niską samoocenę, nie tylko ze względu na przekonanie, że moja osobowość, jest do bólu zwyczajna, ale uważam też, że jestem raczej mało urodziwa. Moje problemy osiągnęły apogeum około rok temu. Zaczęłam studia, byłam dość rozbita, ale w pewnym momencie, nawet dokładnie nie wiem kiedy, coś pękło i to bardzo mocno. Stwierdziłam, że rezygnuję, bo kierunek nie spełnia moich wymagań, ale to raczej było wytłumaczenie dla reszty świata, niż dla mnie. Potem było tylko gorzej. Przeszłam przez dość poważną depresję, której pomimo zdiagnozowania, nikt z bliskich nie chciał zauważyć, a i ja nie naciskałam by profesjonalnie się leczyć. Byłam w punkcie, gdzie na bardzo poważnie rozważałam popełnienie samobójstwa, ciągle kołatało mi się w głowie, że jeśli nic nie zmieni się we mnie to po prostu nie będę w stanie ze sobą wytrzymać i pociągnąć tego dalej. Pomimo braku pomocy z zewnątrz jakimś cudem wróciłam do normalności, tzn. stanu, który opisałam poprzednio. I tak nadal żyję. Myślę, że powinnam z kimś o tym porozmawiać, ale wiem też, że sama na pewno w najbliższych miesiącach nie wyjdę z inicjatywą, a lekko obawiam się, że po jakimś czasie znowu ogarnie mnie przekonanie, że cokolwiek bym nie zrobiła to i tak nic się we mnie nie zmieni i znowu znajdę się w punkcie, w którym głównym pytaniem będzie, czy powinnam nadal żyć.
×