Skocz do zawartości
Nerwica.com

karol1987

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia karol1987

  1. i chcę i muszę dużo zmienić. Jedno wiąże się z drugim w moim wypadku. Innego wyjścia nie mam, ale jakoś dalej nie wiem co w spólnego miało to pytanie ze mną: [ Dodano: Dzisiaj o godz. 12:50 am ] ??
  2. Ty chyba nie czytasz w ogóle co ja piszę...
  3. Hm, a co w tym złego, że czujesz się zagubiony? Nie bardzo rozumiem? Chyba najbardziej cierpi się wtedy gdy nie widzi się sensu, kierunku w którym ma się iść.
  4. To już wraca, siedzi w mojej głowie z powrotem, na szczęście na mniejszą skalę. Staram się to ignorować, bo wiem że to nie może być częścią mojego życia. Już to rozumiem. Co do leczenia... po pierwsze boję się, po drugie nie mam pieniędzy, po trzecie wolałbym żeby ktoś pomógł mi cieszyć się naprawdę życiem, być z siebie zadowolonym. To jest dużo poważniejszy problem w tej chwili dla mnie nić NN. Pewnie źle robię że sie nie leczę, zdaję sobie z tego sprawę, ale naprawdę NN nie stanowi dla mnie problemu. Wcale nie musisz nic nikomu udowadniać. Jak w końcu to zaakceptujesz, to wróci chęć życia. Najwyższy czas, żebyś zajął się w końcu sobą i tylko sobą. Dopisuję się do Twiligh. Ależ oczywiście że muszę! Muszę udowodnić że nie jestem dzieckiem, że nie jestem tym przestraszonym zwierzątkiem którym byłem jeszcze nie tak dawno temu. Gdy zajmuję się tylko sobą mój dzień wygląda tak: kilka godzin treningu na gitarze; 1-1,5 godz. siłowni; czytanie książek, pisanie czegoś... czegokolwiek, porostu piszę o tym co czuję, o czym marzę, czego mi brak, staram się jakoś uporządkować ten bajzel w środku, a to mi pomaga. Do tego dochodzi rowerek jak mam jeszcze siły; obowiązki domowe.... i cały dzień mija.... ... no a gdzie tu miejsce dla innych ludzi? Nie mam znajomych. wszyscy gdzieś w rozjazdach, jak to na wakacjach, pracują i przychodząc do domu ostatnią rzeczą o jakiej myślą jest wyjście z domu i zrobienie czegokolwiek wspólnie... (towarzystwo tych którzy się opieprzają nie do końca mi odpowiada... jest że tak powiem dość prymitywne... Spędzanie wieczoru pod sklepem z butelką w ręce słuchając "kurw" i innych podobnych zaklęć mnie skutecznie zniechęca. O innych nie będę się rozpisywał. Chyba mam prawo aby nie kumplować się z każdym kto tylko powie mi cześć. Inni są tacy niedostępni... np. mój kuzyn.. często mnie oszukiwał. W dzień w którym organizował ognisko byłem u niego w domu i ani słowem mi o nim nie wspomniał... w ogóle o swoich imprezach nie wspominał. ) ...chciałem jechać na Woodstock, ale wszyscy znajomi oprócz jednej koleżanki którą widuję bardzo rzadko wycofali się. Z innymi propozycjami z mojej strony było podobnie. Może powinienem pojechać z nią i jej znajomymi pobawić się, poznać kogoś, tylko że ja nie potrafię się tak zaklimatyzować. Poza tym spodziewam się po sobie w większości milczenia. no bo o czym ja mógłbym z nimi rozmawiać - koleś z NN przez kilka lat siedział w domu i był zmuszony się ograniczać, nie ma przez to wspomnień... o czym mógłby rozmawiać, opowiadać? inni ludzie patrzyli na to wtedy, albo nawet nie patrzyli i nie widzieli mnie wśród rówieśników, nie imprezowałem nie bawiłem się... A teraz ciągle siedzi i *pracuje nad sobą* no bo chce przecież w przyszłości być dobrym gitarzystą i założyć zespół... Eh ciężko mi z tym, nikt o tym nie wie tak naprawdę, czasami jest bardzo bardzo źle, chce mi się płakać na ulicy... w autobusie. Nie chcę się rozczulać, to nie tak, chcę normalności, ale jeszcze nie wiem jak jej dosięgnąć... [ Dodano: Dzisiaj o godz. 3:06 pm ] wcale nie brzmi głupio, ja też niezbyt dobrze czułem się z tym że jestem jakimś *tropotypem*. Nie mam ostatnio czasu, nie lubię się zatrzymywać i nie powinienem, ale twój nr gg juz wylądował na mojej liście
  5. sił mi brak. Ciągle sam, z nikim nie czuję się dobrze. Ci co na nich najbardziej mi zależało lekceważa mnie, już nawet boję się z nimi rozmawiać. I znów musze wybierać, kim mam być w przyszłości, żeby tylko mieć jak uczciwie zarobić. A ja wcale nie chce wybierać, nie chce później żałować jak coś się nie uda. Ciągle mam udowadniać że jestem kimś, a tak naprawdę czuję się nikim. To tak jakby już wszystko się skończyło, jakbym miał już życie za sobą. I nie potrafię zmuszać się do uśmiechu.... ciągle się z kimś kłócę, z ojcem w ogóle sie nie dogaduje..... prawie z nikim nie rozmawiam, nie wychodzę z domu. Nie mam ochoty na nic.
  6. Dziękuję za te wszystkie słowa, dzisiaj naprawdę się wzruszyłem gdy to przeczytałem Staram się to robić, żyć tym co sprawia mi przyjemność, satysfakcję.... tych uczuć strasznie mi kiedyś brakowało. Tylko wiesz... czasami jest tak że wśród ludzi widzisz siebie na szarym końcu, daleko za innymi. Czeka mnie jeszcze dużo pracy żeby naprawdę poczuć się przy innych i z sobą dobrze. Czasami zastanawiam się czy nie byłoby mi lżej gdybym komuś kogo dobrze znam powiedział o tym co przeszedłem, żeby w końcu ktoś zrozumiał... ja nie byłem sobą w tamtym okresie, to nie mój charakter, moja osobowość.... tylko boję się że uznają mnie za świra. Jednak NN nie jest problemem tak nagłaśnianym, ludzie tego nie pojmą. Na razie musi zostać tak jak jest, powinienem zapomnieć o tym gównie i starać się do niego nie wracać.... choć może to nie najlepsze rozwiązanie Aniusiu na pewno skorzystam, niech tylko znajdę chwilę wolnego czasu.
  7. Witam. Od jakiegoś czasu czytam sobie wasze posty.... chciałbym opisać swój "przypadek". Mam na imię Karol. Mam 19 lat. Zawsze odkąd sięgam pamięcią czegoś mi brakowało, czegoś naprawdę ważnego, ciągle stało coś na przeszkodzie żeby szybko to zniwelować i dać sobie z tym jakoś radę, a gdy już mi się udawało stawało przede mną jakieś nowe "wyzwanie". Nigdy do końca normalne, uważałem że jest się czego wstydzić, a nawet bać o tym komukolwiek powiedzieć. Była nerwica natręctw (o której "fachowym" istnieniu dowiedziałem się dopiero niedawno i przez przypadek. Byłem bardzo zdziwiony że to jest takie..... powszechne) o której przejawach i poszczególnych obiektach na które byłem, a raczej musiałem byc "wrażliwy" nie ma sensu się głębiej rozwodzić... były obsesje na tle religijnym, różnorakich chorób, sądziłem nawet że jestem opętany,choć byłem w tamtych czasach bardzo religijnym chłopakiem. Wiecie chyba że tego typu choróbsko potrafi zabrać człowiekowi naprawdę sporo wolnego czasu. U mnie trwało to jakieś 6 lat, jeśli dobrze liczę,skończyło się jakieś półtora roku temu gdy poszedłem do spowiedzi i z wielkim trudem powiedziałem o wszystkim księdzu, który pewnie nie do końca mnie zrozumiał, ale od tamtej pory życie stało się dużo lepsze, i jakbym nagle uświadomił sobie o co chodzi - wyrzucał to stopniowo z głowy. Sądzę że jak na chłopaka takiego jak ja... raczej jestem osobą wrażliwą, było tego ciężaru za dużo. Gdy teraz rozmawiam z ludźmi młodszymi troszkę od siebie i słyszę o ich marzeniach, opowiadają mi o swoich wspomnieniach, spędzam z nimi wolny czas - z żalem wspominam przeszłość, kiedy ja tego poprostu nie miałem, nie miałem normalnej młodości, koncertów, wspólnych wypadów z znajomymi, brak mi wspomnień, "musiałem" zabronić sobie czytania książek, pisania, wielu,wielu czynności które dla normalnego człowieka są odruchowe i niemożliwe do .... zabronienia. Poprostu w głowie się nie mieści. Nie jest to miłe uczucie... Ciężko jest mi rozmawiać dłużej z ludzmi, mam problemy z nawiązywaniem kontaktów, nowych znajomości. Jestem też nieśmiały, często zatyka mnie gdy poznam kogoś, zamienimy parę słów, a następnym razem gdy go widze np. w autobusie nie jestem w stanie gęby otworzyć, gapie sie prze okno i udaję że go nie widzę. Czuję się przez to jakiś taki ... winny, zarzucam sobie że tak naprawę nie reprezentuję sobą za wiele. Czuję że inni ludzie są niedostępni, dalecy, mają "swoje sprawy", swój piękny i wielki świat który przy moim staje się nic nie znaczący, nie warty uwagi. Z ludzmi z którymi żyję nie do końca dobrze się czuję. Różnią nas zainteresowania, coraz bardziej widzę że różnimy się pod względem tego jak chemu ułożyć sobie życie. Czuję że do nich nie pasuję do końca, mimo że się do nich przyzwyczaiłem (szkoła robi swoje). Problemem jest też dla mnie to że nikt tak naprawdę nie wie o tym co się przez te wszystkie lata działo, to tak jakby wszystko było fikcją- ja nie jestem taki naprawę jaki byłem przez dużą część swojej młodości, wcale nie jestem typem domatora, który żyje w swoim malutkim ograniczonym świecie. Boję się że zostałem już "przekreślony", wiele osób z którymi utrzymywałem kontakty w dzieciństwie ignoruje mnie, traktuje jak powietrze. Boję się tego że skoro tak wiele czasu zostałem ogłupiony, przez powtarzanie tych czynności z moich obsesji nie będę potrafił już normalnie żyć, tak jakbym sie uwstecznił, bo na pewno nie pozwoliło mi to na normalny rozwój,.......... bo mysie rąk przez kilka godzin dziennie, w starannie wymyślony ze szczegółami sposób, na bezdechu to NIE JEST normalny stan dla 15, 16, 17latka. Inną sprawą jest stan który przeżywam od niedawna... mimo że mam kilka zainteresowań, właściwie to nie mam czasu sie nudzić.... godzinami jeżdżę na rowerze, ucze sie grać na gitarze (co było moim marzeniem), mam też dosyć specyficzne zainteresowania (starożytne cywilizacje, Egipt, cywilizacje prekolumbijskie) ciągle coś czytam, (to trochę tak jakbym po tych kilku latach zastoju bał się że już niewiele czasu mi zostało, a szczególnie tego najpiękniejszego, którego już tyle mi uciekło przez palce a który zwie sie młodością)..............ale jakoś nie dają mi one zbyt wiele satysfakcji, nie cieszą mnie tak do końca, Ciągle czegoś brakuje. To tak jakbyś był mimo że wśród ludzi to jednak sam. Żyjesz tylko dla siebie, nikogo tak naprawdę nie interesują twoje marzenia, to czym się zajmujesz, to czego oczekujesz, marzenia stają się wyblakłe, wcale nie takie realne i piękne. Czasami ktoś zapyta "Co u Ciebie?", ale to tylko taki odruch, przecież to wszyscy mówią. A ja już nie mam sił wstać z łóżka, nie mam sił ciągnąć tego dalej, jestem zniechęcony do ludzi, często nawet nie mam siły z nimi rozmawiać. Od czasu do czasu jestem tak przybity że potrafię leżeć w łóżku godzinami. Coraz częściej łapię się na tym że ludzie mówią mi "znowu jest Ci źle? Co się z tobą dzieje? Weź się lepiej w garść" po czym odchodzą, na tym się kończy. Oni nie są w stanie tego zrozumieć, nie jest porządane mieć takiego kolegę przy sobie, przecież nie jesteś już "fajny" i uśmiechnięty. Zawiodłem się,na sobie, bo nie potrafię sobie pomóc, i mimo że jestem wolny od najwiekszego gówna jakie mnie krępowało już przez 1,5 roku nie mam szcześliwego życia. Mój świat wciąż jest bardzo malutki, nawet nie mam za wiele o czym mówić. Moja była dziewczyna już nie jest moim przyjacielem, już nie jest tak jak kiedyś, prawie w ogóle nie rozmawiamy (od czasu do czasu tylko na gg), nie widziałem jej już od pół roku. Kiedyś myślałem że zostaniemy przyjaciółmi,że będę mógł być wśród jej znajomych, tam było mi dobrze, chciałem być podobny do niej, starałem się... i chyba włąśnie ta NN, ta długa męka nie pozwoliły mi się zmienić, za długo to trwało żebym mógł tak normalnie zacząć żyć. Ktoś życzliwy powiedział mi dzisiaj że potrzebna mi jest miłość, wtedy wszystkie problemy, i bezsens zniknie. Tylko nie mogę, nie potrafię sobie wyobrazić tego że ktoś mógłby mnie pokochać, pomóc. Tak trudno było mi zatrzymać kogokolwek przy sobie na dłużej, a co dopiero myśleć o czymś na tak szeroką skalę. ...wyszło trochę chaotycznie i pewnie głupawo... ale może ktoś to przeczyta ......sam nie wiem czemu tu napisałem... Pozdrawiam...
×