Skocz do zawartości
Nerwica.com

pjotr

Użytkownik
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez pjotr

  1. pjotr

    [Warszawa] Nasza Stolica

    Chciałbym spotkać się z kimś i porozmawiać, tak czwartek - niedziela... Rzuciła mnie kobieta (banał), potrzebuję się wygadać, poradzić.
  2. Gunia76 masz rację, też podczas wielu chwil refleksji nad zachowaniami moich rodziców dochodziłem do wniosku, że to przyczyna wychowania, że prawdopodobnie przeżywali podobne chwile w dzieciństwie i przenoszą to na mnie. Szkoda, że nigdy się przede mną nie otworzyli, w sytuacjach, kiedy ja miałem kryzysy, niepowodzenia w życiu. Ile by zmieniło to, gdyby ojciec w trudnej chwili powiedział do mnie coś w stylu: "nie martw się, miałem to samo, wszystko będzie dobrze"
  3. myślę, że przez prawie 27 lat życia mogłem już się przyzwyczaić do braku miłości z ich strony
  4. mogę :) np zapomnieć, kiedy tylko moja dziewczyna nie ma humorów i czuję od niej miłość, wtedy nie myślę o niekochających rodzicach. mogę też odnaleźć szczęście gdzie indziej, zatracić się w pasji - do tego dążę.
  5. Alleluja! więcej ludzi powinno sobie to uświadomić - kościół to ludzie i sorry, nie wierzę w świętość ich wszystkich.
  6. chodziło mi bardziej o to, że zapewne oni tak sądzą, że jesteśmy za starzy, swoje zrobili, karmili, do szkoły wysłali, raz na jakiś czas sypnęli kasą jak była potrzebna - obowiązki rodzica odwalone!
  7. czasami (pewnie za często) wracam myślami do przeszłości, wspomnień związanych z rodzicami. Obrazy ojca uczącego mnie kopać poprawnie piłkę, czy zdjęcia z albumu na których czule przytula mnie i moją siostrę są jednak przytłumione przez obrazy przemocy, gdzie moje słabe oceny ("zobacz, jak dobrze uczy się Marcin!") były pretekstem do około godzinnych sesji wyżywania się na mnie, krzyki obojga rodziców, bicie paskiem, mój płacz, błaganie o litość, później położenie się do łóżka z wielkim bólem, szlochaniem. Następnego dnia pobudka i do szkoły, trwało ciągłe "udawanie normalnego", nie było z kim porozmawiać. W tym domu nie było miłości. Najgorsze jest to, że spędziłem tam również ostatnie 3 miesiące: matka alkoholiczka, ojciec tyrający fizycznie, oczekujący ode mnie, że będę potulnie wykonywał wszystkie jego rozkazy, że ułożę sobie życie wg jego planu. Nie, nie byłem kochany jako dziecko (lub byłem, ale nie sięgam pamięcią aż tak daleko), a teraz jestem już za stary na bycie kochanym przez nich. Najgorsze jest to, że wytworzyła się słaba relacja - ojciec czasami pomagał mi finansowo na studiach i chyba w zamian oczekiwał, że będę bezgranicznie posłuszny. Czasami mam wrażenie, że nie istnieją dla niego żadne emocje, oprócz gniewu.
  8. Postawmy sprawę jasno: nie mam nic do ludzi wierzących w Boga, jeżeli to komuś pomaga być lepszym człowiekiem (tzn nie wyzywa ludzi głosujących na PO, nie jest agresywny wobec "innowierców" itd, stara się czynić dobro i potrafi przyznać się do błędu) ale KOŚCIÓŁ JEST POJEBANY. przecież to, co wrzuciła Candy14 to nic innego, jak 'wychowywanie' ludzi - nie ma nic złego w pedofilii, bądź sobie potulnym barankiem i wybaczaj... masakra.
  9. pjotr

    Samotność

    Ja też Cię podziwiam i zazdroszczę Tobie, WillBeGood :) W ostatni weekend pękłem totalnie, do tej pory zdarzały mi się doły, tygodniowe sesje upadków, w których nie potrafiłem powstrzymać płaczu, negatywnych emocji. Ten weekend przekonał mnie do tego, że potrzebuję terapii. Siedziałem sam w mieszkaniu, tak bardzo chciałem się z kimś spotkać, dzwoniłem po znajomych, pytałem, czy mają czas, po trzecim telefonie poddałem się, przegrałem z samotnością i zagłębiłem się w pustce. Nie mogłem wytrzymać ze sobą, wypiłem 4 piwa, poczułem się lepiej, oczywiście złudnie, obudziłem się w niedzielę i czułem się jak szmata. Siedziałem pod pałacem kultury i słuchałem muzyki. Chciałbym nie pragnąć rozmowy, spotkań z ludźmi, nie tak bardzo, jak trwa to teraz. Dotarłem do pewnie niezbyt odkrywczego dla Was wniosku: przecież znajomi, z którymi bym się spotkał, byli by tylko gośćmi w mojej samotności. Ich obecność na dłuższą metę nic nie zmienia.
  10. oczywiście za tydzień spotykam się z moją panią i mam nadzieję, sytuacja się wyjaśni, obawiam się, że będzie dużo cierpienia, otwierania ran, łez itd, ale swoje w życiu trzeba przeżyć (niestety)... Jeszcze raz dzięki za odpowiedzi, już rozglądam się za terapeutą w Warszawie. pozdrawiam cię ciepło. -- 22 paź 2012, 13:11 -- koniec nadziei, zostałem sam, wszystko się skończyło. rozmawialiśmy dziś po raz ostatni przez telefon. Muszę zacząć życie od nowa, będzie ciężko, ale muszę uwierzyć w siebie.
  11. dziękuję Ci, Twoje rady dają mi sporo do myślenia :) Złapałem się dziś rano na myśleniu o terapii, wiem, że może być ciężko, że dowiem się wielu nieciekawych rzeczy o sobie, może być strasznie, ale fascynuje mnie efekt, zmiana myślenia, postrzegania siebie i świata, który mnie otacza.
  12. Dzięki Wam za przeczytanie moich wynurzeń i na poświęcenie kilku chwil na odpowiedź Prawda jest taka, że z ideałów wyrosłem. Idealny związek? musiałbym być niespełna rozumu, gdybym uważał tak będąc w związku z kobietą, która mnie zdradzała, prawda? Będąc z nią nauczyłem się, że ideałów nie ma. Idealnie było na początku, ale ciągłe problemy nie zrażają mnie do niej. Nie chowam do Ciebie urazy wiem, że jest ciężko, bo przeżywam to i masz rację, nie radzę sobie z emocjami, jestem tego świadomy. Trafiłaś w sedno: nie chodzi o to, że unikam psychologa, byłem nawet kiedyś kilka razy, ale zaniedbałem z powodu braku czasu / poczucia, że jest ok itd. Ostatnie 3 miechy byłem bezrobotny i wszystkie moje problemy wiązały się z tym stanem (lub właśnie w ten sposób je usprawiedliwiałem). Po przeczytaniu Twojego posta zacząłem się rozglądać, aby rozpocząć terapię. Serio - ostatnio kompletnie o tym nie myślałem Oczywiście, że się zastanawiałem, wbrew pozorom, nie jestem aż tak emocjonalnie niedojrzały jak być może to odczytałaś z pierwszego posta. Już dawno powiedziałem to mojej ukochanej: pod wieloma względami jesteśmy tacy sami, ale inaczej reagujemy na negatywne bodźce. Możesz mi wytłumaczyć podobieństwo moich relacji z matką do moich relacji z kobietą? Piszę to bez ironii, zainteresował mnie Twój punkt widzenia i właśnie z tego powodu znalazłem to forum - aby poznać punkt widzenia kogoś obcego na moje problemy. I masz rację (po raz kolejny) każdy chciałby mieć stabilizację, nie jest to wielka tajemnica związków międzyludzkich. Z twojej wiadomości wyczytałem jednak to samo, co słyszę od znajomych, z którymi rozmawiam o naszych problemach - "nic z tego nie będzie", "odpuść", "zastanów się czy tego właśnie chcesz". A chcę wierzyć, że damy radę, chcę jej pomóc, chcę pomóc sobie, bo wiem, że jest o co się starać, bo potrafimy się spotkać, spędzić miło czas, rozmawiać, po tym wszystkim, co przeżyliśmy, ufam jej. "Uczę się" jej zachowań, jeżeli pisze mi sms "nie mam ochoty dziś rozmawiać", nie wariuję, rozumiem, że ona tego potrzebuję. Mimo tego wszystkiego, wciąż wierzę, że nam się uda, być może za jakiś czas opiszę to historię od nowa, że udało nam się razem, tak aby pocieszyć ludzi z podobnymi problemami, jeżeli się nie uda, cóż, znowu wyjdę na frajera.
  13. cześć tak naprawdę nie wiem, od czego zacząć. Właśnie skończyłem rozmowę przez telefon z moją ukochaną dziewczyną i postanowiłem poszukać praktycznych rozwiązań sytuacji, w jakiej się znajdujemy. Powoli więc: trochę o mnie: mam 26 lat, właśnie skończyłem studia i trzymiesięczny okres bezrobocia (nic wielkiego, ale znacie to - wina Tuska;)) więc mgr dziennikarstwa siedzi teraz w Warszawie i jest wykładowcą... towaru w sklepie ze zdrową żywnością Muszę wspomnieć o kilku faktach z mojego życia, które, mam nadzieję, pomogą Wam zrozumieć kim jestem i na czym polega mój problem (już wiem, będzie bolało): do 20 roku życia mieszkałem z rodzicami. W dzieciństwie (klasy 4-5) byłem bity przez rodziców, a pretekstem były oceny zdobywane przeze mnie w szkole - zawsze byłem średniakiem, trója była spoko, szybko przestałem zazdrościć kolegom, którzy od początkowych klas mieli same piątki. Jak wpadł "gol" lub jakaś "dwója", to często rodzice kazali pokazywać im zeszyty, panicznie bałem się wywiadówek, po nich były kolejne awantury, krzyki i bicie mnie paskiem na oczach dwóch młodszych sióstr. Po pewnym czasie matka ze zdziwieniem zauważyła, że mam siniaki na tyłku, od tamtej pory rodzice przestali mnie bić. Wyrosłem na gościa nieśmiałego wobec dziewczyn, z kilkoma kumplami, ale przez większość swojego nastoletniego życia siedziałem w pokoju, w pamiętniku zapisując wyidealizowane wizje swojej przyszłości, kobiety, która mnie zrozumie, przyjaciół, którzy będą zawsze dla mnie itd itp. Szkoła średnia była po części koszmarem - po pierwszej klasie uświadomiłem sobie, że wcale nie chcę być elektronikiem, a koledzy z klasy nadali mi pseudonim "garbaty", który wykorzystywali zawsze, kiedy chcieli się z kogoś pośmiać. Po pewnym czasie nabrali do mnie szacunku i odpuścili. Skończyłem szkołę i postanowiłem udać się na studia odległe od domu o 130 km. Poza domem, ze sporym zasobem gotówki (stypendium socjalne + wsparcie dumnych rodziców, wtedy obydwojga pracujących) zacząłem poznawać nowy świat: ludzie z różnych zakamarków Polski, interesujący, nowi, niektórzy z pasją, nietórzy słuchający tej samej muzyki, co ja - byłem tym niesamowicie zajarany. Na pierwszym roku poznałem Magdę. Pod koniec roku akademickiego (maj-czerwiec) zaczęliśmy być razem. Była niesamowita - piękna, inteligentna, zainteresowana poezją, ale też trochę hm... "nienormalna" (o czym wielu znajomych mnie ostrzegało) - jej wahania nastrojów były niesamowite. Z rana nigdy nie dało się z nią porozmawiać, czasami kłóciliśmy się, a chwilę później już znajdowaliśmy się w łóżku. przeżyłem z nią coś fajnego. Ale do rzeczy. Przyszły wakacje, a Magda postanowiła rzucić mnie przy pomocy sms-a. Byłem załamany. nie muszę tutaj chyba opisywać tego, co czułem, bo większość z Was, podejrzewam, zna to uczucie porzucenia, sny o hepi endzie, pobudki w nocy i uświadomienie sobie, że już nie ma NAS, itd. To wydarzenie wstrząsnęło mną tak bardzo, że wziąłem urlop dziekański na studiach (nie mogłem znieść jej widoku codziennie na zajęciach, moje serce mało co nie eksplodowało) - uciekłem do Poznania, gdzie znalazłem pracę w redakcji gazety muzycznej (muzyka zawsze była moją wielką pasją, jest nią do dziś). Po roku wróciłem na studia i widząc M. moje serce zachowywało się spokojnie - pokonałem to! Byłem innym człowiekiem, zmieniłem styl ubierania się, sukces osiągnięty w gazecie przysporzył mi sporą popularność na roku, dodał pewności siebie, byłem zadowolony ze swojego położenia. Byłem samotny, ale nie przeżywałem tego, sporo się działo, częste wyjazdy, imprezy, mało nauki, dużo pasji - świetny czas. Wiem, że nie byłem wtedy wystarczająco dojrzały, jak Magda ze mną zerwała, chciałem, żeby wszyscy znajomi wiedzieli, że to nie moja wina, żeby odwrócili się od niej, lub żeby powiedzieli jej, że źle zrobiła, że jestem dobrym chłopakiem i żeby wracała do mnie (naiwne, głupie, dziecinne myślenie). Chciałem zwrócić na siebie jej uwagę, jak wróciliśmy na studia, robiłem dużo głupich rzeczy. po powrocie z dziekanki wpadłem w inne towarzystwo, byłem gwiazdą. Na sylwestrze poznałem JĄ. Nazywa się Sylwia i jest miłością mojego życia. Do rzeczy: Poznaliśmy się w sylwestra, na domówce jej współlokatorki. Sylwia od razu wpadła mi w oko, sporo rozmawialiśmy, żartowaliśmy, okazało się nawet, że jesteśmy praktycznie z jednego miasta. Nawet słuchała tej samej muzyki co ja. po jedenastu dniach, oficjalnie byliśmy parą. "Docieranie się" było, wiadomo, raz na jakiś czas kłóciliśmy się, ona poznała moje stany (czasami mam zje*any dzień i nic na to nie poradzę, płaczę bez sensu, nie wierzę w siebie, myślę negatywnie), ja poznałem jej "humorki". W styczniu będziemy ze sobą (?) cztery lata, w trzecią rocznicę naszego bycia razem podarowałem jej pierścionek. Wiem, że pomimo problemów, jakie przeżyliśmy (o tym niżej) chcę z nią spędzić całe życie. Zakochują się we mnie tylko "wariatki" a ja chyba nie widzę nic ciekawego w byciu z innymi dziewczynami. Kontynuuję: O Niej i jej problemach: Przeżyłem z Sylwią niesamowite rzeczy - w pozytywnym i negatywnym rozumieniu. rodzina Sylwii to świadkowie Jehowy (ja oficjalnie katolik, od jakiegoś czasu wątpiący racjonalista). Sylwia miała ciężkie dzieciństwo, które mocno zahartowało jej emocje. Ojciec był alkoholikiem, matka się z nim rozwiodła, Sylwia bardzo to przeżywała, jeździła do ojca 15 km. Matka - fanatyczka religijna, biła Sylwię wykrzykując wersy z biblii (do dziś jest "nienormalna" - jest albo super kochana albo czepia się wszystkiego na siłę i jest mega męcząca, a o religii gadała by cały czas). Ojciec Sylwii zmarł (przepił się), Sylwia, ze względu na charakter matki często zmieniała szkoły, nie mogła znaleźć swojego miejsca, przyjaciół. Generalnie - miała ciężko. Jej pasją stało się czytanie książek, dzięki czemu rozwinęła wyobraźnię, pisała opowiadania s-f (do dziś żadnego nie widziałem, ale wiem, że istnieją). Kocham ją nad życie. Sylwia ma wiele wad (ja również nie jestem ideałem, ale zmieniam się, dopasowuję do niej). W czasie trwania naszego związku dwa razy mnie zdradziła (raz fizycznie, raz "mentalnie") o czym się dowiedziałem czytając jej facebooka i pamiętnik (wiem, jestem mendą) - mieliśmy wtedy ciężkie czasy, ona nie chciała ze mną być, ja o nią walczyłem (jak głupi) i wygrałem, czułem, że po wielu takich akcjach nasz związek będzie silniejszy. Sylwia ma jeszcze takie akcje, że czasami (raz na pół roku średnio) "musi się zastanowić czy mnie kocha/ chce ze mną być" - daję jej wtedy tydzień - półtorej na to "zastanowienie się" i wszystko kończy się ok - chociaż ja wtedy cierpię, nie radzę sobie z emocjami, sięgam po spore ilości alkoholu - raz jak się rozstaliśmy i o nią walczyłem, piłem nontoper przez 2 tygodnie, dopóki do mnie nie wróciła - nie wiem, co by było dalej... Ostatnio żyjemy w rozjeździe - ona w Olsztynie, ja w swojej wiosce (brak pracy, garnuszek rodziców), a teraz pracuję w Warszawie, a ona jest te 180 km ode mnie. Trudno jest z Sylwią "być" na odległość. Chciałbym czułości, chciałbym wiedzieć, że ona mnie kocha, a ona nawet nie chce ze mną rozmawiać codziennie, bo telefon ją męczy. Czasami trafi nam się dobra rozmowa i to daje mi takiego kopa, że mogę przebijać pięścią mury, albo jak napisze mi sms, że kocha, tęskni - od razu zyskuję wiarę w siebie i moc. od lipca, od kiedy musiałem wyjechać z Olsztyna, widzieliśmy się parę razy, myślę, że z miesiąc by się uzbierał. Kiedy mieszkamy razem, jest świetnie, na bieżąco rozwiązujemy problemy, ale związek na odległość z Panią S to ciężka sprawa. Co jeszcze trzeba wiedzieć o Sylwii - zawsze idzie na łatwiznę, wybiera rozwiązanie nie wymagające zaangażowania. Trudno było mi ją przekonać do napisania licencjatu, w tym roku przepadło absolutorium i 3 lata nauki poszły w piz... - zakończyły się bez pieprzonego licencjatu. Ten weekend: piątek - super rozmowa przez telefon, pozytywny nastrój, w niedzielę nie odebrała ode mnie chyba 15 połączeń, zaczynam się martwić, wychodzić z siebie - odpie*dala mi, tak w skrócie to ujmując. Dziś powiedziała mi, że ma doła i nie ma ochoty ze mną rozmawiać, prosi o spokój. Ja wiem, że zobaczymy się za tydzień, stąd moje zapytanie: Jak mam sprawić, żeby otworzyła się przede mną ze swoich problemów/przemyśleń? jak namówić ją na szczerą rozmowę? no i w końcu: jak jej pomóc? Kilka razy mówiłem jej o psychologu, ale ona raczej się tam nie wybierze... Wiem, że większość z Was miałaby ochotę napisać "jak ona robi ci takie rzeczy, zostaw ją, będzie ci łatwiej", ja wiem, że być może ten związek nie ma przyszłości, trudno mi jest wyobrazić sobie siebie z nią zakładających rodzinę, ale kocham ją, naprawdę. Chcę być dla niej oparciem, ale ona nie dopuszcza mnie blisko swoich negatywnych emocji, nie rozumie, że chcę jej pomóc. Możecie też dojść do innego wniosku: "to z gościem jest coś nie tak" - wcale mnie to nie zdziwi. Przepraszam, że się rozpisałem, mam nadzieję, że poczytacie i coś podpowiecie. Pozdrawiam! P EDIT: zapomniał bym dodać: moja matka jest alkoholiczką, ja mam objawy DDA, a miłość? Nie pamiętam, kiedy od rodziców ją dostałem, w moim domu nikt nie mówił "kocham" i szczerze, jakbym miał powiedzieć, kogo kocham najbardziej na świecie - powiedziałbym Sylwię, nie rodziców, nie moje siostry - wiem, że to chore spojrzenie, ale to ona dała mi prawdziwą miłość, taką, którą opisywałem w swoich idealistycznych pamiętnikach.
  14. cześć, Piotrek z tej strony światłowodu, wpisałem w google 'forum psychologiczne' i trafiłem tu po przeczytaniu kilku Waszych opowieści czuję, że znajdę tu wiele praktycznych wskazówek jak radzić sobie w kryzysowych sytuacjach. I salute you! pozdrowienia! P
×