Całe moje życie składało się z większych i mniejszych wzlotów i upadków....
Jeden związek skończył się przez głupotę ale to jeszcze za małolata, potem się zaczęło coraz gorzej... 2l w związku i partner mnie zdradził.... znowu 1,5roku w związku i partner stwierdził że się mną znudził a że nie mam dzianych starych to nie ma co tu szukać... potem kolejne 2l z przerwami w związku z alkoholikiem....
Przestałam wierzyć w miłość... Stwierdziłam że chyba tak musi być i jestem skazana na to żeby być sama a może kiedyś się do mnie szczęście uśmiechnie. Chciałam wyjechać zmienić coś zacząć normalnie żyć jako singiel.
Wtedy pojawił się mój książę z bajki... Nie był doskonały tak jak i ja nie jestem, ale wszystko szło na kompromis. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę, zaakceptowałam ze był po rozwodzie i postanowiłam zaufać jeszcze raz... i nie żałowałam nigdy. Wiedzieliśmy że nie będzie nam łatwo ale oboje dodawaliśmy sobie skrzydeł. Mieszkaliśmy razem. Uwielbiałam wieczorne rozmowy, popołudniowe obiadki i jego zaspane oczka o poranku... Żyłam jak w bajce choć często na ziemie ściągały mnie różne problemy ale wiedziałam że razem damy sobie rade ze wszystkim.... Chodził ciągle i powtarzał że już upatrzył pierścionek ale jeszcze muszę troszkę poczekać...
Jakiś czas temu miał wypadek samochodowy, śmierć na miejscu....
Od tego czasu nie wiem jak sobie z tym poradzić nie widzę sensu życia... Mam wsparcie ze strony przyjaciół i rodziny ale gdy widzę jakiś znajomych jak się trzymają za rękę to zbierają mi się łzy... Nie chce mi się jeść, wstawać z łóżka ani nic chciała bym zasnąć i się nie obudzić żeby nie czuć jak serce rozpada mi się na 1000 kawałków...
Planowaliśmy całe życie razem, niedawno myśleliśmy ze jestem w ciąży i uzgodniliśmy imiona a on siedział i głaskał mnie ciągle po brzuszku....
A ja budzę się rano i pytam jakim prawem ja jeszcze oddycham skoro zabrali mi mój tlen, i czekam wciąż aż się obudzę z tego koszmaru i znowu będziemy razem....