Skocz do zawartości
Nerwica.com

kronos.1234

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez kronos.1234

  1. Będę się czuł jak snob proponując klasycznego kompozytora, ale wszyscy moi ambientowi ulubieńcy typu Biosphere, Carbon Based Lifeforms czy Zero 7 już się pojawili [videoyoutube=uI8iTETiSqU][/videoyoutube]
  2. Dzięki za wszystkie odpowiedzi, cenie je sobie wysoko, bo wiem, że przynajmniej nie pisałem w powietrze =] Zastanowiłem się trochę nad tym i doszedłem do wniosku, że nawet jak nie zaproponują mi kolejnej umowy gdy ta się skończy to nie był to czas zupełnie stracony. I tak sporo się nauczyłem (np. pisanie funkcji pl/sql, praktyczne praktyki wersjonowania dużego projektu informatycznego, organizacja pracy w dużej firmie) i może to nie pójdzie na marne. Może jak, da Bóg, znajdę jakąś następną pracę nie będę się czuł aż tak "fish-out-of-water" na stanowisku. Może też powinienem zastanowić się nad aktywnym przeprofilowaniem. Zrobiłem mały research i okazuje się, że moja uczelnia oferuje absolwentom bezpłatne spotkanie z doradcą zawodowym. Spróbuje się przemóc i może skorzystam z tego - może będę w stanie jakoś zidentyfikować swoje predyspozycje. Żyje nadzieją, że na programowaniu mój świat się nie kończy pozdrawiam, kronos
  3. Sam mogę wiedzieć to tylko z obserwacji albo opowieści, bo swojej dziatwy nie mam. Ale wątpię, że po nabyciu potomka życie stanie się beztroskie. Nie wiem, czy dokładnie to chciałeś powiedzieć, czy to po prostu dość niefortunna wypowiedź i miałeś coś innego na myśli.
  4. Angielski znam całkiem nieźle (zdany egzamin CPE). Tylko, czy to faktycznie by wystarczyło, żeby się odnaleźć? Boję się, że nie mam cech, które zapewniałyby powodzenie. Wszystko musiałbym zaczynać od zera, nie mam nikogo na miejscu - więc mieszkanie, pierwsza praca, "wdrożenie się", że tak powiem, w nowe otoczenie byłoby olbrzymim wyzwaniem. Może skorzystać z usług jakiejś agencji? Słyszałem jednak diametralnie różne opinie o takim sposobie wyjazdu za granice. Wybaczcie jeśli to brzmi wszystko naiwnie i amatorsko, ale temat wydaje mi się dość przytłaczający Najprawdopodobniej. Też mam takie odczucie. Ogólnie rzecz biorąc to jest już postawiona Java EE aplikacja biznesowa dla klienta (bank). Naszym zadaniem jest przyjmowanie zgłoszeń o błędach i naprawianie ich, rozwijanie systemu o nowe funkcjonalności, rozwijanie dokumentacji etc. Przykładowe zadanie przedstawić dość trudno, bo żeby je opisać, trzebaby opisywać architekturę całego (albo choć części) systemu, który jest dość pokaźny. Coś w tym jest. Ale rozumując logicznie na podstawie tego co napisałeś o uczelniach, to jest możliwe, że ktoś kto skończył studia informatyczne nie nadaje się zupełnie do tego, żeby być informatykiem. Nie chcę robić z siebie jakiejś samospełniającej się przepowiedni, ale może się po prostu do tego nie nadaję. Zwłaszcza, że obserwując moich kolegów i koleżanki nikt nie ma takich problemów. Są tu też w firmie inni praktykanci/stażyści/nowi i radzą sobie doskonale.
  5. Hej, Piszę bo zanosi się na to, że powtórzy się sytuacja sprzed paru miesięcy i kompletnie mnie to przeraża. Jestem "informatykiem" (dlaczego w cudzysłowie, stanie się jasne potem) i kilka miesięcy temu kolega z roku (Grzegorz) polecił mnie swojemu szefowi. Znaliśmy się ze studiów, chodziliśmy na te same laboratoria i ćwiczenia, oblewaliśmy i zdawaliśmy te same egzaminy więc kolega naiwnie założył, że informatycznie rzecz biorąc nie jestem kompletnym idiotą. A że akurat potrzebowali ludzi to zaproponował swojemu szefowi, żeby mnie wzięli na coś w rodzaju okresu próbnego. Przepracowałem tam około dwóch miesięcy i okazałem się kompletnie beznadziejny, więc podziękowano mi za współpracę. Ciężko to przeżyłem bo nie tylko był to pierwszy znak, że mogę się zupełnie nie nadawać do mojego zawodu, ale też czułem że w penym sensie zawiodłem Grześka - oni oczekiwali kogoś użytecznego a dostali - nie ma co owijać w bawełnę - mnie. Jakoś w lipcu, inny kolega (Bartek), pracujący w innej firmie usłyszał od swojego project managera, że dobrze byłoby znaleźć nowych ludzi i żeby popytał wśród kolegów ze studiów. Zaczynam myśleć, że moim przekleństwem jest to, że jestem taki sympatyczny i ludzie mylą to z posiadaniem jakichś potencjalnych umiejętności zawodowych =] Bo Bartek zapytał mnie. Długo się przed tym broniłem pamiętając historię z fuchą załatwioną mi przez Grzegorza. W końcu jakimś sprytnym fortelem udało mu się dostać moje CV, które dał swojemu szefowi, on do mnie zadzwonił, nie byłem asertywny, przytakiwałem, ani się obejrzałem byłem na rozmowie kwalifikacyjnej. Rozmowa kwalifikacyjna poszła dość gładko. Obawiam się, że dlatego, że nie potraktowali mnie jak zwykłego kandydata tylko człowieka z polecenia sprawdzonego już pracownika (Bartek świetnie sobie radzi). podeszli do tego, jakby to była formalność - zadali mało technicznych pytań, nie wgłębiali się w moje doświadczenie i umiejętności. Teraz siedzę w pracy, standardowa procedura wygląda tak, że przychodzi do mnie szef, przydziela mi zadanie, wykonanie którego każdemu innemu pracownikowi zajęłoby godzinę. Jako, że jestem nowy dostaję na nie trzy godziny. Kiedy po sześciu godzinach dalej nie jest gotowe, przydzielane jest komuś innemu, kto robi to od ręki. Czuję się tragicznie, boję się pytać o cokolwiek z obawy, że coś czego nie wiem jest tak oczywiste, że zabiją mnie wzrokiem za samo pytanie. Mam umowę do końca października i raczej pewność, że nie zaproponują mi przedłużenia. Boję się, że to zupełnie mnie zdewastuje - informatykiem nie będę bo się na tym nie znam. Na niczym innym też nie. Nie bardzo wiem, czym miałbym się zająć. Dziś tak trudno o pracę dla niewykwalifikowanych pracowników bez doświadczenia, a tylko to mi pozostanie. Myślałem o wyjeździe za granicę, ale z moim charakterem nie wiem czy bym się odnalazł czy po prostu wrócił ze spuszczoną głową żyć na garnuszku rodziców. W zasadzie nie wiem czego oczekuję pisząc to. Chciałem po prostu komuś powiedzieć. Jak dzwonią do mnie bracia czy rodzice i pytają jak w pracy zawsze odpowiadam: super, super, doskonale. Po co im jeszcze moje problemy? Pozdrawiam, kronos PS. Jak zły dział, to przepraszam i do usunięcia
  6. Czy nie ma w Twojej szkole albo okolicy czegoś w rodzaju "doradztwa kariery"? Jakiegoś pedagoga, z którym mógłbyś pogadać na temat tego do jakich rzeczy masz predyspozycje, zaproponowałby kursy...? Zdaj maturę, to dość bazowa sprawa. Ale nie pakuj się w jakieś przypadkowe studia, które będą dla Ciebie męką tylko dlatego, że każdy w tym kraju musi być magistrem. Wiem, że takie jest oczekiwanie Twojej mamy i czujesz pewną presję z tym związaną. Ale może warto z nią szczerze porozmawiać o tym, że nie wiesz jeszcze czym mógłbyś się zająć tak na poważnie. I na tym może na razie się skup. A potem, czy znajdziesz coś co będziesz chciał zgłębiać na studiach, czy wyjedziesz za granicę, czy znajdziesz jakąś fuchę tu na miejscu, to wszystko będzie zależało od Ciebie.
  7. kronos.1234

    Witam, kłaniam się

    Cześć! Jest mi bardzo trudno mówić o sobie, bo mam wrażenie, że to niezwykle przygnębiający temat. Ostatnio rzeczywistość dość mocno mnie przygniotła. Miotam się, nie znajduje sensu do robienia niczego. Wszystko co robię, zdaje mi się być stratą czasu. Fantazjuje o popełnieniu samobójstwa, researchuje w internecie sposoby... niby z nudów... Do niedawna byłem studentem informatyki i gdzieś tak w połowie studiów zdałem sobie sprawę, że naprawdę jestem tragiczny "w tym" - nie mam pasji do żadnego aspektu informatyki, zainteresowania żadną technologią, językiem, nie zajmuję się komputerami dla przyjemności - jak tylko mam szanse odrywam się od klawiatury. Pół biedy gdybym tego po prostu nie lubił ale był w tym dobry (znam kilku takich osobników) - można się zawsze przemóc i odbębniać te 8.00-16.00 pięć dni w tygodniu w jakiejś firmie za całką przyzwoitą płacę. Ale ja jestem po prostu do bani, nie znajdę pracy w zawodzie, jestem po prostu złym informatykiem. Także zmarnowałem sześć lat życia... a mając 25 lat, to tak jakby ćwiartka żywota! Nie byłaby to kompletna strata czasu, gdybym chociaż miał z tego całego doświadczenia ten tzw. "papier" - czyli lśniący dyplomik. Niestety, nie napisałem pracy, a ostateczny termin jej złożenia minął niedawno. Bez możliwości reaktywacji. Czyli zostałem ze swoim absolutorium, z wykształceniem "niepełnym wyższym" czyli tzw. "prezydenckim" znanym lepiej jako "nieistniejące". Nie ma się co pocieszać - formalnie mam takie samo wykształcenie jak wtedy kiedy opuszczałem liceum. Nie mam też doświadczenia ani umiejętności. Networking też leży. Jestem nudnym odludkiem, nie nawiązałem żadnych długotrwałych przyjaźni przez całe sześć lat studiów. Heck, nawet przygodnych znajomości nie nawiązywałem. Jestem przekonany, że 90% ludzi z mojego roku, gdyby mnie dziś zobaczyła na ulicy nie poznałaby mnie nawet z widzenia. Ludzie nie przepadają za mną i nie mogę się im dziwić. Wszystko to miałbym gdzieś, gdyby nie to że rozczarowałem matkę. Wspaniałą osobę, która była dla mnie wsparciem przez cały ten czas. Wpakowała masę pieniędzy, energii i czasu w ten projekt, który nazywa swoim synem a ten okazał się porażką. A teraz nie mam odwagi jej powiedzieć, że czasem gdy idę po ulicy modlę się o to, żeby potrącił mnie samochód i wysłał na tamten świat. Samobójstwa nie popełnię, bo nie mam jaj - tak jak nie miałem ich żeby zrezygnować ze znienawidzonych studiów gdzieś na drugim roku. I sprawiłbym ból rodzicom i bratu (i to w zasadzie zamyka listę ludzi, którzy zjawiliby się na moim pogrzebie). I w zasadzie tylko dlatego. Chciałbym zacząć jakoś funkcjonować, znaleźć pracę, poznać ludzi, żyć normalnie... ale doświadczenie każe myśleć, że to raczej nie będzie możliwe. Czasem sobie myślę, że moje życie potoczy się według scenariusza: zostanę w rodzinnym domu, znajdę jakąś niewymagającą żadnych umiejętności pracę i będę zajmował się starzejącymi się rodzicami. A kiedy oni już odejdą, to palnę sobie w łeb, skoczę z mostu, wyzwę niedźwiedzia na pojedynek, czy jaka tam będzie wiodąca metoda samobójstwa za jakieś 30 lat. Życiorys kompletnego życiowego nieudacznika. Ale na co dzień trzymam maskę dość mocno - wszystkim wokół mówię, że wszystko jest OK i jestem nawet przekonywujący Ten wywód był trochę chaotyczny, za co przepraszam.
×