Skocz do zawartości
Nerwica.com

Łukasz91

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Łukasz91

  1. Witam wszystkich. Obecnie mam 21 lat. Głupio mi trochę o tym wszystkim pisać, tym bardziej, że trwa to już wszystko od prawie dwóch lat, sytuacja jest totalnie zagmatwana, a zupełnie nie mam odwagi poprosić kogoś bliskiego o pomoc czy też udać się do jakiegoś psychologa. A więc zacznę od początku. Nie zabrzmi to skromnie, ale kiedyś miałem passę. Szkoła: w zasadzie bez jakiejkolwiek nauki odnosiłem sukcesy w nauce, oceny nie były najlepsze, ale zadania, egzaminy czy coś były dla mnie łatwe, inteligentnie łączyłem wszystko w logiczną całość, posiadałem szeroką wiedzę, byłem troszkę autorytetem dla rówieśników. Pomimo, że byłem roztrzepany, nauczyciele mnie lubili, łatwo nawiązywałem znajomości. Byłem duszą towarzystwa, byłem zabawny, nawet z dziewczynami nie miałem problemu, nawet się starać nie musiałem. Wszystko lekko mi przychodziło. Praca: uwielbiałem pracować i pomagać. W wieku 17 lat już zarabiałem. Byłem zaradny i pojętny. Nigdy się nie poddawałem, ale czasami zdarzało się robić prowizorki. Jednak zawsze byłem ceniony i chwalony za wykonaną pracę, czy to ulotki, magazyny czy praca przy taśmie. W wieku 20 lat zrezygnowałem z pracy chcąc się przygotować do matury. Przyjaciele: przyjaciół miałem niewielu, m.in. dlatego, że robiłem selekcję, nie chciałem, żeby każdy wszystko o mnie wiedział. Problemem też byli rodzice, jako, że byłem roztrzepany, często im się nie podobał mój styl zachowania i potrafiłem mieć zakaz wychodzenia z domu. W tej kwestii też kłamałem, było mi się wstyd przyznać, że rodzice robią mi kary. Znajomych miałem w cholerę. Chyba zawsze byłem mile widziany na imprezach, zapraszali mnie, potrafiłem rozbawić towarzystwo. Przez to chyba ludzie chętnie chcieli przebywać w moim towarzystwie. Dziewczyna: w zasadzie można powiedzieć, że nigdy nie miałem prawdziwej dziewczyny. Mam 21 lat i nadal jestem prawiczkiem. W gimnazjum podkochiwałem się w dziewczynie z klasy, podczas gdy znajome chciały mnie swatać z innymi. Jednak nie byłem ugięty i byłem wpatrzony tylko w nią. Nie zrobiłem żadnego kroku by cokolwiek zdziałać w tej kwestii, choć później się dowiedziałem, że ona też coś do mnie czuła. Nie potrafiłem wysłać jej nawet kartki walentynkowej czy coś. Była przy mnie, bo chciała być, i to mi w zasadzie wystarczało. Czułem się jakbym z nią był. Wraz z końcem gimnazjum zaczęliśmy się odsuwać od siebie, bo zdarzyło mi się zrobić parę głupot w stosunku do niej, a brakowało mi tego odruchu, żeby przeprosić, przytulić czy coś. Koniec gimnazjum dopiero otworzył mi oczy, ale już było za późno. Potem było technikum. Dużo nowych dziewczyn poznałem, ale sytuacja była inna niż w gimnazjum. Dziewczyny "podrywałem" wówczas na "naszej-klasie", spotkania się urywały, każdy zaczął żyć własnym życiem. Jednak szybko utożsamiłem się z nowym towarzystwem i zacząłem spotykać się z nową dziewczyną. Często do niej przychodziłem, wygłupialiśmy się, oglądaliśmy filmy. W zasadzie nie byliśmy ze sobą, spotykaliśmy się, bo lubiliśmy spędzać ze sobą czas. Też nie zrobiłem żadnego kroku, jakoś mi to wystarczało. Potem znalazła faceta i kontakt się urwał. To było mniej więcej w wieku 18 lat (2-3 technikum). Potem poznałem inną dziewczynę, obecną przyjaciółkę. Jest cudowną osobą. I generalnie tu się pojawił problem, bo ona miała i ma faceta. Byłem nią totalnie zauroczony. W końcu się w niej zakochałem. Ona od początku traktowała mnie wyjątkowo co jakoś wzbudziło we mnie nadzieję, na coś więcej niż przyjaźń. I generalnie ten moment traktuję jako początek mojej złej passy. Zaczęło się coś we mnie zmieniać, nie byłem już radosny, beztroski i silny. Była to końcówka 3 klasy. Nie zdałem wówczas trzy razy egzaminu na prawo jazdy, stres przed maturą pogłębiał moje obawy... Zacząłem odczuwać strach, wahania. No i zacząłem izolować się od ludzi. Od zawsze byłem dobrym słuchaczem, a nikogo nigdy nie obarczałem swoimi problemami. Na początku czwartej klasy zwolniłem się z pracy. Dalej przepełniony strachem i złymi myślami brnąłem dzień po dniu nie robiąc totalnie nic i przesiadując całe dnie przed komputerem. Studniówka to również koszmar, nie czułem się spełniony w roli duszy towarzystwa, bawiłem się źle co spowodowało jeszcze gorsze samopoczucie i samoocene. I koszmar przed maturą - jeden rodzic zdradził drugiego, ciągłe kłótnie, wyzwiska... Przestałem kompletnie sobie już radzić. Maturę jakoś zdałem, teraz studiuję. Ale też już bez zapału, kiedyś jarałem się informatyką, a teraz zero zainteresowania, zero nauki. Od kiedy ostatnio się zwolniłem z pracy, nie pracowałem. Czuję lęk przed rozmową kwalifikacyjną, nie mam chęci i motywacji. Nauka sprawia mi problem, nie potrafię się skupić, a nawet często zapominam lub mylę nazwy czy imiona. Jestem wszystkiego świadomy, ale czuję się totalnie bezuczuciowy, nie czuję już współczucia, tego nacisku ze strony egzaminów albo kiedyś bolał mnie ząb to wytrzymywałem zamiast coś działać. Nie było siły, która by mnie zmusiła do wykonania czegokolwiek. I jestem w kółko zdenerwowany, obryzgam paznokcie, ręce mi się trzęsą, mało sypiam, mało jem, głównie obiad, bo jestem ciągle najedzony. Z mało kim się spotykam, w zasadzie mało z domu już wychodzę, zresztą teraz takie czasy, że każdy ma już swoje życie, dziewczynę/faceta jak nie nawet męża/żonę... Czuję, że muszę coś zrobić, ale nie potrafię się zmusić. Mam nadzieję, że tutaj uzyskam jakąś wskazówkę od czego zacząć, myślałem, że dam sobie radę, ale jest coraz gorzej... Mam nadzieję, że niczego nie pominąłem bądź przekręciłem i przepraszam, że tak chaotycznie napisałem, mam nadzieję, że jest to czytelne. Dziękuję z góry za pomoc.
×