Skocz do zawartości
Nerwica.com

kejtzor

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez kejtzor

  1. Współczuję i też trzymam kciuki A co w Twoim przypadku było powodem tego, że zaczęłaś się odcinać, jeśli można spytać? Też mam wrażenie, że nie potrafię już funkcjonować z innymi, a to oczywiste, że potrzebuję, zwłaszcza teraz, każdy potrzebuje. Nie sądziłam, że można zapomnieć, jak to się robi. To smutne i straszne, ale teraz bardziej realna jest dla mnie moja izolacja i samotność, to alternatywne życie, które zaczęłam prowadzić, a zamieniło się w główne, jedyne życie. Przebywając między ludźmi, którzy byli moimi przyjaciółmi, i to chyba z prawdziwego zdarzenia, czuję, że to nie mój świat, i nie potrafię tego zmienić. A kilka lat jak w Twoim przypadku to już naprawdę ciężka sprawa. Chodziłaś może do terapeuty, to coś daje?
  2. Mam 22 lata i półtora roku spędziłam w totalnej izolacji od społeczeństwa. Zaczęło się w listopadzie 2010, trwało z przerwami do maja tego roku. Na początku myślałam, że jestem odosobnionym przypadkiem, ale ponieważ teraz nic się nie układa, ogarnęłam internet i okazało się, że takich ludzi jest więcej. Tylko że w większości przypadków to była wręcz wieloletnia izolacja z powodu tego, że te osoby były z reguły nieśmiałe, zakompleksione i nigdy nie czerpały specjalnej z satysfakcji ze stosunków międzyludzkich. U mnie było wręcz na odwrót, byłam bardzo towarzyską osobą, większość czasu spędzałam z ludźmi, a od kiedy poszłam do liceum znalazłam osoby, z którymi chciałam przebywać i w towarzystwie których czułam się bardzo dobrze. Miałam bardzo dobrą przyjaciółkę, która była dla mnie jak siostra, zerwała ze mną kontakt w listopadzie w zeszłym roku, dopiero na początku lipca się spotkałyśmy. Z jej strony spotkał mnie ogromny zawód, ale musiałby powstać elaborat, żeby to opisać. Byłam zakochana w moim przyjacielu (co było jedną z przyczyn izolacji), który dzisiaj nie chce mnie znać, potraktował mnie teraz w sposób, który sprawił, że pękła bańka jakiejś iluzorycznej wytrzymałości. Zarzuca mi pewne rzeczy, które ranią strasznie, bo część z nich jest bzdurą, a są to dość poważne oskarżenia, ale jestem w stanie w jakimś stopniu go zrozumieć, chociaż nie usprawiedliwia to sposobu, w jaki mnie potraktował. Tj. nie potrafię sobie wybaczyć, że doprowadziłam do tego, że on tak o mnie myśli, bo był bardzo dużą częścią mojego życia i łączyło nas bardzo wiele. Jest jeszcze inna dziewczyna, która znaczyła dla mnie bardzo wiele, którą zraniłam, a była ostatnią osobą, której chciałabym sprawić ból. Zresztą opisanie tego wszystkiego to naprawdę zbyt rozwlekły temat, wystarczy powiedzieć, że moje życie było bardzo szczęśliwe, ceniłam je, jak i ludzi, których na swojej drodze spotkałam, dla których byłam ważna i vice versa. To było wiele do stracenia i nie wiem, jak mogłam dopuścić do tego, żeby to wszystko wymknęło mi się z rąk. Na początku moja izolacja miała trwać miesiąc. Postanowiłam, że potrzebuję na chwilę się ogarnąć, a życie towarzyskie jakie prowadzę mnie rozleniwia i z reguły nie realizowałam swoich celów, nie doprowadzałam do końca planów, bo kończyło się na tym, że jarałam trawę, tak w uproszczeniu. Miało to też związek z moimi uczuciami do, nazwijmy go M., które trwały od dawna i po powrocie miałam wreszcie zamiar coś ruszyć w tym kierunku. Tak naprawdę powody mojej izolacji były błahe i głupie i nie miały nawet w związku z tym, że chciałam być sama, po prostu stwierdziłam, że ten miesiąc da mi czas na ogarnięcie siebie. Dodam, że w gimnazjum chorowałam na zaawansowaną anoreksję i depresję, co wróciło przybierając raczej postać bulimii. Dość szybko popadłam w paranoję, utrzymywałam ze światem kontakt telefoniczny, oni chcieli, żebym wróciła, ja miałam problemy ze zdrowiem i myśli samobójcze, byłam przerażona. Jakieś 3 miesiące od rozpoczęcia izolacji M. z innym kolegą, który też był mi wtedy bardzo bliski, przyjechali pod mój dom i zadzwonili, żebym chociaż do nich wyszła i z nimi porozmawiała. Nie byłam w stanie tego zrobić, to była totalna abstrakcja, z jednej strony strasznie chciałam porozmawiać z kimś o tym co się dzieje, a z drugiej potrafiłam tylko z przerażeniem patrzeć przez okno, kiedy odjadą. Dzisiaj sobie pluję w brodę, kiedy pomyślę, ile było możliwości, żeby to przerwać. W tym okresie jeszcze kilkakrotnie spotkałam się z kimś, następnym razem dopiero w sierpniu, był to, że tak powiem, oficjalny powrót. Przynajmniej tak myślałam, ale od razu zamknęłam się w sobie z powodu sesji (na studiach się utrzymałam, bo nie mamy obowiązkowych ćwiczeń ani wykładów, więc w teorii wystarcza zdanie egzaminów), tego co się stało z M., potem J. (przyjaciółka), z którą miałam przez cały ten okres najintensywniejszy kontakt, zerwała go i to był już mój gwóźdź do trumny. Na kilka miesięcy straciłam kontakt kompletnie ze wszystkimi. Robiłam jakieś rzeczy, potrafiłam spędzić cały, dosłownie CAŁY, dzień na siłowni i fitnessie (7 dni w tygodniu), zabijając smutki. Podjęłam się jakiejś pracy, ale to olałam. Przyzwyczaiłam się do tego, że moje życie tak wygląda. Sama, na własne życzenie, właściwie bez powodu się na to skazałam i zapomniałam co to znaczy żyć w społeczeństwie. Czuję, że straciłam swoją tożsamość. To inni ludzie, zwłaszcza ci najbliżsi, cię tworzą i definiują, nadają twojemu życiu jakość. Od czasu sesji zimowej systematycznie zabijałam w sobie izolację (zaczęłam się sporadycznie widywać z ludźmi), żeby w końcu na początku maja, również dzięki pomocy narkotyków, zrozumieć, że nic nie ma już znaczenia, nic, poza tym, żeby wrócić. Że nie mogę spędzić tak jeszcze jednego dnia, jeszcze jednej godziny, której kiedyś nie będę mogła sobie wybaczyć. Więc spróbowałam wrócić, ale to już nie jest moja rzeczywistość. Desperacko potrzebowałam potwierdzenia, że moje życie nie było żartem, że kiedyś tutaj istniałam i to robiło różnicę. Moje zachowania pewnie były gwałtowne, ale wiem, że nikt, a zwłaszcza M., nie rozumie mojej sytuacji i mojego stanu psychicznego. Wiem, że mnie nie pamiętają, bo ja zapomniałam ich, chociaż każdego (!) dnia żyłam myślą o powrocie, to w końcu została mi tęsknota za cieniami ludzi, których znałam. Niedawno śniło mi się, że z obecnym stanem wiedzy wróciłam do czasu zanim poszłam do izolacji. To było najpiękniejsze uczucie szczęścia i wolności, jakich nie czułam od miesięcy, pewnie już lat. Wolności od tego, co wiem teraz, od furtek, które się otworzyły w mojej głowie. I o których uświadomiłam sobie, że mogą tam jeszcze być przez lata. Ja wiem, że nie mogę się teraz zamykać, wiedziałam, że będzie ciężko, ale jest o wiele, wiele gorzej, niż myślałam. Boję się, że być może już nic nigdy z tymi ludźmi nie będzie takie samo, a nie wyobrażam sobie np. wyjeżdżać do innego miasta i zaczynać od nowa. Bardzo potrzebowałam pomocy, wiele by dla mnie zmieniło, gdyby M. tutaj był dla mnie, ale między nami jest po prostu katastrofalnie. Ale ja już nawet przestałam tęsknić, dopiero niedawno przeczytałam różne wiadomości, między innymi własnie od M. i J. i dopiero to mi przypomniało, jak wiele to znaczyło, jak bardzo oni chcieli, żebym wróciła, jak wiele straciłam. Jednostka jest niczym i bez pomocy innych ludzi właściwie nie mogę się z tego wyrwać. Chociaż ta cała izolacja wydaje mi się złym snem, nie wierzę, że potrafiłam do tego doprowadzić. Przepraszam za trochę chaotyczny i rozwlekły wywód, czuję, że i tak niewiele w nim zawarłam. Co jest kolejnym problemem - chciałabym im wytłumaczyć moją sytuację, ale to jest właściwie niemożliwe. Próbowałam, ale te słowa okazały się puste, zarówno dla mnie, jak i pewnie dla nich. Może ktoś był kiedyś w podobnej sytuacji i może mi powiedzieć, że kiedyś się ułoży, że ja sobie wybaczę, oni mnie. A może nie. Wiele bym oddała za to, żeby cofnąć czas. Kasia
×