Skocz do zawartości
Nerwica.com

Sol18

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Sol18

  1. Wiesz, ja również kiedyś byłam otwartym, towarzyskim człowiekiem, który wprost kipiał energią i optymizmem. Z czasem się to zmieniło przez pewne problemy, które napotkałam "po drodze"; do niedawna byłam strasznie skrytą osobą, która miała bardzo niską samoocenę i ogromne trudności w nawiązywaniu kontaktów. Nie chciało mi się żyć, miałam samą siebie za człowieka "drugiej kategorii", czasami miewałam takie odpały, że potrafiłam przechodzić na drugą stronę ulicy, kiedy dostrzegałam ludzi idących z naprzeciwka. Chodziłam przez jakiś czas do psychologa, ale, jeżeli mam być szczera, pomogło mi to w niewielkim stopniu. Najwięcej zawdzięczam samej sobie. Zmobilizowałam się, stwierdziłam, że muszę się sobą zająć, gdyż życie mam tylko jedno, przestałam po sobie nałogowo "jeździć", powtarzałam, że jestem tylko człowiekiem i mam prawo do popełniania błędów (jak każdy przecież), zmieniłam nieco swój wygląd. Również mam często problemy z koncentracją, zapamiętywaniem, czasami kiedy rozmawiam zdarza mi się pleść trzy-po-trzy bezsensownie. I przestałam się tym przejmować, nie próbuję tego analizować, zastanawiać się, dlaczego tak jest, nie rozkładam tego na czynniki pierwsze. Próbowałeś sam nad sobą pracować? Postaraj się znaleźć w swoim życiu coś, co pomoże Ci się zmienić. Może po prostu usiądź i na spokojnie pomyśl, czy takowe katowanie się przyniesie Ci coś wartościowego? Jeżeli dojdziesz do wniosku, że nie potrafisz, pójdź do psychologa i porozmawiaj z nim. W końcu takie wizyty nie na wszystkich działają tak samo. Życzę Ci powodzenia :)
  2. Już w zasadzie od kilku dobrych lat mam straszne huśtawki nastroju. W jednym dniu potrafię mieć wyśmienity nastrój, po jakimś czasie mam zły, potem znowu dobry itd. Najgorsze jest to, że humor potrafi mi się zepsuć wskutek byle błahostki. Moje siostry zrzucają "winę" na mój nastoletni wiek, wiadomo, hormony i w ogóle. Ale ja czuję, że co by to nie było, dłużej już tak nie pociągnę. To w sumie nie jest jedyny mój problem. Mam bardzo niską samoocenę i prawdopodobnie fobię społeczną. Z trudem nawiązuję kontakty, nigdy nie wiem, co powiedzieć, ciągle przejmuję się opiniami innych osób. W ostatnim czasie doszły mi jeszcze kłopoty z koncentracją, zapamiętywaniem, szybkim i logicznym myśleniem. Nie wiem, czym to jest spowodowane. Nie miałam złego dzieciństwa, chociaż mam świadomość, że moi dziadkowie (oni mnie wychowali) popełnili trochę błędów. Najważniejszym było to, że cały czas mnie pilnowali, cały czas byli ze mną, nigdzie bez nich nie wychodziłam. Doszło do tego, że kiedy podrosłam, a oni prosili mnie o pójście po zakupy (samej), ja się po prostu bałam i odmawiałam, chociaż naprawdę bardzo chciałam im pomóc. W sumie jakiś czas, we wczesnym dzieciństwie, przebywałam w domu, razem z rodzicami i siostrami. Nie pamiętam ojca, z tego, co mówiła mi matka, był prawdziwym tyranem i człowiekiem kompletnie aspołecznym. Czasami myślałam, że to może mój umysł "wyrzucił" wspomnienia z tamtego okresu. Człowiek, z którym później związała się moja matka, nie był dla mnie dobry. Ja mam do niego w każdym razie żal. Pamiętam, że jak się zdenerwował, potrafił być po prostu niebezpieczny, w moim przekonaniu w każdym razie. Bił, wyzywał, trzaskał przypadkowymi przedmiotami. Tylko, jak się zdenerwował. Jednakże bardzo często zdarzało mu się, i zdarza w dalszym ciągu, "żartować" - krytykować moje poglądy, krytykować to, co robię (chociażby nawet to, że wyciągam szklankę z szafki, zamiast brać tę z suszarki, czy nawet sposób, w jaki smaruję chleb). Najmniejszą błahostkę. Nie mogłam protestować, ponieważ mój ojczym jest konserwatywny i ciągle prawi o bezwzględnej dyscyplinie. Kiedy chcę czemuś zaprzeczyć, twierdzi, że pyskuję. Moja mama mówi, że on się po prostu wygłupia i jeżeli ja chcę się denerwować, to mogę się denerwować, ale na własne życzenie. Jestem po prostu kłębkiem nerwów, czuję, że nienawidzę tego człowieka. Mam wrażenie, że po każdej takiej sytuacji hamuję złość w sobie i czuję, jak się ona kumuluje. Dzisiaj dosłownie wybuchnęłam i wykrzyczałam, co myślę. Oberwałam za to od niego, chociaż mam już prawie osiemnaście lat i we własnym przekonaniu jestem trochę za duża, żeby mnie bito. Dodam, że w gimnazjum przez trzy lata wyśmiewano się ze mnie. W tamtym czasie miałam jeszcze gorsze kontakty z ludźmi, teraz sama zauważyłam lekkie postępy, ale zawdzięczam to tylko i wyłącznie dobrym ludziom, na których trafiłam w liceum. Chodziłam do psychologa przez jakiś czas, ale nie pomogło mi to. Może ja rzeczywiście przesadzam? Może rzeczywiście wyolbrzymiam swoje problemy? A może powinnam zwrócić się do psychiatry? Proszę, pomóżcie mi...i przepraszam za tak chaotyczny wpis.
×