Dziękuję wszystkim za odpowiedzi...
Zeby bardziej nakreślić sprawę, to my w przeciągu tych 5 lat już 3 razy się rozstawaliśmy, za każdym razem, on miał jakieś wątpliwości,tłumaczył to poprzednim małżeństwem, zdradą małżonki, pózniej walką o jego corkę..(.bo co muszę mu oddać jest dla swojej wspaniałym tatą.).Byłam z nim w każdym trudnym momencie...jednak gdy się poznaliśmy jego małżenstwo nie istniało juz od 2 lat...gdyż żona mieszkała z innym...Powracając do tematu, problemu, on po jakimś czasie naszego związku zaczął się zmieniać, na moje uwagi dlaczego jest inny, odbywaliśmy szczerą rozmowę, z której wynikało,iż ma tzw" blokadę"emocjonalną...co nie zmienia faktu, że chce ze mną być, że chce być kochany, marzy o tym, bym ja kochała jego...i tak się stało, zaangażowałam się beezgranicznie...Bywały lepsze i gorsze dni, jak w każdym związku, ale myslałam, że zły czas mamy już za sobą...czekałam na to całe 5 lat, by wreszcie wiedzieć, że on naprawdę mnie kocha, że jest tego pewnien, że bedziemy rodziną, rozmawialiśmy o dziecku...I raptem, gdy byłam pewna, że będzie wszystko już dobrze,że pokonaliśmy przeszlość( na marginesie, ja także zostałam skrzywdzona w poprzednim swoim związku, z którego owocem jest kilkuletnia już córka)...- nagle- On zmienia się, unika mnie, szuka glupich pretekstow...więc spytałam...co się dzieje...przyparty do muru powiedział, że nie wie czy mamy dalej być razem, że powinnismy odpoczac....
Po tygodniu doszedł do wniosku, że jednak NIE, że nie będzie kolejnych prób, że on nie potrafi dać mi wszystkiego na co zasługuję...a przecież przez lata byliśmy szcześliwi...doskonale dobrani...wydawało mi się, że choc to trudna milosc, to jednak nie zamienilabym GO na nikogo innego na świecie...On rzucił to wszystko, z dnia na dzień...choć jeszcze krótko przed rozstaniem snuł plany na dalszy czas, planowaliśmy wakacje etc.Nic nie zapowiadało rozstania...Teraz w zasadzie nie mamy kontaktu, bo on boi się samego siebie, nasze ostatnie spotkanie skończyło się tym, że się kochaliśmy...wiem, że tęsknił również za mną, że bardzo tego potrzebował....zawsze uwielbialiśmy się, szaleliśmy za sobą, z biegiem lat coraz bardziej...Oboje jesteśmy atrakcyjni fizycznie i wiem , że nie chodziło tylko o seks, bo gdyby zależało mu jedynie na tym, mówiąc brutalnie, nie zrobiłby tego ze mną, i nie musiałby długo szukać...o co więc chodzi???Po wszystkim unika mnie, nie chce kontaktu, widzi, że nie ma przyszłości a jednocześnie nie umie o mnie do końca zapomnieć...
Zrujnował mi życie, każdy dzien jest taki sam...Chodzę do psychologa, na terapie, ale pomaga mi tylko na chwilę...Pozniej odzywa sie serce i znow ta cholerna pustka , tesknota, zal, ból, że rozdziera serce...Popadam w autodestrukcje, ogladam co rusz nasze zdjecia, filmy z wycieczek, słucham"naszych"piosenek...Nie wiem jak sobie pomoc...Nie potrafie byc takze z kims innym, zamykam sie na świat i ciagle łudzę się, że zmieni zdanie, że to niemożliwe, ze My nie jestesmy juz razem, że po prostu definitywnie odszedl...A z drugiej stony zdaje sobie sprawe, że chyba cos nie tak, że to w jakies mierze toksyczny związek, ale tesknie nadal...Poradzcie prosze co robic, jak dalej życ, by nie zwariować, by znowu nie odezwać się do niego i prawie błagać, by wrócił...Zawsze byłam racjonalna, stanowcza, a tym razem, czuje, jakbym w duzej czesci przestala istniec:((((
-- 24 sie 2012, 23:12 --
Nie, niestety, nie chce, choc proponowalam...mowi, ze zdaje sobie sprawe ze swojego problemu, swojej"ułomności emocjonalnej", ale nie pojdzie...To moim zdaniem ucieczka, o ile wiem, zanim mnie poznał, spotykal sie z dziewczyna,ale w krotkim czasie doszedl do wniosku, że nie umie z nia być..trwało to klika msc..Natomiast ze mna, jak tłumaczył, było to cos poważnego, i po raz 1 szy, od nieudanego małżenstwa, chciał zeby trwało...No i trwalo...całe 5 lat...po czym, z dnia na dzien, wyrzucił mnie ze swojego życia, i to wtedy, gdy było naprawde dobrze miedzy nami...gdy nie tak dawno słyszałam słowa, na które czekałam tyle lat...(((((