Skocz do zawartości
Nerwica.com

jagstang

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez jagstang

  1. No i rok szkolny rozpoczęty. Na dzień przed oczywiście ból i mdłości, dzień później to samo. Ale od środy czułem się naprawdę dobrze. Mh, do wczoraj... Zjadłem sobie na kolacje serek i chleb. Niby nic, czułem się dobrze, aż mnie zgięło. Na pewno nie był przeterminowany ani nic, bo datę sprawdzałem 2 razy i "niuchałem" czy na pewno jest okej. Siedzę, boli mnie żołądek, mdli jak cholera, no ale trzeba iść. Pomału sam doszedłem co wywołuje u mnie takie ataki. To jest jakby strach przed ważnymi dniami, ale nieco inny. Zauważyłem, że nie stresuję się tym, że np. Jutro mam sprawdzian i jak go napiszę, że matury są w maju i jak one mi pójdą. Nie, do tego mam zdrowe podejście, bo wiem, że jak się przygotuje to dam radę, a jak coś pójdzie gorzej to nic się przecież nie stanie. Ja boję się tego, że na te ważne dni po prostu nie dojdę. Przez refluks nie będę w stanie iść do szkoły, czy gdziekolwiek bo będę się źle czuł. Że zaprzepaszczę wszystko nie brakiem wiedzy, czy strachem przed samym testem, a tym, że fizycznie nie będę w stanie tam się pojawić. Oczywiście jest tylko gorzej jak o tym myślę i przez to czuję się naprawdę źle. Niczego nie ułatwia także tata, który na co dzień jest naprawdę świetnym człowiekiem, ale kiedy przychodzi jakiś ból czy jak w poprzednim roku zostaję w domu bo nie jestem w stanie iść, robi wielkie awantury. Że olewam naukę, że jestem leniem, że jak będę się tak zachowywał to do niczego nie dojdę. W I LO miałem ogromne problemy z matmą, ale korki, systematyczna praca i w 2 LO gdyby nie zawalenie ostatniego sprawdzianu to i 3 bym miał. On niestety, wszystko sprowadza do kwestii "nie nauczyłeś się, dlatego nie idziesz" i potem wywody, że co ja w życiu z sobą zrobią. Sam się nad tym zastanawiam i jeszcze bardziej mnie to przeraża. Wiem, że jak nie pójdę do szkoły to nic się raczej nie stanie, ale praca? Tu nie ma przebacz, a wiadomo, że trzeba się przecież któregoś dnia usamodzielnić. Wykańcza mnie to, bo nawet gdy wiem, że umiem i nadchodzi ten lęk, że nie dam rady dojść do tej szkoły on niczego nie ułatwia. Wtedy nie chcę też zostać w domu bo mam świadomość, że jak tylko wróci z pracy to będą wyrzuty co ja z sobą robię etc. Ale w jednym miał rację, że moje bóle to jest w większości stres, a nie refluks żółciowy...
  2. Sam mam podobnie, jednak z własnych doświadczeń mogę Ci powiedzieć, że strach ma wielkie oczy. Musisz odnaleźć w sobie ten względny spokój i myśleć pozytywnie. Jedziesz przecież w lepsze miejsce, z dala od problemów, do rodziny. Jedziesz do miejsca, w którym czeka na Ciebie pomoc, które rozwiąże jakąś część Twoich problemów. Każdy z nas przecież chce być w lepszym miejscu, prawda? Ta podróż to tylko przelotna niedogodność. Raptem jeden dzień. Zleci tak szybko jak każdy inny. Pamiętaj, że jakby co to kierowca też jest człowiekiem. Przed podróżą łyknij ziółka na uspokojenie, przygotuj sobie książkę, zgraj muzykę oraz spróbuj zagadać do jakiegoś współpasażera i wszystko potoczy się z górki. Nawet nie będziesz wiedziała kiedy to minie. Jeśli jednak strach przed długą podróżą aż tak bardzo Cię przerasta, to może warto pomyśleć nad biletem lotniczym? O wiele szybciej, bardziej komfortowo etc. Strach ma wielkie oczy, mimo iż mnie samego łapie za każdym razem. Jednak dzięki dobremu nastawieniu jakoś daję radę. Liczę, że i Tobie się uda :)
  3. Nigdy wcześniej nie miewałem podobnych objawów. Byłem okazem zdrowia, stres i inne lękowe rzeczy kompletnie mnie nie dotyczyły. Nawet jeśli już czymś się troszkę denerwowałem to nie miałem fizycznych objawów strachu. Od momentu gastroskopii po której stwierdzono chorobę i tej "przygody" w paryżu jestem sam niszczony przez własne lęki. To jest tak jak pisał kolega wyżej. Gdy coś boli, nawet lekko i jestem sam to kompletnie się tym nie przejmuje bo wiem, że jestem w domu, mam herbatki, łazienkę etc. Tak samo, gdy jadę samochodem ze znajomymi czy rodzicami. Mam świadomość, że oni wiedzą o moich "schorzeniach" i w razie potrzeby nie będzie problemu, żeby stanąć gdzieś na poboczu, poczekać aż do siebie dojdę itp. (w takich sytuacjach zwykle zupełnie nic mi nie jest i czuję się świetnie, gdy jestem jakby wśród swoich). Wróciłem wczoraj z wyjazdu nad morze (mieszkam w warszawie). Podróż pociągiem sama w sobie odbyła się bez problemów bo wiedziałem, że w przedziale jest łazienka itp. Jednak, kiedy miałem około godziny jechać PKS-em zacząłem się strasznie denerwować. Sam wiem, że napędzam swoje lęki, ale nie potrafię sobie z tym poradzić. Co do jedzenia poza domem to mam tak samo. Kiedyś jak jeździłem na zakupy czy coś to bez problemu szedłem do jakiegoś baru, kupiłem sobie zapiekankę, czy na dworcu wciągnąłem ze dwie drożdżówki. Tak samo też podczas wypadów. Obiad jadłem na mieście i kilka godzin później dopiero wracałem do domu. Teraz boję się tknąć jedzenia, które nie jest ugotowane u mnie w domu, nie kupuję niczego w sklepach żeby przegryźć bo mam lęk, że jest zepsute i dopadnie mnie choróbsko. Mam manię sprawdzania daty przydatności do spożycia (sprawdzam nawet herbatę co jest niezbyt normalne). Pamiętam jak kiedyś dziwiłem się dlaczego ludzie chodzą po psychologach, bo przecież wszystko było takie łatwe. Eh..
  4. Witam serdecznie. Zdecydowałem się opisać swój problem, ponieważ nie daję sobie w życiu już rady. Ale do rzeczy: Od sierpnia roku 2011 stwierdzony mam refluks żółciowy. Choroba irytująca w sensie fizycznym, w psychicznym okazuje się być koszmarem i męką. Gdy jestem w domu, mam dostęp do łazienki etc. to czuję się naprawdę dobrze. Prawie zero dolegliwości, poza sporadycznymi pobolewaniami. Cały lęk, nawet po uświadomieniu sobie choroby był jakby stłumiony. Wszystko zaczęło się w tym samym miesiącu kiedy byłem w Paryżu. Miałem przez lekarza zapisaną kurację antybiotykową przeciwko helikobacter. Niestety podczas pobytu tam złapała mnie okropna biegunka. Ledwo doczłapałem się do samochodu znajomych. Na szczęście do mieszkanie było niedaleko. Całą sytuacja była związana niemalże na pewno z antybiotykami i tym, że podniszczyły mi chwilowo florę bakteryjną. Problem jest z tym, że ja o tym wiem, ale mój organizm jakby nie przyjmuje tego do siebie i podświadomie miewam okropne lęki. Muszę się przemagać kiedy mam jechać np. do centrum na zakupy autobusem (samochodem jest okej). Kiedy jak np. jutro czeka mnie 6 godzinna podróż pociągiem. Mam ciągle wrażenie, że biegunka mnie dopadnie, że zwymiotuję, że zasłabnę, że nie dam rady wrócić do domu. Zdaję sobie sprawę, że to głupie, ale nie potrafię sobie z tym poradzić. Przez cały rok szkolny miałem okropne lęki. Rano, przed wyjściem jadłem raptem połówkę kromki chleba posmarowanej jakimś serkiem, codziennie brałem tabletkę stoperanu i do godziny 15-16 (powrotu do domu nie tykałem jedzenia). Schudłem ok. 6kg (ważę 58 przy wzroście 186!). Chciałbym przytyć, normalnie funkcjonować, działać, pracować, po prostu żyć, ale nie daję sobie z niczym rady. Tym bardziej, że po wakacjach czeka mnie rok maturalny, a więc stres i lęki wzrosną o miliard procent. Zastanawiam się nad wizytą u psychologa. Czy jest to dobry pomysł? Czy może objawy etc. są tylko przeze mnie wyimaginowane i nie powinienem nikomu o tym truć? Cały czas mam wrażenie, że po wyjściu z domu, gdzie nie będę w ciągu kilku minut mógł wrócić na piechotę coś mi się stanie. Mam paniczny lęk przed podróżami innymi środkami transportu niż samochód rodziców/znajomych. Te lęki uaktywniają jakby jeszcze bardziej moją chorobę, która podczas pobytu w domu etc. Nie daje o sobie prawie w ogóle znać. Proszę o pomoc/porady/sugestie. Dzięki za poświęcony czas i pozdrawiam.
×