Skocz do zawartości
Nerwica.com

Egon

Użytkownik
  • Postów

    10
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Egon

  1. Polecam wszystkim zapoznanie się z zawartością tej stronki http://moja-nerwica.republika.pl/ Ja stosuję do zawartych tam porad i jestem nastawiony optymistycznie. Wymieniłem też mail'a z autorem strony, uzyskując kilka znaczących porad. Myślę, że nikt lepiej nie jest w stanie pomóc neurotykowi niż inny, wyleczony neurotyk. Żaden psychiatra czy psycholog, znający "demona" z książek i opowieści pacjentów. Pozdrawiam wszystkich i życzę miłej lektury.
  2. Nie znoszę upalnego lata (powyżej 30 stopni). Kiedy byłem dzieciakiem, w latach 70., latem temperatura oscylowała wokół 25-26 stopni. Dało się żyć i było przyjemnie ciepło. Tak mi się ciągle wydaje, ale to pewnie g... prawda, bo wtedy całymi dniami grałem z kumplami w piłkę i w d... miałem ile jest kresek na termometrze . Teraz jak spojrzę, że skoczyło do 30 st., mogę poczuć się źle w wyniku autosugestii. Ale nie ma w tym reguły, bo generalnie dobrze znoszę upały. Kiedy w początkach nerwicy (4 lata temu) "waliło" mnie na serce i płuca, odczuwałem to koszmarnie i stale o tym gadałem . Teraz "problem" przeniósł się na układ pokarmowy i pogoda aż tak bardzo nie łączy się z tym w mojej chorej podświadomości . Jesienią myślę sobie, że podciągnę moją pracę, bo w długie wieczory nie będzie pokusy wyjścia na dwór. Czysta ułuda! Jesienią, tak jak moi przedmówcy, często czuję się źle. Zresztą mieszkając w blokach, gdzie miałbym tak bardzo wyrywać na spacer? I to mnie często stresuje - na dworze kicha, a ja zamiast podgonić sobie pracę, "topię" się w nerwicy. Co na mnie działa? Chyba nagłe i ciągłe zmiany pogody, skoki ciśnienia i temperatury. No i ta cholerna szarzyzna, która wyziera zza okien od października do kwietnia. Pozdrawiam
  3. U mnie po wizycie w wc też jest spokojniej, niekiedy nawet nie mam tych porannych burz. Jak się dobrze zmotywuję (ostatnio po badaniach krwi, które wyszły dobrze) miałem kilka dni na fali. Później coś gdzieś pęknie i znów powracają głupie myśli. No i ten cholerny niepokój, który prawie zawsze wyprzedza konieczność ponownego udania się do toalety, albo dłuższą serię wiatrów. Obserwuję siebie już od 3 lat z tymi dolegliwościami i wiem prawie na pewno, że to nerwy. Ale nie zawsze jest to klasyczny stres, który łatwo rozpoznać. U mnie może to być wynik zdarzeń z poprzedniego dnia lub małego dołka, związanego np. z pogodą. Wtedy zaczynają się pojawiać myśli, że może to jednak nie nerwy i to mnie "gotuje". Moje dolegliwości trochę ostatnio zelżały, bo przestałem o nich ciągle rozmyślać. I co? Zauważyłem, że jak było w porządku to moja podświadomość zaczynała mi podsuwać inny powód do zmartwień. Chore to jest, kurde! Pozdrawiam
  4. Muszę napisać, a będzie mi lżej, że u mnie to cała historia z tymi jelitami Nerwica zaatakowała mnie 4 lata temu, po kilku stresujących wydarzeniach. Oczywiście wcześniej byłem nerwowy i miałem symptomy neurotyka, ciężkawe dzieciństwo za sobą ... ale gnałem do przodu. Na początku 2005 r. zmarł lubiany przez mnie wujek mojej żony, na raka jelita cienkiego. Na drugi dzień po pogrzebie zacząłem mieć kluchę w przełyku i dziwne ssanie żołądka. Po kilku dniach przeszło. Wiosną tego samego roku zachorował mój ojciec, miałem stłuczkę samochodem i jeszcze coś tam. Latem wydawało mi się, że mam zawroty głowy. Bałem się wchodzić do supermarketów. Walczyłem, byłem u lekarza rodzinnego (powiedział, że to nerwica). Kiedy już "wypływałem na powierzchnię", w listopadzie tego feralnego roku zachorowała moja mama. Rak trzustki. Do jej śmierci (9 miesięcy od diagnozy) jakoś się trzymałem, bo musiałem. Później się posypałem. Zadziałała psychosomatyka. Mama zachorowała na coś z przewodu pokarmowego, więc mnie też zaczęło walić na całego. Ciągle wydawało mi się, że mam krew w stolcu, albo że jego kształt, barwa itd. wskazują na nowotwór jelita grubego (naczytałem się w necie). Nakręcałem się, miałem wzdęcia i gazy, lęk że to rak no i więcej niż jedno wyjście do toalety (nie była to jednak biegunka). Wkręciłem sobie, że kiedyś chodziłem co drugi dzień, a teraz niemal po wstaniu z łóżka już mi się chciało ... czyli coś nie tak. Po śmierci mamy, kiedy byłem nieźle rozwalony nerwowo, nawet na pozytywne emocje reagowałem uczuciem ..., wiecie jakim. Koszmar. Rozmowa z lekarką - jelito drażliwe i niech się pan nie przejmuje, niektórzy chcieliby więcej razy odwiedzać przybytek, a nie mogą. Rano po przebudzeniu mam arię burczenia i zaczynają się wiatry. Budzę się ja i moja nerwica . Nie udaje mi się tego zignorować. Czasami sam sobie jestem winien, bo kiedy kilka dni jest dobrze i nie myślę o tym, najem się czegoś, wezwie mnie po raz drugi i świat mi się wali w myślach. Wiem, że to idiotyczne, ale nie mogę się wyplątać z tego cholernego koła. Pozdrawiam
  5. No ja mam właśnie tak samo. Jakieś takie napięcie, niepokój, czasami przeradza się w lęk. I to głównie rano i przed południem. Gdzie szukać przyczyny? Jak z tym walczyć, żeby nie rozwalało całego dnia? Nie wiem. Pozdrawiam wszystkich.
  6. Rano zawsze jestem do d... Nie bardzo mam wenę do pracy, chętniej bym coś zrobił fizycznie. U mnie nie są to klasyczne lęki, ale cholerny, trudny do okiełznania niepokój, który rozsadza mnie przed komputerem. Zaczyna mnie nosić, a powinienem grzecznie siedzieć i pracować. I potem zaczyna się psychosomatyka - burczenie w brzuchu, głupie myśli (czy przyciśnie mnie do kibla), czasami ląduję w toalecie. Wtedy myślę, że to rak i jestem załatwiony, bo nawet jak sobie racjonalnie wytłumaczę, że początkiem wszystkiego był niepokój, to i tak jestem rozpier.... Później racjonalizuję sprawę i wracam do normy. Wieczory najczęściej mam dobre. Może to wynika z mojego biorytmu, że lubię pracować po południu i wczesnym wieczorem. Poza tym przede mną noc, spokojna, bez głupich myśli. I jeszcze jedno. Kiedy kilka dni jest dobrze i zaczynam snuć plany, że teraz dopiero "docisnę pedał gazu", ze wszystkim podkręcę tempo i w ogóle ... następnego dnia lub za dwa dni ta wredna suka znowu mnie dopada i zaczyna się wszystko od początku. Zapytałem moją lekarkę rodzinną, która zdiagnozowała mi nerwicę, czy da się z tego wyjść. Odpowiedziała, że ludzie, którzy złapali to po traumie związanej z jakimś wydarzeniem losowym najczęściej wychodzą. Pozostali muszą nauczyć się z tym żyć. Ja złapałem to krótko przed traumą (śmierć matki) i nie wiem do której grupy należę. Czasami mam nadzieję, że do tej pierwszej, innym razem staram się "nauczyć z tym żyć". Pozdrawiam !
  7. Podoba mi się wypowiedź Róży (podejrzałem, że jest z mojego pokolenia, niech wybaczy ). Ja ciągle walczę, ale wierzę w zwycięstwo, chociaż mam chwile totalnej załamki i wielkich wątpliwości. Zaczęło się 2 lata temu, chociaż neurotykiem byłem już od dawna, chyba od dzieciństwa. Byłem jedynym dzieckiem moich rodziców. Pierwszego syna stracili rok przed moim urodzeniem z winy lekarzy. A więc jedynak, w dodatku od 9-mca życia stwierdzono u mnie kamicę nerkową, zaleczoną ok. 4 roku życia. Jako kilkuletnie dziecko kilka razy lądowałem w szpitalu i zgodnie ze zwyczajami przyjętymi za komuny trzymano mnie tam bez potrzeby po kilka tygodni. Pozostała po tym troska nadopiekuńczej matki i uraz do białych fartuchów (*). Ojciec alkoholik, nie pijący bez przerwy, ale wpadający w kilkudniowe ciągi z awanturami o nieprzewidywalnych skutkach - syndrom DDA w dorosłym życiu (*). Unikając powołania do wojska, w czasie studiów, z własnej głupoty (efekty odczulania, którego nie powinienem przechodzić) wylądowałem w szpitalu pośród ludzi chorych na raka płuc (*). Wreszcie kochająca, nadopiekuńcza, a zarazem wymagająca i zaborcza matka, której byłem oczkiem w głowie, bo jej małżeństwo, od początku do końca, było jedną wielką pomyłką (*). Ojca miałem, ale w zasadzie wychowywałem się bez niego. Z powodu swoich skłonności do alkoholu i związanego z tym zachowania był dla mnie antywzorem, utrapieniem oraz źródłem wielkich kompleksów (*). Kiedy przed 1,5 rokiem zmarł było mi go żal, że spaprał sobie życie. Dorosłe życie: podświadomie starałem się jak najdalej odskoczyć od stylu życia moich rodziców (ludzi niewykształconych), zwłaszcza ich wzajemnych relacji między sobą. I udało się. Mam bardzo udane małżeństwo (już 18 lat), 2 wspaniałe córki, studia ukończone z wyróżnieniem, pracę na uczelni, doktorat, mieszkanie zdobyte dzięki własnej zaradności i pracy (fizycznej). Zatem brak podstaw do skarg! A jednak. Paradoksalnie zaczęło się 2 latat temu, kiedy mój ojciec zachorował na demencję, zdiagnozowaną jako choroba Alzheimera. Wiedziałem, że jego matka też na to zmarła. Zacząłem odczuwać zawroty głowy i dziwne lęki przed wejściem do dużych supermarketów. Później bałem się już jechać własnym autem. Obawiałem się, że mam raka mózgu, białaczkę i jeszcze nie wiem co sobie wkręcałem. Przypisywałem sobie wszystkie choroby, o których wtedy usłyszałem, że kogoś dotknęły. To, że będę miał Alzheimera byłem pewien na 100%. Poszedłem do lekarza rodzinnego. Powiedział, że to nerwica. Cloranxen 5mg na noc przez 30 dni + praca nad sobą (zajęcie się pracą fizyczną) dały dobry rezultat. Kiedy już wychodziłem na prostą zachorowała moja mama, na raka trzustki. Ojciec był już obłożnie chory, mama w terminalnym stanie. Byłem w szoku, ale musiałem się pozbierać. Umierali kolejno po sobie, w ostępie 9 m-cy. W zeszłym roku miałem dwa pogrzeby. Oboje byli po 70., ale ja czułem się opuszczony i rozżalony, że Bóg zabrał moich rodziców wcześniej od innych ludzi z ich pokolenia. Liczyłem przeżyte lata członków rodzinny, kalkulowałem szanse na doczekanie starości, dziwnie interesowały mnie cmentarze i ludzie, którzy odeszli. Żyłem przeszłością. Po śmierci mamy, jednej z najbliższych osób w moim życiu, miałem zdiagnozowaną depresję. Poszedłem do psychologa na kilka wizyt. Wyszedłem z depresji, wróciła chęć do życia, ale nerwica lękowa została. Przypaliła się do jelit i wypróżniania (sorry ). Zacząłem obsesyjnie obserwować co wydalam, dopatrywać się krwi, sprawdzać barwę, kształt, uprzednio naczytawszy się o nowotworach. To nakręcało i nakręca objawy: wzdęcia, niekiedy naglą potrzebę wypróżnienia więcej niż raz dziennie, skurcze żołądka, ogólny lęk. Dodam, że nigdy nie miałem z tym jakichkolwiek problemów, żadnych zaparć, bóli, a biegunki, jak każdy - po zatruciu lub przed egzaminami . Sam sobie to rozkręciłem, chociaż nerwy szybko się w brzuchu lokują. Kiedy kilka dni jest dobrze tak się koncentruję na tym, żeby odtrąbić zwycięstwo, że zaraz atakuje mnie ponownie. Rano budzę się i gra mi w jelitach, odchodzą potężne gazy. Zaczynam trening autogenny lub po prostu mówię, że to bzdury i zasypiam. Czasami jednak nie wychodzi. Kiedy wstaję nie mogę odpędzić myśli, kiedy pójdę do kibelka. Tak mnie ta myśl nakręca, że od razu muszę iść. Śmieszne, ale łapię się na tym, że rano sztucznie wymyślam sobie tematy do przemyśleń, żeby nie myśleć o "tym". A "to" i tak wisi gdzieś w mojej podświadomości. Jak skończy się na jakiś czas z jelitami (tzn. ja utwierdzę się w przekonaniu, że chyba jednak wszystko jest OK), potrafi przeskoczyć na żołądek (ssie mnie wtedy, jakbym nic jadł). Ostatnio na dwa dni wróciło uczucie zawrotów głowy znane sprzed 2 lat, ale nie dałem się już na to wziąć. Lekceważąc objawy po kilkunastu minutach ustępowały. Biorę zioła i magnez, ale boję się, że mnie ta nerwica wpędzi w jakąś poważną chorobę (to mnie wkręca, jak nie mam innych objawów). Podsumowując, tak jak pisała Róża, sedno leży w naszych myślach, egocentryzmie (użalanie się nad sobą) i nadwrażliwości, potwornej nadwrażliwości . Praca, praca, jeszcze raz praca, nad sobą i ta zwyczajna, dająca zajęcie + aktywność fizyczna. Zająć czymś myśli. Zauważyłem po sobie, że nie mogę wykazywać najmniejszego choćby zniecierpliwienia, w stylu "kiedy to wreszcie minie" lub "chyba już mija". Wtedy bowiem wraca, jak wywołany wilk z lasu . Nie potrafię tego, ale już wiem, że potrzebna jest daleko posunięta ignorancja "tej pani", na zasadzie - nie ma tematu w myślach. Cholernie to trudne, ale mam nadzieję, że się uda ... Pozdrawiam wszystkich i przepraszam za tak długi wywód. Trochę mi lżej. (*) istotne, moim zdaniem, momenty, które zadecydowały o mojej neurotycznej naturze - zgodnie z zaleceniem Róży, dokonania "rachunku sumienia".
  8. Egon

    Syndrom DDA

    Anczitko, mój też nie pił codziennie. Jego "ciągi" trwały niekiedy od 5 do 14 dni, średnio powtarzalne co 2-4 miesiące. Kończył, kiedy nie miał już pieniędzy i wyczerpał "możliwości kredytowe", czyli pożyczki od znajomych, albo gdy zdrowie kładło go na kolana. Do niedawna myślałem, że był tylko pijaczkiem, który lubił sobie chlapnąć i przybierało to niekontrolowany obrót. Nie, on był alkoholikiem. W czasie tych "ciągów" pił na całego, później strasznie rozrabiał. Każdy z nas to chyba zna . Jego postawa dopingowała mnie do wyrwania się z takiego środowiska. Zdobyłem wykształcenie, pozycję, a i tak jestem DDA z nerwicą lękową, która zaatakowała mnie, kiedy skończyłem 40-tkę. Pozdrawiam
  9. Egon

    zawroty glowy, nogi jak z waty

    Witaj ! Tylko spokój! Ja nawet żadnych badań nie robiłem. W domu parę przysiadów, "jaskółka" z zamkniętymi oczami. Myślałem, że mam guza mózgu lub białaczkę. Nie byłbym w stanie utrzymać równowagi przy takich schorzeniach albo chodzić na długich dystansach bez zmęczenia. Wszystko było OK! Wyszedłem jednak do Tesco i lęk, jakbym miał za chwilę paść. I ciągłe wrażenie, że tracę równowagę, nogi mam jak z waty. Wizyta u internisty i diagnoza, bez stresujących badań, ale jakże celna: nerwica. Cloranxen przez 30 dni po 5 mg na noc, do tego zacząłem rozglądać się za ćwiczeniami relaksacyjnymi. Minęło! Podłożem była choroba mojego ojca - Alzheimer lub inny rodzaj otępienia starczego. Pamiętałem, że jego matka miała to samo, więc wykoncypowałem, że ja jestem następny w kolejce. Lekarka rodzinna wytłumaczyła mi, że nie ma tutaj dziedziczenia w prostej linii, poza tym nie powinienem się przejmować chorobą, która może mnie dopaść za 30 lat. Moja lekarka radziła udać się do psychologa, gdyby się nie uspokoiło. Na słowo psychiatra powiedziała, że na razie nie ma potrzeby ... Kiedy już wydrapałem się z tej "dziury" okazało się, że moja mama zachorowała na raka trzustki. Byłem zdruzgotany. Nerwica przysłała kolejne objawy (za mało czasu, żeby wymieniać), ale zawroty już nie wróciły (odpukać). Po części dlatego, że udało mi się to zracjonalizować, po części dlatego, że to lekarka powiedziała, że nic mi nie jest. Staraj się przede wszystkim o tym nie myśleć i nie analizować wszystkiego po wielokroć (ja tak, niestety, często robię i popadam później w błędne koło neurozy). POstaraj się znaleźć przyczynę swoich lęków, to pomoga w ich neutralizacji. Polecam też od razu naukę treningu autogennego Schultza. Nerwicy się nie pozbyłem, żeby nie było tak optymistycznie , ale myślę, że z niektórych objawów można się wyleczyć w stosunkowo krótkim czasie Pozdrawiam i głowa do góry!
  10. W dzieciństwie cierpiałem na kamicę nerkową (od 9 m-ca życia do 4 lat). Kilka lat temu kamień przypomniał o swoim istnieniu po 30 latach przerwy. Jednak wzrost częstotliwości oddawania moczu zauważyłem u siebie w trakcie stresujących sytuacji. Inna sprawa, że całe dzieciństwo mama wpajała mi (zgodnie z poradą lekarzy), abym nie wstrzymywał moczu. Stąd odruchowo biegam nawet w nocy (tzn. zwykle nad ranem) powodowany, jak sądzę, neurotycznym odruchem. Od dwóch lat męczy mnie nerwica, z wędrującymi hipochondriami. W ciągu roku zmarli moi rodzice, więc "pożywienia" dla neurozy nie brakowało. Jesienią ubr. padło na pęcherz. Pisałem o tych historiach z kamieniami, bo myślę, że one stanowią pewną traumę w tym wszystkim. Na pływalni kilka razy musiałem wychodzić w trakcie 45 min. pływania, a później jeszcze dwa razy biegałem do kibelka po wyjściu z szatni. Przypisywałem to wrażliwości pęcherza - kiedy siedzę przy biurku i zmarzną mi stopy ... wiadomo. Ale zatrzęsienie "farmaceutycznych reklam" w TV wprowadziło we mnie niepokój. Pomyślałem, że może mam chorą prostatę, może nerki ... I wtedy się zaczęło bieganie, lęk itd. W reklamie ogłoszenie, że jak musisz częściej niż raz na 2,5 godz. tzn. coś nie tak z twoim gruczołem. Zacząłem sprawdzać zegar, no i się ugotowałem. Wstawałem w nocy (a właściwie nad ranem) nie raz, jak zwykle, ale 2-3 razy, za każdym razem spoglądając na zegarek, czy minęły te 2,5 godz. W pewnym momencie powiedziałem dość! Przestałem sprawdzać czas i minęło, jak ręką odjął. Teraz, jak mnie znowu pędzi już wiem, że to nerwica, ale się nie nakręcam myślami o poważnych schorzeniach somatycznych. Na koniec przykład, jak to działa. Kilka tygodni temu zaniepokoił mnie kolor moczu. Żólty, jak zawsze po lekarstwie na obniżenie ciśnienia krwi, ale dzień widać miałem i mnie wzięło. Jechaliśmy samochodem do rodziny w odwiedziny i ledwie tam dojechałem, tak mi się chciało sikać :-). Oczywiście później wszystko było OK. W głowie było nie tak. Pozdrawiam serdecznie wszystkich neurotyków.
×