Skocz do zawartości
Nerwica.com

SidewindeR

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez SidewindeR

  1. Fobia społeczna, o tak. Paraliżuje całkowicie. Marnuję życie w samotności, niby mam trochę znajomych z liceum, ale nic poza tym. Nuda, nuda i pustka.
  2. Wiem, że nikogo to nie obchodzi, ale... [videoyoutube=AIZRK8LNNH0][/videoyoutube] PS. Są tu jacyś fani Rammstein?
  3. Jestem nieśmiałym człowiekiem i nigdy nie miałem dziewczyny. Dotychczas byłem w życiu zakochany trzy razy (nie wiem dlaczego tak często mi się to zdarza) i zawsze była to osoba z klasy, bowiem jakoś tak mam że zanim ktoś wpadnie mi w oko to mija trochę czasu, nigdy nie dzieje się to "ot, tak". No a poza skąd indziej mam znać jakieś osoby płci przeciwnej? No ale do rzeczy. Jakoś z miesiąc temu zauroczyłem się po raz kolejny, w koleżance z klasy, którą znam już od gimnazjum. To by nie było jeszcze nic dziwnego, ale problem leży w tym, że tym razem wydaje mi się, że mam szanse na odwzajemnienie (wczoraj nawet sama do mnie zadzwoniła, co nie spotkało mnie jeszcze nigdy ze strony żadnej dziewczyny). Oszczędzę wam debilnego pytania "Po czym poznać że się jej podobam" bo jestem prawie na 100% pewien że mam zielone światło. Jak to ja, szybko "wpadłem". Przychodzę do domu i strasznie za Nią tęsknię i tylko obmyślam, jak jutro do niej w szkole zagadać itp. Masakra, po prostu nie mogę przestać o niej myśleć i wizja stracenia tej szansy napełnia mnie przerażeniem. Problem leży w tym, że kompletnie nie mam pojęcia, co dalej. Co robić. Próbuję jej delikatnie dawać do zrozumienia że jestem nią zainteresowany i chyba to odczytała, w końcu to nie jest takie trudne, ale - co teraz? Rozważam dwie opcje: 1. Spotkać się z nią gdzieś po szkole kilka razy, nie wiem, gdzieś pochodzić i pogadać itd., ale tego strasznie się boję, a poza tym taka propozycja postawi sprawę jasno. Niby tego chcę, ale podświadomie boję się odmowy i ośmieszenia w jej oczach. 2. Wyznać prosto z mostu co czuję, ale słyszałem, że to nie jest dobre wyjście, bo raz że za szybko, dwa że za poważnie, a trzy że zabija emocje i odziera cały ten proces zakochania z właściwego mu uroku. Co się tyczy opcji drugiej to dwa razy w życiu skorzystałem już z tego wyjścia, ale tylko wtedy, kiedy wiedziałem, że i tak nie mam szans i żeby wyleczyć się z mojego zakochania. Tym razem naprawdę nie chciałbym tego spierdolić, a boję się, że jak będę tak tylko czekał, to jej się w końcu znudzi. Samym gadaniem i zaczepianiem jej na przerwach chyba nie da się zbudować związku, prawda? Do tego dochodzi ta kłopotliwa sprawa bycia razem w jednej klasie, dosyć niefortunnie wyglądają takie związki, bo wszyscy ich znają i o nich potem gadają. Tak czy inaczej za pięć miesięcy koniec liceum i rozjedziemy się w swoje strony (choć ona na szczęście nie mieszka daleko), więc mógłbym skorzystać z tego, nazwijmy to, szczęśliwego trafu, że prawdopodobnie wpadłem jej w oko. Pytanie moje brzmi następująco - co byście mi radzili zrobić w takiej sytuacji? Jak w ogóle zawiązuje się romantyczne relacje? Nie mam o tym bladego pojęcia, nie rozmawiałem też o tym z nikim. Jak wygląda ten moment przejścia z koleżeństwa na związek?
  4. To fakt. Kiedyś tam niby próbowałem biegać, ale zniechęciłem się faktem, że muszę wyjść na jakieś rozdroża (mieszkam na wsi), gdzie nikogo nie ma, i dopiero tam mogę w spokoju biec. Ogólnie jestem leniwy, jak chyba prawie każdy człowiek. Sport lubię wtedy, kiedy wiąże się z jakimiś emocjami, z jakąś satysfakcją. Czyli jakieś gry zespołowe bardziej. Akurat w symulatory lotu nie grałem, natomiast kocham symulator wojenny - grę pt. Operation Flashpoint.
  5. To fakt. Kiedyś tam niby próbowałem biegać, ale zniechęciłem się faktem, że muszę wyjść na jakieś rozdroża (mieszkam na wsi), gdzie nikogo nie ma, i dopiero tam mogę w spokoju biec. Ogólnie jestem leniwy, jak chyba prawie każdy człowiek. Sport lubię wtedy, kiedy wiąże się z jakimiś emocjami, z jakąś satysfakcją. Czyli jakieś gry zespołowe bardziej. Akurat w symulatory lotu nie grałem, natomiast kocham symulator wojenny - grę pt. Operation Flashpoint.
  6. Demolowanie i przeklianie momentalnie mi pomaga, przynosi ulgę jak łyk zimnej wody w gorący dzień, ale... powoduje natychmiastową reakcję rodzicieli. Natomiast co do sportu to często nie ma z kim - to raz, a dwa - jakoś szybko się tym nudzę. Gram w coś 2-3 tygodnie i zapominam o tym. Generalnie siedzę na dupie. Rozładowanie napięcia przynosi mi tylko mega wysiłek fizyczny lub jakaś dobra impreza, ale tych ostatnich brak. A co do historii to najbardziej lubię średniowiecze. Pomimo jego całej żałosności i głupoty i ciemnoty itd., to jednak ma w sobie jakiś niemal baśniowy urok, a ja bardzo lubię uciekać w nierealne światy. No bo ja wiem? Poruszają naprawdę mroczne tematy - "Mein Teil","Heirate Mich","Ich Tu Dir Weh"... co nie zmienia faktu że ich kocham Od fascynacji się zaczyna... nie chcę stać się kimś złym. Mam tendencję do interesowania się przemocą i usprawiedliwiania złych charakterów, a to mnie zdecydowanie niepokoi.
  7. Demolowanie i przeklianie momentalnie mi pomaga, przynosi ulgę jak łyk zimnej wody w gorący dzień, ale... powoduje natychmiastową reakcję rodzicieli. Natomiast co do sportu to często nie ma z kim - to raz, a dwa - jakoś szybko się tym nudzę. Gram w coś 2-3 tygodnie i zapominam o tym. Generalnie siedzę na dupie. Rozładowanie napięcia przynosi mi tylko mega wysiłek fizyczny lub jakaś dobra impreza, ale tych ostatnich brak. A co do historii to najbardziej lubię średniowiecze. Pomimo jego całej żałosności i głupoty i ciemnoty itd., to jednak ma w sobie jakiś niemal baśniowy urok, a ja bardzo lubię uciekać w nierealne światy. No bo ja wiem? Poruszają naprawdę mroczne tematy - "Mein Teil","Heirate Mich","Ich Tu Dir Weh"... co nie zmienia faktu że ich kocham Od fascynacji się zaczyna... nie chcę stać się kimś złym. Mam tendencję do interesowania się przemocą i usprawiedliwiania złych charakterów, a to mnie zdecydowanie niepokoi.
  8. ...i nie wiem od czego zacząć. Zarejestrowałem się tutaj bo szukałem jakiegoś w miarę ogarniętego forum obejmującego szeroki zakres problemów psychicznych. Podtytuł "Nerwica Depresja Psychologia" od razu przypadł mi do gustu. W sumie nie wiem, co tak dokładnie mi dolega. Postaram się jednak pokrótce przedstawić sytuację: Od dwóch miesięcy uczęszczam na terapię poznawczo-behawioralną i biorę antydepresant o nazwie Asentra. Mam zdiagnozowaną nerwicę natręctw, chociaż dla mnie jest to tylko jakaś część, może wierzchołek góry lodowej, moich problemów psychicznych. Ale nie będę podważał opinii lekarza. Towarzyszy temu depresja, którą póki co skutecznie zagłuszam lekiem. Gdyby nie on, to byłoby krucho. Wielokrotnie rozmyślałem o samobójstwie, czasem miałem dziwne, nieuzasadnione napady lęku przed tym czynem. Wiele, wiele razy zastanawiałem się, dlaczego z moją psychiką zaczęło się coś pieprzyć, i to właśnie teraz, kiedy wchodzę w dorosłość. Dzisiaj natknąłem się na pojęcie DDD, czyli Dorosłych (haha, mam 18 od raptem 2 m-cy i nadal mieszkam z rodzicami...) Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych. Możliwe, że moją rodzinę można do takich zaliczyć. Odkąd pamiętam toczę przeraźliwy, rozrywający konflikt z rodzicami. Wręcz pozbawia mnie on sił. U jego podstaw leży - tak mi się wydaje - zaborczy i pozbawiony litości stosunek rodziców do mojej osoby. Nie wątpię w to, że mnie kochają, a jednocześnie strasznie brakuje mi w nich jakichkolwiek dowodów miłości. Prawdę mówiąc pierwsze 3 słowa jakie przychodzą mi na myśl gdy mówię o rodzicach to żal, niechęć i strach. Swoimi chorymi zasadami, swoim krzyczeniem, drwieniem, zakazywaniem wszystkiego, wiecznym wytykaniem mojego postępowania, wieszczeniem klęski moralnej i życiowej itd. skutecznie obrzydzili mi siebie samych, życie i świat. Mam wrażenie, że rodzice nie mogą się pogodzić z faktem, że nie zamierzam być ich kopią, że nie zgadzam się z ich zasadami, że chcę żyć po swojemu. Moja matka mówi tak: "Wyprowadź się stąd i rób co chcesz, ale w moim domu nie będziesz tyle używał komputera, nie będziesz pił alkoholu, nie będziesz spał do południa itd." Doszło do tego, że jestem kompletnie wypalony. Nie wiem czy ich kocham, straciłem też do nich szacunek. Wielokrotnie ich zwyzywałem jak najgorszy cham, wielokrotnie im mówiłem że ich nienawidzę... z ojcem praktycznie nie potrafię już spokojnie rozmawiać. Gdy tylko rodzice dadzą mi jakąś kolejną karę, wpadam w istną furię, muszę coś zdemolować, drę się na cały głos i rzucam przedmiotami. Czasem rodzice przybiegają i próbują mnie bić. Ostatnio nawet szarpałem się z matką i niechcący trafiłem ją w twarz.... Ogólnie mam tych ludzi dość i tylko marzę o wyprowadzeniu się na swoje... tyle że jestem właśnie psychicznie zniszczony i strasznie boję się przyszłości... Oprócz tego kłócą się od zawsze matka z ojcem. Żal mi mamy, że związała mi z takim człowiekiem, i żal mi ojca, że nienawidzi go własna żona i własne dzieci. Ojciec... jakby to powiedzieć... nie powinien chyba zakładać rodziny. Największy wyrzut matka zawsze ma do niego o pieniądze, które woli przeznaczać na siebie niż na rodzinę... jest też okropnie skąpy... poza tym nie pasuje do matki temperamentem. Wydaje mi się, że rodzice rozwiedliby się gdyby nie ich wiara - są praktykującymi katolikami, chociaż to, co wyprawia się w domu, przeraziłoby nawet ateistów... Z tego związku narodziłem się ja. I wyrosłem - chorobliwie nieśmiały, nieumiejący nawiązywać kontaktów z ludźmi (podejrzewam u siebie osobowość unikającą), zawsze pesymista, zawsze o tragicznej samoocenie, zawsze samotny.... a jednocześnie okropnie wściekły i wylękniony zarazem. To co się ostatnio ze mną dzieje to jakiś koszmar - straciłem poczucie sensu i celowości życia, czuję się pusty, czasami wydaje mi się, że nie wiem już kim jestem. Nie potrafię nawiązywać normalnych relacji z ludźmi, tzn. niby mam jakieś tam grono znajomych, ale nawet wśród nich czuję się sam. Otaczam się czymś w rodzaju emocjonalnego muru. Zanim przełamię barierę, zazwyczaj mijają miesiące, a nawet lata. Potem ludzie mówią mi, że jestem całkiem inny niż myśleli. Zawsze wypominam sobie, że pewnie jestem dla nich nieatrakcyjny, nieciekawy, nudny, chociaż wiem, że to nieprawda. Chorobliwie zazdroszczę ludziom ich spokojnego żywota i spokoju umysłu, chociaż wiem, że oni też mają swoje problemy. Do tego dochodzą wspomniane napady gniewu. Ogólnie jestem przeraźliwie nerwowy. Najmniejsza pierdoła wytrąca mnie z równowagi, klnę jak szewc. Każdego dnia co najmniej kilkadziesiąt bluzgów. Ostatnio stałem się tak jakby... bardziej mroczny? Moje spojrzenie na świat i człowieka odznacza się niepokojącym cynizmem i obojętnością... może ten brak wyrozumiałości i bliskości ze strony rodziców oddaję teraz innym? Oprócz tego zauważyłem, że polubiłem mroczną i agresywną muzykę (moim numerem jeden jest zespół Rammstein, po prostu odnajduję siebie w tej muzyce) oraz fascynuje mnie... przemoc, a może raczej przestępca. Kiedyś przeczytałem książkę o masakrze w Columbine High School, dokonanej przez dwóch nastolatków, i poczułem coś w rodzaju emocjonalnej więzi z nimi. Chociaż wiem, że uczynili wielkie zło, to jednocześnie obudziło się we mnie coś w rodzaju podziwu. Tak samo interesują mnie takie jednostki jak Adolf Hitler, Friedrich Nietzsche, Anders Brevik z Norwegii, albo takie ugrupowania jak Obóz Narodowo-Radykalny. To nie ma związku z przekonaniami politycznymi, po prostu czuję coś w rodzaju podziwu i niezdrowego pociągu do wszystkiego, co chore i spaczone w człowieku. Częstokroć boję się, że sam zostanę psychopatą, pedofilem, nekrofilem czy sadystą. Zwłaszcza to ostatnie. Możliwość zadawania komuś bólu, a może raczej dominowania nad kimś i karania go, ma w sobie jakiś chory urok. Nie wiem co jeszcze napisać. W sumie to gdyby nie powyższe, byłbym całkiem normalnym, w miarę inteligentnym uczniem liceum, nie mającym pomysłu na przyszłość. Lubię gry komputerowe, interesują się historią, filozofią i literaturą.
  9. ...i nie wiem od czego zacząć. Zarejestrowałem się tutaj bo szukałem jakiegoś w miarę ogarniętego forum obejmującego szeroki zakres problemów psychicznych. Podtytuł "Nerwica Depresja Psychologia" od razu przypadł mi do gustu. W sumie nie wiem, co tak dokładnie mi dolega. Postaram się jednak pokrótce przedstawić sytuację: Od dwóch miesięcy uczęszczam na terapię poznawczo-behawioralną i biorę antydepresant o nazwie Asentra. Mam zdiagnozowaną nerwicę natręctw, chociaż dla mnie jest to tylko jakaś część, może wierzchołek góry lodowej, moich problemów psychicznych. Ale nie będę podważał opinii lekarza. Towarzyszy temu depresja, którą póki co skutecznie zagłuszam lekiem. Gdyby nie on, to byłoby krucho. Wielokrotnie rozmyślałem o samobójstwie, czasem miałem dziwne, nieuzasadnione napady lęku przed tym czynem. Wiele, wiele razy zastanawiałem się, dlaczego z moją psychiką zaczęło się coś pieprzyć, i to właśnie teraz, kiedy wchodzę w dorosłość. Dzisiaj natknąłem się na pojęcie DDD, czyli Dorosłych (haha, mam 18 od raptem 2 m-cy i nadal mieszkam z rodzicami...) Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych. Możliwe, że moją rodzinę można do takich zaliczyć. Odkąd pamiętam toczę przeraźliwy, rozrywający konflikt z rodzicami. Wręcz pozbawia mnie on sił. U jego podstaw leży - tak mi się wydaje - zaborczy i pozbawiony litości stosunek rodziców do mojej osoby. Nie wątpię w to, że mnie kochają, a jednocześnie strasznie brakuje mi w nich jakichkolwiek dowodów miłości. Prawdę mówiąc pierwsze 3 słowa jakie przychodzą mi na myśl gdy mówię o rodzicach to żal, niechęć i strach. Swoimi chorymi zasadami, swoim krzyczeniem, drwieniem, zakazywaniem wszystkiego, wiecznym wytykaniem mojego postępowania, wieszczeniem klęski moralnej i życiowej itd. skutecznie obrzydzili mi siebie samych, życie i świat. Mam wrażenie, że rodzice nie mogą się pogodzić z faktem, że nie zamierzam być ich kopią, że nie zgadzam się z ich zasadami, że chcę żyć po swojemu. Moja matka mówi tak: "Wyprowadź się stąd i rób co chcesz, ale w moim domu nie będziesz tyle używał komputera, nie będziesz pił alkoholu, nie będziesz spał do południa itd." Doszło do tego, że jestem kompletnie wypalony. Nie wiem czy ich kocham, straciłem też do nich szacunek. Wielokrotnie ich zwyzywałem jak najgorszy cham, wielokrotnie im mówiłem że ich nienawidzę... z ojcem praktycznie nie potrafię już spokojnie rozmawiać. Gdy tylko rodzice dadzą mi jakąś kolejną karę, wpadam w istną furię, muszę coś zdemolować, drę się na cały głos i rzucam przedmiotami. Czasem rodzice przybiegają i próbują mnie bić. Ostatnio nawet szarpałem się z matką i niechcący trafiłem ją w twarz.... Ogólnie mam tych ludzi dość i tylko marzę o wyprowadzeniu się na swoje... tyle że jestem właśnie psychicznie zniszczony i strasznie boję się przyszłości... Oprócz tego kłócą się od zawsze matka z ojcem. Żal mi mamy, że związała mi z takim człowiekiem, i żal mi ojca, że nienawidzi go własna żona i własne dzieci. Ojciec... jakby to powiedzieć... nie powinien chyba zakładać rodziny. Największy wyrzut matka zawsze ma do niego o pieniądze, które woli przeznaczać na siebie niż na rodzinę... jest też okropnie skąpy... poza tym nie pasuje do matki temperamentem. Wydaje mi się, że rodzice rozwiedliby się gdyby nie ich wiara - są praktykującymi katolikami, chociaż to, co wyprawia się w domu, przeraziłoby nawet ateistów... Z tego związku narodziłem się ja. I wyrosłem - chorobliwie nieśmiały, nieumiejący nawiązywać kontaktów z ludźmi (podejrzewam u siebie osobowość unikającą), zawsze pesymista, zawsze o tragicznej samoocenie, zawsze samotny.... a jednocześnie okropnie wściekły i wylękniony zarazem. To co się ostatnio ze mną dzieje to jakiś koszmar - straciłem poczucie sensu i celowości życia, czuję się pusty, czasami wydaje mi się, że nie wiem już kim jestem. Nie potrafię nawiązywać normalnych relacji z ludźmi, tzn. niby mam jakieś tam grono znajomych, ale nawet wśród nich czuję się sam. Otaczam się czymś w rodzaju emocjonalnego muru. Zanim przełamię barierę, zazwyczaj mijają miesiące, a nawet lata. Potem ludzie mówią mi, że jestem całkiem inny niż myśleli. Zawsze wypominam sobie, że pewnie jestem dla nich nieatrakcyjny, nieciekawy, nudny, chociaż wiem, że to nieprawda. Chorobliwie zazdroszczę ludziom ich spokojnego żywota i spokoju umysłu, chociaż wiem, że oni też mają swoje problemy. Do tego dochodzą wspomniane napady gniewu. Ogólnie jestem przeraźliwie nerwowy. Najmniejsza pierdoła wytrąca mnie z równowagi, klnę jak szewc. Każdego dnia co najmniej kilkadziesiąt bluzgów. Ostatnio stałem się tak jakby... bardziej mroczny? Moje spojrzenie na świat i człowieka odznacza się niepokojącym cynizmem i obojętnością... może ten brak wyrozumiałości i bliskości ze strony rodziców oddaję teraz innym? Oprócz tego zauważyłem, że polubiłem mroczną i agresywną muzykę (moim numerem jeden jest zespół Rammstein, po prostu odnajduję siebie w tej muzyce) oraz fascynuje mnie... przemoc, a może raczej przestępca. Kiedyś przeczytałem książkę o masakrze w Columbine High School, dokonanej przez dwóch nastolatków, i poczułem coś w rodzaju emocjonalnej więzi z nimi. Chociaż wiem, że uczynili wielkie zło, to jednocześnie obudziło się we mnie coś w rodzaju podziwu. Tak samo interesują mnie takie jednostki jak Adolf Hitler, Friedrich Nietzsche, Anders Brevik z Norwegii, albo takie ugrupowania jak Obóz Narodowo-Radykalny. To nie ma związku z przekonaniami politycznymi, po prostu czuję coś w rodzaju podziwu i niezdrowego pociągu do wszystkiego, co chore i spaczone w człowieku. Częstokroć boję się, że sam zostanę psychopatą, pedofilem, nekrofilem czy sadystą. Zwłaszcza to ostatnie. Możliwość zadawania komuś bólu, a może raczej dominowania nad kimś i karania go, ma w sobie jakiś chory urok. Nie wiem co jeszcze napisać. W sumie to gdyby nie powyższe, byłbym całkiem normalnym, w miarę inteligentnym uczniem liceum, nie mającym pomysłu na przyszłość. Lubię gry komputerowe, interesują się historią, filozofią i literaturą.
×