Skocz do zawartości
Nerwica.com

wikija

Użytkownik
  • Postów

    32
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez wikija

  1. Czy syn czesto wymuszal na was cos placzem? Glownie na Tobie bo Ty z nim przebywalas najwiecej -- 07 lip 2012, 23:45 -- kaja123, ooo zanim przeczytalam Twoj post pomyslalam to samo z tego co pamiętam, to stale wojuje ze mną o różne sprawy, ale ja mu tak łatwo nie ulegam, już prędzej jego tata. Nawet teraz, to ja raczej bardziej jestem stanowcza niż mąż, on może już by dawno jechał, ale ja nie pozwalam. Powiem nawet, że jego płacz o różne sprawy, powoduje we mnie jeszcze większą blokadę, a nie uległość. Syn wie, że abym na coś pozwoliła to nie może płakać i krzyczeć, tylko musi być grzeczny i pomocny. Zauważyłam, że stosuję tą metodę i nawet się później pyta czy był grzeczny.
  2. Tak, strach był, ale z drugiej strony od przedszkola uczestniczy w konkursie recytatorskim, chodził do szkoły tańca, uwielbia akademie i brać w niej udział, chce dostawać najdłuższe wiersze, miał komunię to czytał Pismo - wszystko to robił przed widownią i nie tylko przed kolegami ale również dorosłymi, nieznanymi mu osobami. -- 07 lip 2012, 23:32 -- ALE JESTEŚCIE ZMANIPULOWANI! Zobacz co napisałaś: Będziemy starali się go podstępem, przeciągnąć do następnej niedzieli, on Wami rządzi i to jak sprytnie hehe. Jak mu się podoba nie płacze i się bawi jak mu się nudzi - lament - mama coś wymyśli... a niech sam myśli! Może to i tak wygląda, ale jakbyś słuchała płaczów i lamentów własnego dziecka przez cały tydzień, to inaczej byś myślała. Ile jest sytuacji, gdy nie słuchano płaczu dziecka i doszło do tragedii? Po drugie, jakoś nie jestem zimna jak głaz i nie wychowuję swoich dzieci jako potencjalnych manipulantów i pozerów, może to źle, ale nie potrafię być obojętna na płacz i lament (TYGODNIOWY).
  3. Tak, nawet bardzo. Jak ktoś do nas przyjeżdżał to potrafił się schować i nie pokazywał się do czasu odjazdu gościa. Bał się ludzi, ale aby to zminimalizować zabierałam go zawsze ze sobą do sklepu, urzędów itd. Dzisiaj z tego strachu pozostał mu wstyd. Teraz strasznie się wstydzi. Nie lubi witać się z ciotkami, które mają w zwyczaju całowanie. Jak jedzie np. do kolegi po szkole, to nie ma odwagi poprosić np. o coś do picia. Zauważyłam, że wstydzi się również okazywać uczucia. Gdy żegnaliśmy się na przystanku, nie pożegnał się tak jak zrobili to inni, nie przytulił się, nie dał się cmoknąć, nawet wstydził się machać w autobusie. Ale wiem, że miał na to ochotę, bo jak nikt nie widzi, to w domu, nie raz przyjdzie się przytulić.
  4. Myśl o depresji i lekach przyszła do mnie dopiero dzisiaj, już po tygodniowym pobycie syna na koloniach i codziennych telefonach od rana (6:00) do wieczora (23:00) z przerwami na wyjścia, posiłki itd. Moje podejście do tej sprawy, od samego początku do praktycznie nadal jest jednakowe - nie jechać, da radę!. Ja również jeździłam na kolonie już od 9lat i baardzo mi się podobało i aż zazdrościłam synowi tego wyjazdu, no i mnie trochę rozczarowało jego podejście. Razem z mężem rozmawialiśmy z synem dzisiaj , oczywiście był płacz i lament. Koniecznie chce abyśmy przyjechali jutro, musieliśmy dokonać "zbrodni doskonałej" -wymyśliliśmy historię z zepsutym samochodem. Nie za bardzo chciał nam wierzyć ale jakoś się wkręcił, gdyż ze szczegółami opowiadaliśmy awarię samochodu. Mąż przekonał syna, że jutro jest niedziela i nikt auta nam nie naprawi, najprędzej w poniedziałek zamówi części i będzie reperował, czyli samochód może do środy będzie gotowy. Poprosiliśmy go, aby jeszcze poczekał do poniedziałku, wtedy wszystko będzie wiadomo na kiedy będzie auto. Powiedział, że wytrzyma jeszcze niedzielę i nagle przestał płakać i zaczął żartować!!! Mówiliśmy mu aby jutro, jak będzie dzwonił, żeby nie płakał, powiedział że dobrze. Zobaczymy jak będzie jutro. Jeżeli nie będzie płakał, znaczyć będzie, że to jest jakaś gra z jego strony a nie poważna sprawa. Będziemy starali się go podstępem, przeciągnąć do następnej niedzieli, czyli do dnia powrotu z kolonii, zobaczymy czy nam wyjdzie.
  5. Mówi, że się boi. Nie nocował u innych bo tęsknił za domem, a tak naprawdę za mną. Od początku, spędzałam z nim czas praktycznie tylko ja, mąż w pracy. Dopiero od jakiś dwóch lat syn z mężem ma wspólny temat. Mamy jeszcze dwuletnią córeczkę, za którą on przepada i nie czuje się opuszczony. Syn nie należy do tych przebojowych i odważnych, co wiodą prym w towarzystwie, stoi raczej obok i dopiero po dłuższej obserwacji nawiązuję bliższą znajomość. Mieszkamy w małej miejscowości, na naszej ulicy nie ma w ogóle dzieci, kolegów ma w szkole, do której dojeżdża prawie 3km. Trasę pokonuje sam, gdyż pozostałe dzieci dojeżdżają z innych kierunków. Piszę tak chaotycznie i nie chronologicznie, gdyż piszę to co uważam za ważne w tej sprawie i akurat jak mi się przypomni.
  6. Ale co ja mogę zrobić w takiej sytuacji?
  7. Witam. Mam 10letniego syna. W tym roku po raz pierwszy pojechał na dwutygodniowe kolonie. Pojechał razem z dwoma kolegami z klasy. Wiedziałam, że nigdy nie chciał nocować poza domem bez rodziców, nawet do dziadków nie chciał jeździć. W dzień się bawił a wieczorem ryczał. Jednak na te kolonie bardzo chciał jechać, za bardzo nie przygotowaliśmy go do tego, poruszaliśmy tematy pieniędzy, ubrań, posłuszeństwa ale nie mówiliśmy mu o tym, że to jednak wyjazd na dwa tygodnie i nikt po niego nie pojedzie bo to ponad 500km. No i niestety teraz są tego skutki, praktycznie od samego początku wieczorami jak dzwonił (ma swój telefon) to ze smutkiem opowiadał relację z całego dnia, na drugi dzień już rano i wieczorem dzwonił z płaczem. Rozmawiałam z wychowawcą, ten mówi mi, że w dzień syn się bawi z kolegami i nie zauważył jego ponurego nastroju. Tak minął prawie tydzień, syn ubzdurał sobie, że w niedziele po niego pojedziemy, gdy mówimy mu, że to niemożliwe on wpada w płacz. Próbujemy rozmawiać z nim po dobroci, stanowczo i nawet obiecujemy mu niespodziankę po powrocie, byleby tylko wytrzymał, wychowawca postanowił, że odbierze mu telefon i tylko raz dziennie będzie mógł zadzwonić do domu. Jestem właśnie po rozmowie z synem i wychowawcą, przez lament syna, kazałam wychowawcy podać synowi jakieś leki uspakajające. Nie wiem już jak mam postąpić, co mówić synowi aby przekonać go do jeszcze tygodniowego pobytu na koloniach. Nie wyobrażam sobie aby po niego jechać, ale również nie mogę pozwolić aby syn wpadł w depresję z powodu pobytu na koloniach. Wiem również, że synowi nie dzieję się krzywda na koloni, nikt mu nie dokucza aby to było powodem jego lamentów. On po prostu jest "maminsynkiem" chociaż wcale nie chciałam, aby tak było. Proszę pomóżcie, doradźcie co mam zrobić
×