Skocz do zawartości
Nerwica.com

wikija

Użytkownik
  • Postów

    32
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez wikija

  1. Jeśli chodzi o moją mamę, to ona również, jak mama leaslie nie jest na tyle agresywna aby wzywać pogotowie. Dręczy psychicznie mojego tatę, który z nią mieszka. Stale wywołuje awanturę o to że, "zupa była za słona". Ja mieszkam od nich ponad 200km i obecnie nie jestem świadkiem wszystkich zdarzeń, ale wystarczą mi telefon mamy do mnie aby przez cały dzień bolała mnie głowa. Stale wypominanie wszystkiego, przekręcanie, wmawianie, analizowanie moich słów wypowiedzianych parę dni wcześniej to jest naprawdę nie do zniesienia. Tak, kaja123, wybieram się do Sądu Rodzinnego aby tam dowiedzieć się jak załatwić taką sprawę, gdyż na pogotowie mój tata nie zadzwoni, ponieważ mamie atak minie za nim przyjedzie pogotowie i jak później będzie żył z mamą? Mama dopiero będzie się nad nim pastwić albo zrobi jeszcze coś głupiego. Gdyby mamy agresja nie kończyła się tylko na słowach, tylko dochodziłoby jeszcze do jakiś fizycznych odruchów, to nie powiem, ale akcja taka na pewno skończyła by się wizytą lekarza. Ale jak mama tylko się drze, wyzywa i dokucza to jak to udowodnić po przyjeździe karetki? To jest coś podobnego jak przemoc psychiczna i przemoc fizyczna. Przemoc psychiczną bardzo trudno udowodnić, bo nikt nie ma żadnych uszkodzeń zewnętrznych, oprócz zranionego mózgu i serca. Pisząc na tym forum myślałam, że ktoś miał już do czynienia z podobną sytuacją i podzieli się swoją wiedzą na ten temat :) Dziękuję wszystkim za dobre rady i za przekonanie mnie, że pomoc mamie jest jak najbardziej potrzebna, że "skazując" ją na przymusowe leczenie, nie wyrządzam jej krzywdy, tylko wręcz odwrotnie, chcę jej pomóc.
  2. Czyli jest taka możliwość - przymusowe leczenie bez ubezwłasnowolnienia? - To bardzo dobrze, gdyż nie chcielibyśmy ubezwłasnowolniać mamy, gdyż jej stan "prawidłowego umysłu" również występuje i wtedy jest zdolna do podejmowania wszelkich decyzji... ale nagle BUM i umysł został zamieszany
  3. To znaczy, jedyne wyjście to ubezwłasnowolnienie? Czy można w jakiś inny sposób? Czy ta sprawa to połączona jest z ubezwłasnowolnieniem? Chciałabym załatwić to jakoś mniej drastycznie, ale jak się nie da to będzie trzeba mamę ubezwłasnowolnić
  4. Witam Moja historia, a właściwie historia choroby (schizofrenii paranoidalnej) w mojej rodzinie sięga kilka pokoleń wstecz. Członkowie rodziny ze strony mojej mamy zapadali na tą chorobę. Pierwszą osobą, którą osobiście znałam, była moja babcia (mama mojej mamy). Babcia odkąd pamiętam, "mieszkała" w szpitalu. Jako dziecko nie pytałam dlaczego babcia tam mieszka, było to dla mnie bardzo oczywiste. Dopiero jako nastolatka, dowiedziałam się o chorobie babci. Jeden z braci mojej mamy, również jest chory na schizofrenie. Powiem więcej, ponad 15 lat temu, zabił swojego brata. Zrobił to w pełnej nieświadomości, bo nawet po tym wydarzeniu, przyjechał do nas (do swojej siostry - mojej mamy) i powiedział, że "J.... coś się stało". Nie był sądzony, gdyż miał udokumentowaną chorobę. Zamknęli go na parę lat na oddziale, ale teraz jest już w domu i nawet znalazł sobie żonę. Jego życie nie jest sielanką, jego dom i rodzina to patologia. Boję się, że w jego domu może znowu coś się wydarzyć. Ale nie chodzi mi o wujka, ani o babcię (ona zmarła ponad 6lat temu), martwię się o mamę. Mam jest chora na schizofrenię paranoidalną już od wielu lat. Gdy byłam dzieckiem, myślałam, że kłótnie, które były w moim domu wynikały z niedopasowania się rodziców. Ale teraz już wiem, że kłótnie wywoływała moja mama a tata, nie wiedząc jeszcze o chorobie mamy, również się z nią kłócił. Od tamtych chwil minęło już ponad 20lat. Mama, gdy zbliżała się komisja, udawała się do szpitala na obserwację, aby jak to mówiła, oszukać lekarzy orzekających o jej chorobie. Z biegiem lat z mamą jest coraz gorzej, nie można z nią porozmawiać praktycznie na żaden temat, na który ma się inne zdanie niż ona. Od razu, zaczyna wyzywać, wypominać, wrzeszczeć. Analizuje kto co powiedział, nawet z tygodniowym opóźnieniem. Wszystko przekręca, tak aby wyszło, że ona ma rację. Potrafi obdarować mnie jakimś prezentem, który później wypomina a nawet zabiera. Jej stany agresywne, są coraz dłuższe i częstsze. Ja, tata, mój brat, rodzina mojego taty oraz wszyscy co mają inne zdanie niż ona, to jej naturalni wrogowie. Tatę wykańcza psychicznie (tylko on z nią mieszka), podejrzewam u taty początki depresji. Tata ma 60lat, a zachowuje się jak 90letni staruszek. Mama nie kontroluje co do kogo mówi, potrafi wyzwać obce osoby, za to np. że według jej wyobrażenia, działają na jej szkodę. Potrafi w czasie jazdy otworzyć drzwi auta i wychodzić z niego (oczywiście jedzie wtedy z tatą i cały czas mu dokucza, co później obraca, że to on jej robi na złość i dlatego chce wyjść z auta). Mama szuka pochlebców, wśród różnych zgrupowań. Należała już do Jehowych - ale przestała z nimi się spotykać, bo zaczęli narzucać jej sposób zachowania, uczestniczyła również w spotkaniach współuzależnionych AA, jako żona alkoholika - tą sprawę zakończyłam ja, gdyż mama wzywała policję na tatę, gdy tata wypił sobie piwo (nie upił się!!!!). Rozmawiałam z panią psycholog prowadzącą terapię i wytłumaczyłam w czym problem. Nie wiem jak ta Pani to zrobiła, ale mama przestała chodzić na terapię i wydzwaniać po policję. Teraz mama należy do kolejnego zgrupowania Bożego. Wiele mówi o Bogu, chce nauczać innych, ale gdy tylko, ktoś ma inne zdanie, zapomina o Bogu i wstępuje w nią diabeł. Tak w wielkim skrócie opisałam życie mojej mamy i mojej rodziny. Wszyscy mamy już dość jej zmiany nastrojów, kontrolowania swoich słów aby czasami nie wywołać burzy, chociaż to jest nie możliwe. Chcę aby tata i mama doczekali spokojnej starości, cieszyli się wnukami i radowali z każdego dnia. Postanowiłam zabrać się za tą długoletnią sprawę i ją w końcu zakończyć. Nie chcę aby moja mama skończyła tak jak moja babcia albo jej brat. Chcę zmusić mamę do brania leków. Mama nie wierzy w swoją chorobę, nie chce się leczyć bo twierdzi, że to my musimy się leczyć. Każdy taki temat, kończy się WIELKĄ wojną jednego żołnierza. Przestaliśmy na ten temat rozmawiać z mamą. Próbowaliśmy pogodzić się z tą chorobą. Niestety, choroba nie leczona jest niemożliwa do tolerowania i pogodzenia się. Ja mieszkam ponad 200km od mamy, a mam wrażenie, że mieszkam z nią! I tu moja prośba i pytanie. Jak zgodnie z prawem zmusić mamę do brania leków? Jak to zrobić krok po kroku? Tata posiada wszystkie dokumenty odnośnie choroby mamy, więc diagnoza jest zbyteczna. Chcemy aby mama brała leki! Proszę pomóżcie
  5. Przepraszam, ale nie na temat ten Twój post Sprawa dawno nie aktualna, a leków żadnych nie dostawał, nie dostaje i dostawać nie będzie.
  6. Dzisiaj już jest wtorek (wieczór), syn od niedzieli jest już w domu. Wytrwał dzielnie do samego końca kolonii. Kłamstewko o zepsutym samochodzie pomogło mu przezwyciężyć strachy i lęki, bo zdał sobie sprawę, że my nie możemy po niego jechać. Od wtorku, poprzedniego tygodnia, kiedy to wytłumaczyłam mu, że nie przyjedziemy po niego bo to już nie ma sensu, nie dzwonił prawie w ogóle, po prostu nie miał na to czasu, zajął się zabawą i spędzaniem wolnego czasu z kolegami a nie przy telefonie z mamusią . Nawet w samą niedzielę, dzień odjazdu nie zadzwonił, tylko ja zadzwoniłam akurat w momencie, jak pakowali się do autobusu. Zapytaliśmy się go, czy jakby przedłużyli kolonie o jeden tydzień, to czy by został? Powiedział, że czemu nie. Kolonia wróciła na miejsce wyjazdu ok 23:00, syn był zadowolony, rozradowany i szczęśliwy, nie tylko z tego powodu, że ujrzał rodziców, ale dlatego że był na kolonii i "przeżył". Syn jest z tego rodzaju, co historię jednej przygody potrafią opowiadać przez rok, dlatego codziennie dowiadujemy się jakiś ciekawych rzeczy z życia kolonisty Pewnie jeszcze długo potrwa za nim opowie nam wszystko ale najważniejsze jest, że chce o tym mówić. Bo to znaczy, że cała ta historia z jego kolonią nie wywarła na nim żadnego piętna, nie była żadną traumą ani historią przez którą całe życie potrzebuje się psychologa Dziękuję wszystkim za bardzo aktywny udział w wątku. Dziękuję za rady, pouczenia i wszelkiego rodzaju sugestie odnośnie wychowywania syna.
  7. Dzisiaj dzień minął zupełnie inaczej niż dotychczasowe. Prawdą jest, że syn od 6:30 wydzwaniał do nas, ale nie odebrałam, odebrałam dopiero za godzinę. Pytał się o samochód, powiedziałam mu, że jak będzie naprawiony to mu powiemy, ale właściwie to nie ma to już większego znaczenia, dlatego że kolonie już się kończą i może wrócić w niedzielę z wszystkimi. Mówiłam mu, że moglibyśmy jechać po niego dopiero w czwartek wieczorem, a to już by nie miało najmniejszego sensu bo w sobotę już się pakuje a w niedzielę rano odjazd. Trochę stękał, ale ja dalej, że przecież to są ostatnie dni kolonii, czas leci szybko, dopiero co pojechałeś a zaraz będziesz wracał. Zbieraj już podpisy kolegów na pamiątkę, baw się do końca bo to już tylko parę dni i koniec kolonii. Syn, jeszcze wspomniał, że nawet w piątek moglibyśmy po niego pojechać bo chciałby z nami wracać, ja mu mówię, że droga powrotna zawsze wydaję się krótsza, jedziesz do domu, więc nie ma już lęków i obaw. Jest radość. Teraz masz już z górki, czas szybko leci. Zapytał, czy na pewno ma już z górki? Ja cały czas z radością i entuzjazmem, mówię mu, że tak, że to już koniec kolonii, ciesz się każdą chwilą. Syn rozradowany zakończył ze mną rozmowę i... nawet przed ciszą nocną nie zadzwonił, tak cieszy się każdą chwilą, że o rodzicach zapomniał Kłamstewko z samochodem, chociaż było złem samym w sobie, okazało się dobrą terapią. Syn, mam nadzieję, zrozumiał że nie przyjedziemy po niego, nie tylko ze względu na zepsuty samochód, ale również dlatego, że nie ma takiej potrzeby, gdyż on się świetnie bawi i daje sobie radę, bo my w niego wierzymy. A cha, przyznał również, że telefon na koloniach to najbardziej szkodliwy przedmiot, który może mieć kolonista!!! Mam naprawdę mądrego syna No, ale jeszcze parę dni przed nami, zobaczymy co będzie dalej.
  8. Dzisiaj dzień minął zupełnie inaczej niż dotychczasowe. Prawdą jest, że syn od 6:30 wydzwaniał do nas, ale nie odebrałam, odebrałam dopiero za godzinę. Pytał się o samochód, powiedziałam mu, że jak będzie naprawiony to mu powiemy, ale właściwie to nie ma to już większego znaczenia, dlatego że kolonie już się kończą i może wrócić w niedzielę z wszystkimi. Mówiłam mu, że moglibyśmy jechać po niego dopiero w czwartek wieczorem, a to już by nie miało najmniejszego sensu bo w sobotę już się pakuje a w niedzielę rano odjazd. Trochę stękał, ale ja dalej, że przecież to są ostatnie dni kolonii, czas leci szybko, dopiero co pojechałeś a zaraz będziesz wracał. Zbieraj już podpisy kolegów na pamiątkę, baw się do końca bo to już tylko parę dni i koniec kolonii. Syn, jeszcze wspomniał, że nawet w piątek moglibyśmy po niego pojechać bo chciałby z nami wracać, ja mu mówię, że droga powrotna zawsze wydaję się krótsza, jedziesz do domu, więc nie ma już lęków i obaw. Jest radość. Teraz masz już z górki, czas szybko leci. Zapytał, czy na pewno ma już z górki? Ja cały czas z radością i entuzjazmem, mówię mu, że tak, że to już koniec kolonii, ciesz się każdą chwilą. Syn rozradowany zakończył ze mną rozmowę i... nawet przed ciszą nocną nie zadzwonił, tak cieszy się każdą chwilą, że o rodzicach zapomniał Kłamstewko z samochodem, chociaż było złem samym w sobie, okazało się dobrą terapią. Syn, mam nadzieję, zrozumiał że nie przyjedziemy po niego, nie tylko ze względu na zepsuty samochód, ale również dlatego, że nie ma takiej potrzeby, gdyż on się świetnie bawi i daje sobie radę, bo my w niego wierzymy. A cha, przyznał również, że telefon na koloniach to najbardziej szkodliwy przedmiot, który może mieć kolonista!!! Mam naprawdę mądrego syna No, ale jeszcze parę dni przed nami, zobaczymy co będzie dalej.
  9. Od czasu meczu, syn nie zadzwoniła ani razu. Dopiero przed 22 zadzwonił. Wypytałam go o wrażenia z dnia, zmęczonym głosem opowiedział mi. Pytał również o auto, ale zmieniałam szybko temat. Powiedziałam mu również, aby jutro zadzwonił dopiero po śniadaniu, żeby wyspał się. Powiedział, dobrze.
  10. Od czasu meczu, syn nie zadzwoniła ani razu. Dopiero przed 22 zadzwonił. Wypytałam go o wrażenia z dnia, zmęczonym głosem opowiedział mi. Pytał również o auto, ale zmieniałam szybko temat. Powiedziałam mu również, aby jutro zadzwonił dopiero po śniadaniu, żeby wyspał się. Powiedział, dobrze.
  11. LINKA bardzo podoba mi się Twoje motto: "Zawsze trzeba działać. Źle czy dobrze, okaże się później. Żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania. Czynów i decyzji, choć niekiedy przynoszą smutek i żal, nie żałuje się... ", bardzo adekwatnie oddaje sytuację w jakiej znalazłam się.
  12. LINKA bardzo podoba mi się Twoje motto: "Zawsze trzeba działać. Źle czy dobrze, okaże się później. Żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania. Czynów i decyzji, choć niekiedy przynoszą smutek i żal, nie żałuje się... ", bardzo adekwatnie oddaje sytuację w jakiej znalazłam się.
  13. Przestań palić trawkę! Może w tym jest problem?
  14. Przestań palić trawkę! Może w tym jest problem?
  15. Opowiem Wam jeszcze jedną historię z życia mojego syna. Nie chciał chodzić do przedszkola, chciałam go posłać jako 3latka, nie dało się, nie potrafił znaleźć się w tym środowisku, posłałam go jako 4latka, chodził tylko pół roku, bo po powrocie z przedszkola nie wiedziałam, czy najpierw go nakarmić (nie chciał jeść w przedszkolu, przedszkole było do 13) czy uspać(spał jeszcze po południu) tak płakał. Później zaczął chorować na anginę i przedszkole odpuściłam sobie. W wieku 5 lat, postanowiłam, że musi iść do przedszkola, aby w wieku 6 lat już zacząć się uczyć a nie poznawać z kolegami. Przez 3 dni, wracałam z nim do domu, bo nie chciał zostać, nawet wejść nie chciał do budynku. Poradzono mi aby tata go przywiózł, mężczyzna, autorytet, tata szybciej wrócił niż ja z tego przedszkola. W końcu wybrałam się ja, syn chwycił się siatki ogrodzeniowej i za nic nie mogłam go odkleić od tej siatki. Rodzice innych dzieci, tłumaczyli mu, a on swoje. W końcu zostałam sama na podwórku przedszkolnym, wniosłam go pod pachą do budynku, nie wrzeszczał bo się wstydził. Siedziałam na korytarzyku przedszkolnym a syn pod stolikiem. Prawie już ryczałam z bezradności aż wyszła opiekunka i zobaczyła tą całą sytuację. Zrozumiała w czym problem i zaczęła zagadywać syna pod stolikiem, a mi ręką pokazała, że mam sobie iść. Szybko czmychłam. Po południu idę po syna i co słyszę od niego - Mamo czemu tak szybko po mnie przyjechałaś? Ja chcę jeszcze zostać. Od tamtej pory, przez jakiś miesiąc syn chodził do przedszkola w ten sposób, że chował się pod stół, ja szłam po Panią a ona bawiła się z nim w kotka i myszkę pod stołem. Ja mogłam iść do domu. Dopiero po miesiącu wszedł do sali bez ceremoniału stolikowego Czekając na odpowiedzi z tego forum, w między czasie dopisałam się do już istniejącego tematu na innym forum, jeżeli ktoś jest ciekawy jakie tam dostałam rady to zapraszam do lektury http://forum.gazeta.pl/forum/w,851,137169943,,potrzebuje_opinii_nt_10_latka.html?v=2 tam również mam nick wikija
  16. Opowiem Wam jeszcze jedną historię z życia mojego syna. Nie chciał chodzić do przedszkola, chciałam go posłać jako 3latka, nie dało się, nie potrafił znaleźć się w tym środowisku, posłałam go jako 4latka, chodził tylko pół roku, bo po powrocie z przedszkola nie wiedziałam, czy najpierw go nakarmić (nie chciał jeść w przedszkolu, przedszkole było do 13) czy uspać(spał jeszcze po południu) tak płakał. Później zaczął chorować na anginę i przedszkole odpuściłam sobie. W wieku 5 lat, postanowiłam, że musi iść do przedszkola, aby w wieku 6 lat już zacząć się uczyć a nie poznawać z kolegami. Przez 3 dni, wracałam z nim do domu, bo nie chciał zostać, nawet wejść nie chciał do budynku. Poradzono mi aby tata go przywiózł, mężczyzna, autorytet, tata szybciej wrócił niż ja z tego przedszkola. W końcu wybrałam się ja, syn chwycił się siatki ogrodzeniowej i za nic nie mogłam go odkleić od tej siatki. Rodzice innych dzieci, tłumaczyli mu, a on swoje. W końcu zostałam sama na podwórku przedszkolnym, wniosłam go pod pachą do budynku, nie wrzeszczał bo się wstydził. Siedziałam na korytarzyku przedszkolnym a syn pod stolikiem. Prawie już ryczałam z bezradności aż wyszła opiekunka i zobaczyła tą całą sytuację. Zrozumiała w czym problem i zaczęła zagadywać syna pod stolikiem, a mi ręką pokazała, że mam sobie iść. Szybko czmychłam. Po południu idę po syna i co słyszę od niego - Mamo czemu tak szybko po mnie przyjechałaś? Ja chcę jeszcze zostać. Od tamtej pory, przez jakiś miesiąc syn chodził do przedszkola w ten sposób, że chował się pod stół, ja szłam po Panią a ona bawiła się z nim w kotka i myszkę pod stołem. Ja mogłam iść do domu. Dopiero po miesiącu wszedł do sali bez ceremoniału stolikowego Czekając na odpowiedzi z tego forum, w między czasie dopisałam się do już istniejącego tematu na innym forum, jeżeli ktoś jest ciekawy jakie tam dostałam rady to zapraszam do lektury http://forum.gazeta.pl/forum/w,851,137169943,,potrzebuje_opinii_nt_10_latka.html?v=2 tam również mam nick wikija
  17. Syn dzisiaj rano (od 6:30) próbował do nas zadzwonić, miałam wyciszony telefon i nie odbierałam, postanowiłam, że dopiero za ponad godzinę jak zdzwoni, odbiorę. Tak też zrobiłam, syn zaczął trochę postękiwać i mówić, że już chce do domu, pytał się o ten samochód. Mówiłam mu, że mechanik auta w nocy nie naprawia, zrozumiał. Przysłał nam zdjęcia MMS swojego pokoju, bo go o to prosiłam. Cały czas próbuje kierować rozmowę na inne sprawy, a nie tylko na powrót do domu. Po obiedzie również zadzwonił, znowu zaczął od samochodu, powiedziałam mu, czy nie możemy o czymś innym porozmawiać tylko stale o samochodzie, powiedział mi, że był nad morzem, nazbierał muszelek, zjadł pyszny obiad i teraz szykuje się na boisko grać w nogę z kolegami i wychowawcą. W trakcie rozmowy wszedł nawet wychowawca do sali i kazał mnie pozdrowić, syn uradowany przekazał mi pozdrowienia i z radością w głosie powiedział, że musi kończyć bo idzie na mecz, życzyłam mu wielu goli i rozłączyłam się
  18. Syn dzisiaj rano (od 6:30) próbował do nas zadzwonić, miałam wyciszony telefon i nie odbierałam, postanowiłam, że dopiero za ponad godzinę jak zdzwoni, odbiorę. Tak też zrobiłam, syn zaczął trochę postękiwać i mówić, że już chce do domu, pytał się o ten samochód. Mówiłam mu, że mechanik auta w nocy nie naprawia, zrozumiał. Przysłał nam zdjęcia MMS swojego pokoju, bo go o to prosiłam. Cały czas próbuje kierować rozmowę na inne sprawy, a nie tylko na powrót do domu. Po obiedzie również zadzwonił, znowu zaczął od samochodu, powiedziałam mu, czy nie możemy o czymś innym porozmawiać tylko stale o samochodzie, powiedział mi, że był nad morzem, nazbierał muszelek, zjadł pyszny obiad i teraz szykuje się na boisko grać w nogę z kolegami i wychowawcą. W trakcie rozmowy wszedł nawet wychowawca do sali i kazał mnie pozdrowić, syn uradowany przekazał mi pozdrowienia i z radością w głosie powiedział, że musi kończyć bo idzie na mecz, życzyłam mu wielu goli i rozłączyłam się
  19. Jezu, przeciez to dziecko, powinniscie po niego pojechac i tyle. A problem lęków rozwiązywac już w domu. Tia, najlepiej zabierzcie mu tel to problem rozwiązany. Wydaję mi się, że przeczytałaś tylko to jedno zdanie i z niego wywnioskowałaś jacy to jesteśmy okrutni rodzice znęcający się nad swoim dzieckiem. Syn wytrzyma na koloniach choćby z tego powodu, że nie mamy możliwości, tak o wsiąść do auta i jechać 1000km. Nie dzieje mu się krzywda, powtarzam już któryś raz z kolei, on tylko tęskni (to też jakaś forma krzywdy, ale mająca inne podłoże). Dzisiaj pojechali na wycieczkę autokarową, dzień mu zleci. Przez cały tydzień czekają go wycieczki, akurat taką formę spędzania czasu bardzo lubi. Nawet zaraz, po przyjeździe z koloni, wyjeżdża na jednodniową wycieczkę do jednostki wojskowej.
  20. Jezu, przeciez to dziecko, powinniscie po niego pojechac i tyle. A problem lęków rozwiązywac już w domu. Tia, najlepiej zabierzcie mu tel to problem rozwiązany. Wydaję mi się, że przeczytałaś tylko to jedno zdanie i z niego wywnioskowałaś jacy to jesteśmy okrutni rodzice znęcający się nad swoim dzieckiem. Syn wytrzyma na koloniach choćby z tego powodu, że nie mamy możliwości, tak o wsiąść do auta i jechać 1000km. Nie dzieje mu się krzywda, powtarzam już któryś raz z kolei, on tylko tęskni (to też jakaś forma krzywdy, ale mająca inne podłoże). Dzisiaj pojechali na wycieczkę autokarową, dzień mu zleci. Przez cały tydzień czekają go wycieczki, akurat taką formę spędzania czasu bardzo lubi. Nawet zaraz, po przyjeździe z koloni, wyjeżdża na jednodniową wycieczkę do jednostki wojskowej.
  21. Dzisiaj rano syn zadzwonił dopiero po śniadaniu, z wielkim płaczem i lamentem. Staraliśmy się spokojnie lecz stanowczo wytłumaczyć mu, że nie pojedziemy po niego, kazaliśmy odłożyć telefon i zadzwonić dopiero jak się uspokoi, bo inaczej nie będziemy z nim rozmawiać, bo nic nie idzie zrozumieć co mówi. Syn zadzwonił dopiero po obiedzie, bo zaraz po śniadaniu gdzieś wyszli. Rozmowa była już zupełnie inna, spokojna, rzeczowa, konkretna o jego obawach i tęsknocie. Na spokojnie ale również stanowczo porozmawiałam z synem. Jest godzina 21, jeszcze nie było telefonu od syna, a przecież miał czas po kolacji Spodziewam się telefonu przed ciszą nocną, zobaczymy w jakim nastroju będzie syn. Bardzo wszystkim dziękuję za wszystkie rady. Będę na bieżąco (w miarę możliwości) zdawać Wam relację z naszych rodzinnych zmagań z kolonią syna, będę wdzięczna za wszystkie sugestie odnośnie dalszego postępowania z synem w trakcie tych zmagań. -- 08 lip 2012, 22:01 -- Tak jak się spodziewałam, telefon od syna był przed 22. Powiedział mi, że był dzisiaj nad morzem, nazbierał muszelek cały worek, nie płakał i nawet nie szlochał. Pytał o samochód, kiedy będzie naprawiony. Wstępnie ustaliliśmy w domu, że do środy na pewno go "mechanik" nie naprawi i takiej wersji się trzymamy. Wiem, że robię synowi złudne nadzieje, ale jeżeli nic innego nie pomagało, to tonący brzytwy się chwyta. Od tej nieszczęsnej środy, kiedy samochód ma być niby naprawiony, będziemy synowi starali się wytłumaczyć, że przyjazd już nie miałby sensu, bo jeszcze tylko czwartek, piątek i sobota bo w niedzielę rano już wyjazd.
  22. Dzisiaj rano syn zadzwonił dopiero po śniadaniu, z wielkim płaczem i lamentem. Staraliśmy się spokojnie lecz stanowczo wytłumaczyć mu, że nie pojedziemy po niego, kazaliśmy odłożyć telefon i zadzwonić dopiero jak się uspokoi, bo inaczej nie będziemy z nim rozmawiać, bo nic nie idzie zrozumieć co mówi. Syn zadzwonił dopiero po obiedzie, bo zaraz po śniadaniu gdzieś wyszli. Rozmowa była już zupełnie inna, spokojna, rzeczowa, konkretna o jego obawach i tęsknocie. Na spokojnie ale również stanowczo porozmawiałam z synem. Jest godzina 21, jeszcze nie było telefonu od syna, a przecież miał czas po kolacji Spodziewam się telefonu przed ciszą nocną, zobaczymy w jakim nastroju będzie syn. Bardzo wszystkim dziękuję za wszystkie rady. Będę na bieżąco (w miarę możliwości) zdawać Wam relację z naszych rodzinnych zmagań z kolonią syna, będę wdzięczna za wszystkie sugestie odnośnie dalszego postępowania z synem w trakcie tych zmagań. -- 08 lip 2012, 22:01 -- Tak jak się spodziewałam, telefon od syna był przed 22. Powiedział mi, że był dzisiaj nad morzem, nazbierał muszelek cały worek, nie płakał i nawet nie szlochał. Pytał o samochód, kiedy będzie naprawiony. Wstępnie ustaliliśmy w domu, że do środy na pewno go "mechanik" nie naprawi i takiej wersji się trzymamy. Wiem, że robię synowi złudne nadzieje, ale jeżeli nic innego nie pomagało, to tonący brzytwy się chwyta. Od tej nieszczęsnej środy, kiedy samochód ma być niby naprawiony, będziemy synowi starali się wytłumaczyć, że przyjazd już nie miałby sensu, bo jeszcze tylko czwartek, piątek i sobota bo w niedzielę rano już wyjazd.
  23. I tak właśnie postępujemy, zaczynamy rozmowę od wypytywania go - co robił? gdzie był? itd. On za wiele nie chce opowiadać tylko do razu, a czy przyjedziemy po niego? Cały tydzień mówiłam mu że NIE, to był płacz i telefony co minutę (oczywiście w wolnych chwilach) jak powiedzieliśmy o tym samochodzie, to mam nadzieję, pierwszą noc prześpi od 22 - 8 a nie od 23 - 6 (chociaż tu nie chodzi o ilość godzin snu).
  24. Tak, ale stanowcze NIE, w ogóle do niego nie docierało, dopiero bajka o samochodzie uspokoiła go nieco.
  25. Na kolonie bardzo chciał jechać, nawet się śmiał, jak inny kolega w klasie zrezygnował, bo się bał. I dlatego nie zwróciliśmy w ogóle uwagi na czas wyjazdu. Strasznie się cieszył na ten wyjazd, sam się pakował, bo chciał. Syn mógł z nami (czyli rodzicami) jechać wszędzie i nocować wszędzie, ale nawet chyba bardziej ze mną. Bo jak byłam na operacji w szpitalu, to potrafił do mnie dzwonić wieczorem i płakać kiedy wrócę. Jedyny powód jaki podaje to ten, że chce być w domu, bo już dłużej nie wytrzyma. Bo mu się nie podoba. Kiedy pytam go, czy ktoś mu dokucza, albo co mu się nie podoba, nie dostaję jednoznacznej odpowiedzi, bo dostaje ataku płaczu i lamentuje. Błaga nas o przyjazd, bo mu tu (na koloniach) źle.
×