To może i ja pojęczę... nie mam komu.
Tak w ogóle, jestem tu 1 raz, więc witam "jęczarzy".
Trudno jest pisać o swoich problemach, z którymi nie można sobie poradzić. No ale...
Otóż, ogólnie od czasu gdy miałam naście lat mam problemy z pesymizmem, z niskim samopoczuciem, z ogólną beznadziejnością świata, ludzkości, życia i brakiem chęci do życia i jakiegokolwiek działania. Myślenie o śmierci zajmuje mi sporą część życia.
Wspomnieć także muszę, że jestem DDA. Myślę, że na cały mój światopogląd to też ma wpływ.
Byłam swego czasu szczęśliwa, przez 3,5 roku... Póki mnie nie rzucił. I teraz wszystko, całe moje złe samopoczucie, złe dni, beznadzieja wróciło. Jakbym się cofnęła w czasie. Jakbym znowu miała 20 lat. Nie chce mi się żyć... Ale jestem tchórzem... I nie umiem powziąć żadnego kroku żeby coś zrobić.
Moi znajomi nie mają czasu, mają swoje problemy. Kilka osób zaledwie pamiętało o moich urodzinach. Nie mam przyjaciela. On był moim przyjacielem. A teraz nie chce nawet ze mną rozmawiać. Nie mam z kim porozmawiać, nie mam się do kogo przytulić, przy kim popłakać. Płaczę sama z beznadziejności, z bezsilności.
Wkurza mnie jak mówią: "będzie dobrze", "musi minąć jakiś czas" itp, itd. Mam dość słuchania tych pierdół.
Chodzę na terapię związaną z DDA, ale moja Pani terapeutka sądzi, że nie ma potrzeby wysyłać mnie do psychologa czy psychiatry.
Chciałabym żeby ktoś dał mi receptę, którą mogłabym wykupić w aptece, która powie mi co mam robić.... Niestety, to tak nie działa.
Beznadzieja...
No, pojęczałam...