Skocz do zawartości
Nerwica.com

Vea

Użytkownik
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Vea

  1. Zwierzyłam się z różnych moim zmartwień mojemu chłopakowi dotyczących moich obaw, że powtórzę błędy życiowe mojej mamy, że może nieświadomie potarzam schemat związku moich rodziców, że być może mam objawy depresji (ominęłam tylko tę część, że jest trochę podobny z osobowości do mojego Taty;) ) i jak zwykle byłam głęboko zdziwiona, że nie potraktował mnie jak wariatki, tylko ze zrozumieniem wysłuchał. Dlaczego o tym zapominam jak mam doła i dołuję się jeszcze bardziej, zamartwiając się co sobie ON o mnie pomysli??? Od trzech lat czaję się jak kot, któremu ktoś stanął na ogon, żeby potem tak miło sie rozczarować, poczuć się akceptowaną, bezwarunkowo kochaną i wysłuchaną. Zawsze mi stają łzy w oczach, kiedy mu się zwierzam i spotykam się z dużą cierpliwością i wyrozumiałością. Tak mi wstyd, kiedy potem wspominam jakie to czarne scenariusze nam wróżyłam...Tymczasem łapię szczęście za nogi, i mam nadzieję, ze na długo Jego ciepłe słowa i zrozumienie będą odganiać smutek!
  2. bethi hmm tak pewnie jest z tym braniem do siebie, bo nie pierwsza osoba tak mi mówi i sama z perspektywy czasu też to widzę. W piątek idę do psychologa i wyłuszczę mu moja teorię i spytam jak nie popaść w jakieś nabyte schematy rodzinne. Myślę że muszę wynieść z domu co dobre, a złe zostawić za sobą. Staram się tak myśleć i ten schemat pragnę utrwalić sobie jak drzeworyt w moim mózgu;)
  3. ...uff ale okropnie...jestem tez oprócz tego podejrzliwa i rozdrażniona wobec mojego chłopaka...muszę się opanować!...tylko co innego powiedzieć, co innego zastosować w praktyce:(
  4. Nelka Też tak myślę. Ech, przyszedł wieczór i już mi sto razy gorzej...To poczucie gorszości jest koszmarne. Znowu mam jakieś czarne myśli dotyczące mojego związku:( Muszę je jakoś odgonić! Ale czuje sie jak mała łódka na oceanie:(
  5. Nelka Cóż pewnie nie ma idealnych rodziców...Tak sobie tłumaczę ich postępowanie i w głębi duszy wiem, że nie są najgorsi. A co do ciąży, to instynkt macierzyński mam, ale też na szczęście mam rocznego braciszka, którym często się opiekuję. Pragnę mieć kiedyś dzieci, ale to jeszcze nie ten czas:) Moje doły biorą się pewnie z niskiej samooceny. Akurat nic mi nie wychodzi, pracuję żeby to zmienić, i widzę pewne analogie co do życia mojej mamy- ale mogą być też przypadkowe. Nie chciałabym w wieku 40 lat żyć jak ona- bać się wyzwań, ludzi, być nieśmiałą i skrytą, jakby zrezygnowaną. A przecież już teraz martwię się opinią innych i nie radzę sobie na studiach. Muszę coś z tym zrobić, ale najpierw muszę przestać się smucić!
  6. bethi Hmm o ciąży jeszcze nie myślę, bo mam małego braciszka w domu no i 21 lat:) Natomiast czasem rzeczywiście mam żal do Niej, że częściej mnie krytykuje niż wspiera (odwrotnie niż tata), przepowiada mi raczej ewentualne niepowodzenia niż sukcesy (wiele razy mówiłam jej że nie motywuje mnie tym, ale raczej demotywuje)- mając na celu jakiś doping, jak mi to tłumaczyła (?). Co ciekawe w dzieciństwie bardziej przepadałam za Nią, bo z nią- w przeciwieństwie do Taty, nie kłóciłam się. Z drugiej strony wkurzało mnie, że nie przerywała tych kłótni (często bardzo gwałtownych) i nie popierała żadnej strony. Tata czasem mnie szarpał, i przez długi czas- dopóki nie wyjechał, i nie zaczął traktować jak dorosłej osoby- miałam do niego ogromny żal, bo nieraz czułam się niesprawiedliwie traktowana.
  7. hmm a co sądzicie o tym doborze partnera? Spotkałam się z opinią, że w sumie każdy tak ma, że wybiera na partnera kogoś w jakiś sposób podobnego do rodzica. Pocieszam się że moja połówka ma- jak na razie z tego co widzę- same dobre cechy, które mogę też przypisać mojemu tacie. Martwię się o siebie- że skłonności do fatalizmu i dołowania się rozwiną się u mnie tak jak u mamy. Ona jest dzielna i silna, ale widzę że mało ma radości z życia i chyba żałuje że nie skończyła studiów (ta samo jak ja zaczęła, ale nie skończyła- jestem w trakcie zmiany kierunków). Jak zmienić, wyciszyć te cechy charakteru?
  8. Problem w tym, że każdy poradnik mówi co innego, według jednego należy iść wbrew schematom- odejść ze związku; według drugiego zmienić siebie. A mi nie zawsze to przeszkadza- kiedy mam dobre samopoczucie czuję się na równi z moim chłopakiem, wierzę w nas i w siebie, a kiedy czuję się tak jak teraz- zdołowana i bez energii- przerażam się za 15 lat będę taka jak moja mama- zrezygnowana i żałująca wielu rzeczy. Te wahania nastrojów mnie wykańczają, jego też, choć tego nie mówi. Czy w ogóle można zmienić siebie? Wczoraj było już nieźle, ale dziś znowu...masakra
  9. Wydaje mi się, że moja mama to ma, tylko się z tym kryje. To raczej typ introwertyczki, ma mało- prawie w ogóle znajomych, żyjemy we trzy- moja mama, siostra młodsza o trzy lata (18 lat) plus roczny brat i babcia. Często jak jest jakiś problem wybiera bierność, często omija temat (np. konflikty z babcią typu "czemu one tak późno wracają z tych dyskotek?"), często odsyła nas do taty (który od trzech lat pracuje za granica i przez większość czasu mamy kontakt telefoniczny). Z kolei mój tata to typ ekstrawertyka, optymisty , człowiek pełen energii. Martwię się że smutek mojej mamy, ogólne zmęczenie jakie się pojawia, zniechęcenie i cynizm przeniósł się jakoś - czy drogą dziedziczenia, czy przez wychowanie, na mnie. Walczę z takimi cechami, kiedy je dostrzegam, ale ostatnio cały czas mam permanentnego doła. Mój chłopak nigdy się nie załamuje i martwię się ze powtarzam schemat małżeństwa moich rodziców. Co o tym sądzicie?
  10. Dziękuję za wszystkie rady, mam nadzieję, że niedługo spojrzę na to z większego dystansu i z lepszym samopoczuciem. Na razie staram się o tym nie myśleć, sprzątam wszystko ( tzn. właściwie na okrągło, bo mam 1,5 rocznego brata), planuję jak to wszystko rozegrać...z drugiej strony najgorzej jest zawsze wieczorem...wrócił mi jednak apetyt a to dobry znak po miesiącu niedojadania:) [ Dodano: Dzisiaj o godz. 3:47 pm ] vegge dzięki za słowa otuchy, też uważam, że to jakiś rodzaj sprawdzianu/próby i że mimo moich załamek mamy szansę nawet na tym do pewnego stopnia zyskać. Martwi mnie to, że jestem dość romantyczna osobą i pisuję sporo listów (rzadko się widujemy), robię różne małe prezenty, karteczki do kieszeni itp. , a On czasem zapomina o różnych okazjach, kwiatach... Wiem, że podczas rozłąki będzie mnie to niepokoić, podczas gdy teraz wystarczy że powie że zapomniał i następnego dnia coś wymyśla. na razie jednak trzymam się jako tako i póki tak jest nie zapeszam:) [ Dodano: Dzisiaj o godz. 9:49 am ] [ Dodano: Dzisiaj o godz. 10:39 pm ] Znowu dół...Wszyscy dookoła pytają się mnie co ja na to, ze mój chłopak wyjeżdża, czemu nie jadę z nim...i te ohydne sugestie, czego to on nie będzie tam wyprawiał beze mnie. Plus przygnębiająca rozmowa z mamą, że gdybym się jej posłuchała, że prawo to nie dla mnie... że mam dwa lata w plecy... I prawo jazdy- instruktor załamuje nade mną ręce, jak ja zdążę do sierpnia. I naciski rodziców. Płacz tuż tuż czyli znowu mi się wydawało, że jest dobrze:( [ Dodano: Dzisiaj o godz. 12:55 pm ] Tak głupio mi znów dzwonić do Niego i mówić że jest mi źle, że ciężko mi będzie bez niego, że potrzebuję go choć ma egzaminy teraz...Na razie się wstrzymuję, ale co dalej...? jest środek dnia i jeśli teraz jet już ze mną tak, to wieczorem nie wytrzymam i będę mu truć
  11. Dzięki za rady:) Niestety nie jest to wszystko takie proste. Zmiana studiów wydaje się być koniecznością, a ustna odpowiedź i tego wykładowcy to 100% niezdawalności, to ten typ międzywojenny jeszcze, skrupulatny i pedantyczny. Ale nie w tym rzecz, tak naprawdę- nie leży mi to, stąd zakładam wziął się ten łańcuch porażek, a profesor może się do tego tylko dołożył. Wiem jednak na co chcę zmienić kierunek i ze mam szansę się tam odnaleźć. To jest plus. Wyjazd chłopaka nie jest na cały rok (1 semestr) i myślę że uda mi się pod koniec lipca choć podejść do egzaminu i potem śmignąć do niego na 2 miesiące ( w końcu robię to już na tyle długo...). Jeśli miałoby to trwać dłużej, to coś byśmy wymyślili. Nie wiem, czy to może mieć wpływ, ale nasi rodzice część życia zawodowego właśnie tak spędzili i choć nie planujemy czegoś takiego zawodowo, to wiemy mniej więcej z czym wiąże się rozłąka i zamierzamy dbać o nasze relacje odwiedzaniem się w jeden weekend w miesiącu, rozmowami na skypie itd. Na szczęście stać nas na to. Także nie jest to tragiczne, ale czasem opada mnie przeświadczenie, że wszystko idzie źle, nie tak, przeze mnie... Związek jest dla mnie oazą spokoju w tym wszystkim, bo mogę się zwierzyć, przytulić, wypłakać, ale ile można? Dobrze, że choć dziś mam lepszy nastrój, z doświadczenia wiem jednak że jutro będę musiała się zmierzyć z własnym czarnowidztwem, przygnębieniem, marazmem... Może słońce zadziała...choć już teraz wiem, że będę myśleć o tym co napisałeś o erasmusie...brrr...
  12. Witam...Jestem tu pierwszy raz. Zawsze odkąd pamiętam nachodził mnie czasem smutek, ale też zawsze sobie z tym radziłam...Teraz jest koszmarnie. Męczę się psychicznie i fizycznie. Ale może trochę o sobie i czemu to się dzieje (jak sądzę). Mam 21 lat i studiuję prawo. Właściwie to można powiedzieć, że studiowałam- i zmarnowałam dwa lata szarpiąc się z czymś co nigdy mnie nie interesowało. Dlaczego trafiłam na kierunek, który mnie nie interesuje? Przypadek. Składałam papiery na kilka, a dostałam się w wyniku różnych okoliczności (zły przelicznik starych matur niekorzystny dla nowych) tylko na to (był test). Teraz jestem wykończona zdawaniem po raz piąty tego samego z nikłą nadzieją że wyniki (za kilka dni) będą dobre (stres mnie zniszczył...choć uczyłam się intensywnie). Także studia do bani. Zamierzam zdawać po raz kolejny na to co mnie interesuje (anglistyka), a jak się nie uda to poprawiać maturę. Miażdży mnie poczucie, że wszystkich zawiodłam (nigdy wcześniej nie miałam problemów z nauką), że zmarnowałam dwa lata na nerwy i syzyfową pracę. Drugą sprawą która mnie wprawia w stan niepokoju i frustracji, to wyjazd mojego ukochanego chłopaka (jesteśmy razem od trzech lat), który zawsze jest dla mnie (choć nie wiem skąd bierze tyle cierpliwości) wyrozumiały, cierpliwy i dobry, jak twierdzi cały czas zakochany. Wyjeżdża na wymianę studencką (może na jeden semestr, a może na dwa) i wyjeżdża już na początku lipca, żeby zarobić na utrzymanie. Mieliśmy jechać razem, ale - no właśnie, jest jeszcze coś- muszę skończyć prawo jazdy (sytuacja w rodzinie tego wymaga, rodzice włożyli już w to trochę pieniędzy i wszystko by przepadło). To potrwa z miesiąc i potem do niego dołączę, ale wszystko jest niepewne, a ja mam wrażenie że odjeżdża jedyna osoba, która wzbudzała we mnie radość i dodawała mi siły. Boję się utraty kontaktu z nim, braku wspólnej codzienności... Pojawia się czasem myśl, że jak będzie daleko, inaczej, z innej perspektywy na mnie spojrzy, pozna innych ludzi, którym wszystko się udaje, nie tak jak mi... Choć on zapewnia mnie że tak się nie stanie, ja co wieczór mam do siebie ogromny żal, że nie wyprostowałam tych studiów, że odbija się to na moim związku, że nie umiem się cieszyć jego szansą. Nie umiem powstrzymać płaczu, albo brakuje mi apetytu (w te najgorsze dni) albo objadam się. Nie potrafię lubić siebie tak jak kiedyś, kiedy wszystko mi szło, i mam poczucie, że to się nigdy nie skończy...że zawsze już będę nieudacznikiem i nie będę mieć energii:( Nie wiem czy to depresja, ale mam poczucie, że smutek mi towarzyszy już za długo. Przepraszam że tak długo wyszło.
×