Skocz do zawartości
Nerwica.com

pao

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez pao

  1. ...to będzie ze 3 - 4 lata bezsensownych męczarni, męczarni w sensie bezczucia jakichkolwiek emocji z wyjątkiem strachu i bólu, co jak z początku myślałem, dawało doskonałe zadatki na psychopatę:) Gdy zginął w wypadku mój ojciec - nie czułem nic, ani żalu, ani smutku, spałem normalnie już w pierwszą noc. Tak samo było gdy dowiedziałem się że moja matka ma raka piersi - nie rozumiałem dlaczego, ale prawie wybuchnąłem śmiechem. A są oni najlepszymi ludzmi na świecie i dałbym się za nich pokroić i może nie dali mi wszystkiego czego potrzebowałem to przekazali mi najważniejsze prawdy życiowe. Po tym moje poczucie winy było bardzo wielkie i mój stan tylko się pogarszał. Dlatego podjąłem taką walkę a nie inną. Chcę to zrobić dla siebie, ale także dla nich. Myślę że nawet po czyjejś śmierci można wynagrodzić komuś krzywdy, będąc dobrym człowiekiem - przecież to największa nagroda dla rodzica, no nie? Chcę to teraz zrobić sam, a nie za pomocą lekarza i tabletek. Więc jeśli myślisz, że życie to mleko z miodem i ktoś lub coś to za ciebie zrobi, to według mnie jesteś w błędzie, a myślę że tak jest ponieważ boisz się nawet tego co powie pani psycholog. Pamiętaj to jest twoje życie i tylko Ty o nim decydować powinieneś. Dla mnie pokonywanie tego jest jak wspaniały taniec, a pokonywanie tego na prochach jest jak taniec bez muzyki. Więcej wiary we własne siły. Pozdro
  2. Powtarzam, jest to tylko i wyłącznie mój sposób na walkę. Moja wiedza z pewnością nie równa się wiedzy psychologa w żaden sposób. Ale pomyśl - czy pani psycholog była kiedykolwiek w takiej sytuacji? Czy zna to tylko z książek i wykładów. Psycholog/psychiatra, uczy się rozwiązywać nasze problemy ładując się na chwilkę do naszej głowy i za pomocą wyuczonych schematów dobiera nam coraz to nowe tabletki:) Ja szczerze zawiodłem się na leczeniu konwencjonalnym, dlatego postanowiłem zostać swoim własnym lekarzem, wierząc oczywiście że wszystko da się pokonać. Gdybyś spróbował/a posłuchać samego/samą siebie i uwierzył/a we własne siły. W każdym człowieku drzemie tak potężny potencjał, a gdy go już obudzisz, co jest niesamowicie przyjemne, nie tylko samoleczenia. W tym przypadku walka jest nieustanna i zażarta, ponieważ na początku walczysz z samym sobą, później już z obcym bytem w swojej głowie, a na końcu...
  3. Witam wszystkich znerwicowanych:) Nareszcie powoli udaje mi sie wygrywać z tym przeklętym zaburzeniem. Nazwałbym to raczej koszmarem mego żywota. Chciałbym również jakoś pomóc innym wyjść z tego gówna, bo dobrze wiem co to dla Ciebie znaczy:) Postaram sie opisać wszystko jak najbardziej szczegółowo, ponieważ tak jak na miłość składa sie tysiące różnych szczegółów i tworzą one wspaniałą całość, tak tez jest i w tym przypadku. Mój sposób jest dość kontrowersyjny i nie polecam go osobom niezdecydowanym i z brakiem determinacji. Jest to droga dla ludzi o bardzo ogromnej sile woli i żelaznej wytrwałości w dążeniu do celu. Tylko dla takich, ponieważ są wśród nas ludzie którzy uważają, ze spotkała ich wyjątkowa krzywda (poniekąd to prawda) i wola tkwić w tym bagnie użalając sie nad sobą. Jak czytałem na tym forum, koleś który pisał mi. "dzięki tej chorobie jesteśmy w stanie poznać przede wszystkim siebie i ze jest ona błogosławieństwem" i jest to, według mnie i paru innych osób prawda. Bóg zesłał na Ciebie i na mnie krzyż który musisz nieść, upadniesz z nim jeszcze nie raz. ale zawsze trzeba wstać i ciągle iść na przód, ZAWSZE TRZEBA WSTAĆ I CIĄGLE IŚĆ NA PRZÓD! Bez silnej więzi z Bogiem nie mamy nic na tym świecie i nic po nas nie pozostanie. Kiedyś lubiłem sie chwalić byle czym, co osiągnąłem, teraz kiedy wygrywam walkę mojego życia nikomu o tym nie mówiąc, jest mi z tym dobrze. Nikt nigdy sie nie dowie jakie miałem szambo w bani, ponieważ chciałbym o tym zapomnieć i żyć w końcu normalnie. Straciłem juz tyle cennego czasu, ale niczego nie żałuje, ponieważ bez tego nie byłbym tym kim jestem i ominęło by mnie wiele rzeczy, które sprawiają ze mam wiarę, ze mam sile, ze mam chęć do życia, której wcześniej nie miałem - a zdobędziesz ją tylko wtedy jeśli TO osiągniesz sam. Dzięki temu co juz osiągnąłem zyskuję najważniejsza rzecz na świecie - szacunek dla samego siebie. O tym co przeszedłem i jak sie czułem nie wiedziała nawet moja najbliższa rodzina, dlatego nazywają mnie symulantem i leniem:) kiedyś sie dowiedzą. A wiec bez silnej wiary w Boga i tego ze Ci pomoże, nic sie nie uda. Nie jestem jakimś heretykiem i nie jestem taki niewinny jak bym chciał, po porostu zobaczyłem dobra drogę i nią poszedłem. Jeśli ktoś czytał mnie wcześniej to wie co to znaczy. Ale to wszystko było dziecięca igraszka w porównaniu z wyparciem sie swojego dotychczasowego życia i całkowita odmiana swojej drogi i zburzenie swojego systemu wartości i budowaniu go od nowa. Nerwica jest to choroba, która żywi sie naszymi uczuciami, dlatego tak niewiele odczuwamy:( a czasami nawet nic, nic prócz strachu, który wypełnia te wszystkie luki i przybiera najróżniejsze formy i jest tak potwornie silny, ze wydaje sie nie do pokonania. Pustka i strach są tak wielkie, jak wielki jest potencjał uczuciowy każdego z nas. Wydaje mi sie ze zacząć należy od lektury "Wstęp do psychoanalizy" S. Freuda - jest to trudna książka, ale dobrze opisuje zjawisko które nas dotknęło i warta jest uwagi każdego zainteresowanego tym zjawiskiem jakim jest nerwica natręctwa. Druga książka która bardzo mi pomogła, przede wszystkim uwierzyć w Boga, jest "Łzy Maryi" Ks. Ryszard Ukleja. Bombarduje ona faktami nie do zaprzeczenia, byłem w dwóch tych miejscach i nigdy tego nie zapomnę. I prawie najważniejsze - nie jest to także lektura dla tych którzy mają obsesję na temat częstego mycia, religii, i różnego rodzaju fobii, a jest dla osób którym choroba próbuje wmówić że są kimś kim nie są i woleli by "żyletkę i ciepłą wodę" niż się z tym pogodzić lub choćby i tylko na chwilę temu poddać, wydaje mi się że, nie jestem przekonany, że to i tak nic by nie dało. Jeśli poddasz się choć na chwilę, będziesz tego żałował/a do końca życia a objawy chorobowe i tak nie ustąpią. A więc do rzeczy. Będę opisywał wszystko według dla mnie najważniejszych aspektów. Przede wszystkim odstaw narkotyki, amfę i niestety:( zioło też, że nie wspomnę już o tabletach i całej reszcie tego syfu. Alkohol jako środek psycho-aktywny również na jakiś czas. Potem rzecz trudna i jeśli nie jesteś zdecydowany/a to nie polecam, ale ostrzegam także że nikogo nie namawiam, a więc odstaw wszystkie leki (psychotropy). Może być to dla niektórych szokujące ale tak właśnie musi być, leki pomagają, a nawet można powiedzieć zduszają nerwicę. Ale potem przychodzi największe rozczarowanie - nawrót - w najmniej spodziewanym momencie i wtedy wszystko znowu traci sens i jest jeszcze gorzej niż poprzednio, ponieważ dochodzi przeczucie że to się nigdy nie skończy. Znam to uczucie. A więc gdy już odstawisz leki, będzie najtrudniejsza i najważniejsza próba. Ponieważ musisz się z tym zmierzyć sam na sam, musisz dobrze poznać wroga by móc go pokonać. Nie rób kompletnie nic na początku(praca), rób to na co masz ochotę poza rzeczami zakazanymi:) czyli wóda, dragi, psychotropy itp. Włączaj sobie często muzykę, nie którą lubisz, ale spokojną i nie szarpiącą baniak. I myśl ciągle myśl o sobie, kiedy to się zaczęło, jak będziesz żył/a gdy to już cię opuści, co byś chciał/a robić w przyszłości i czego już dokonałeś/łaś itp. ale bez użalania się nad sobą. I módl sie dużo to pomaga. Można wtedy zwariować, gdy się tak dużo myśli i wszystko się nasila i ten przeklęty ucisk głowy na skroniach - on świadczy o miejscu ogniska choroby. Ja równocześnie z odstawieniem leków odsunąłem się od wszystkich znajomych i można powiedzieć zamknąłem się w domu z najbliższą rodziną, nigdzie nie wychodzę, chyba że muszę - biurokracja której szczerze nienawidzę tak jak polityków i policji:), nawet do kościoła, któremu jak mi się wydaje zależy tylko na pieniądzach, ofiarach. Bóg jest wszędzie nie tylko w kościele i musisz mieć tego cały czas świadomość. Na początku musisz sobie pomóc Ty sam/a, a inni lepiej niech nic nie wiedzą bo to i tak nic Ci nie da, będą się użalać nad tobą i siedzieć na umór przy tobie, a uwierz mi że Tobie będzie to tylko przeszkadzać i potęgować strach i objawy. Najbliższa rodzina może być, pod warunkiem że nie opiekują sie tobą za bardzo, ja na przykład chciałbym być w tym okresie niewidzialny:) Do swojego najlepszego kumpla powiedziałem taką rzecz: "muszę ci coś powiedzieć, nie przerywaj mi. nie zrozum nie źle, bardzo cie lubię, ale muszę sie do końca wyleczyć, a ty jak każda obca osoba, będziesz mi w tym przeszkadzał, czy chcesz tego czy nie. dlatego mam prośbę, nie przychodź do mnie więcej. zrozum ku-wa od kiedy otworze oczy i dopuki ich nie zamknę, jestem na wojnie, nie wiem gdzie, bez broni, a w dodatku jest mgła, nikt tego ku-wa, nie zrozumie, nawet ja. nie możesz iść za mną ani przede mną a nawet po boku, byłbyś zbędnym balastem i znienawidziłbym cię za to. wybacz ale tak będzie najlepiej. zrozum muszę wygrać albo zginać." Myślę że po czymś takim każdy zrozumie i uszanuje twoją wolę. Nawet jeśli masz teraz wątpliwości to zobaczysz później że to był dobry krok. Ja na początku tego nie zauważałem i teraz nienawidzę człowieka który chciał mi pomóc, być przy mnie. To jest niczyja wina tak się poprostu dzieje. Może dlatego, że był on świadkiem naszej słabości i wie o najczarniejszych zakamarkach naszej duszy? A może dlatego że Ty bardzo boisz się opinii ludzi na swój temat, a ta osoba to, nawet niechcący, rozniosła po okolicy. Powodów mogą być setki a jedyne rozwiązanie leży w tobie. Dlatego nieustannie musisz go szukać... to tyle na początek, chyba i tak za dużo:)
  4. Na pewno masz wokół siebie wspaniałą rodzinę albo kogoś, jakąś bratnią duszę która Ci pomoże, zawsze; tylko tego nie dostrzegasz; a może nawet nieznaczna pomoc przyjdzie z całkiem nieoczekiwanej strony. to nic złego ani upokarzającego poprosić o pomoc, pamiętaj, Ty pomożesz pomoże także ktoś i Tobie. Ja z początku, a może od zawsze tego nie dostrzegałem. Uważałem że moja rodzina jest stracona tak jak ja dla niej. Nie mogłem powiedzieć, że ich kocham, ale dla nich i w ich obronie zrobiłbym wszystko... ale od początku... Mój ojciec harował od zawsze nigdy go nie było: w poniedziałek na miejscu, wtorek Koszalin, z środy na czwartek Poznań, piątek Szczecinek... i niedziela Gdańsk, w domu bywał jak w hotelu, mimo to uważam że był najlepszy... robił to wszystko dla nas...był bo jak nietrudno się domyślić zasnął za kierownicą i zginął tragicznie... żałowałem tylko że nigdy nie powiedziałem jak bardzo go kocham i nie usłyszałem tego też. Był całe życie bardziej dla innych niż dla nas i gdy już był to tak nas traktował. Razem zasiadaliśmy przy stole tylko w Wielkanoc i Boże Narodzenie. Moja mama to najwspanialsza kobieta na świecie, podziwiam Ją i szanuję za to jaka była i jest, zawsze wspierała ojca i często zarywała nocki a w dzień za ladę do wieczora. Dlatego mam trochę trudności ze znalezieniem kobiety mego życia... bo każdy podświadomie szuka... ale od początku... od zawsze wydawało mi się że żyję swoim życiem tylko gdzieś obok jak gdyby w uśpieniu i czekam... już wiem dlaczego... mam starszego brata chorego na ADHD, napisałem chorego a nie cierpiącego, bo to nasza rodzina cierpiała a nie on. Każdy mój dzień, od kiedy pamiętam to walka. Walka z upokorzeniami i fizycznym bólem, ale nie to było najgorsze, najgorszy był ten specyficzny ból psychiczny, pastwienie się bez zaczepki i powodu. Może to głupie, ale jeśli ktoś codziennie po kilka razy powtarza Ci że jesteś śmieciem, w końcu zaczynasz w to wierzyć... cholera właśnie rzucam fajki... ale mi chce palić do diabła... Nauczyłem się więc nie okazywać emocji... zimny, twardy drań... tak wyglądam i z twarzy i budowy ciała a jest to moje przeciwieństwo... mam chyba za wysoki iloraz inteligencji emocjonalnej, bo jestem strasznie wyczulony na brak szacunku, szczerość i emocje osoby z którą rozmawiam..."ojciec chrzestny" świetna ksiażka... dlatego mam tylko jednego przyj... dobrego kumpla, który teraz siedzi za głupoty... szacunek ziom. Jak można się domyślić takie upokarzanie wpłynęło na moje kwalifikacje seksualne i nie akceptuję tego w sobie... bo to co cię spotyka w życiu za młodu decyduje o "ułożeniu" twego popędu życia wdg Freuda. Zaczęły się dragi... temat bardzo śliski i zgubny... zacząłem zamykać się jeszcze bardziej w sobie i swoim świecie wolnym od tego wszystkiego. Mój charakter zmienił się tak nagle... gdy zginą mój ojciec... jeden pijak powiedział: "to dobrze że nie żyje, przynajmniej nie będzie trzeba oddawać długu..." trafił mnie piorun, myślałem że go zabije... ale tylko go mocno obiłem... należało mu się a co. Zacząłem się zachowywać w końcu tak jak wyglądałem. W tej chwili czekam na testosteron... trzeba poprawić kondycjęSmile Gdy wróciłem z Anglii z pracy zaczęło się robić coraz gorzej... tam też ćpałem i pracowałem... w czasie brania pernazyny, która miała pomóc mnie wyciszyć, dopadła mnie podła depresja, coś bardzo strasznego. Nie liczyło się nic poza ty i teraz a zarazem nigdzie... zacząłem czytać, głównie o Bogu i Chrystusie i szukać prawdy o sobie, bo "Prawda Cię Wyzwoli". Ciągle czułem się zaszczuty i obserwowany, nawet w lesie czułem że ktoś mnie obserwuje, a przecież byłem tylko Ja i pies... wspaniały zwierz... coś pięknego... na chwilę obecną jedyny mój przyjaciel. Myślałem nawet że ktoś nie wiem po co obserwuje mnie przez GPS z kosmosu w lesie... na mieście i koło domu było jeszcze gorzej... Mania prześladowcza na cały etat. Wpadła mi w ręce książka "Wstęp do psychoanalizy" S. Freuda... fajna choć trudna... tam znalazłem wiele uzasadnień moich lęków i urojeń i tam też zdiagnozowałem u siebie nerwice natręctwa (zok) na temat moich fantazji seksualnych... perwersja w całym froncie:) temat zbyt upokarzający by o tym pisać. Ucisk na skroniach i ciągłe zadawanie sobie tego pytania"a może jednak?"... bezpodstawne i bezsensowne, a jednak. Teraz jest już lepiej, w dużej mierze dzięki Zolafrenowi, który zresztą podsunął mi mój wujek, lekarz. Pani psycholog tylko faszerowała mnie jakimś syfem i zero psychoanalizy... tylko coś ciągle pisała i patrzyła "mądrym" wzrokiem. Teraz chcę być taki jak mój ojciec, pomagać ludziom i ... no właśnie mam pewien problem bo nie mam szacunku dla pieniądza... nienawidzę pieniędzy, bo mój ojciec przez to zginął a poza tym pieniądze są złe... ale trzeba żyć. Dlatego nie miałem swojej złotówki już od miesiąca... tylko czasem jakieś piwko by się wypiłoSmile Dlatego pamiętaj... nigdy nie wiesz z kim rozmawiasz! Nigdy nie wolno się poddawać i zawsze dążyć do celu i się nie poddawać... nie poddawać! Choćby nie wiem co i kto stanął na Twej drodze. Albo to będzie wróg albo sprzymierzeniec... to zależy od Ciebie. Powodzenia w małych i dużych problemach. TRZEBA DAĆ RADĘ. Pamiętaj tylko TY na początku możesz sobie pomóc. Pao
  5. Zacznę od tego. że nigdy nie stroniłem od używek typu narkotyki. Paliłem ziółko od 4.5 roku codziennie i raz na tydzień, zwykle w sobotęWink wciągałem amfe, tak na odmulenie. Stan mojej psychiki zaczął się pogarszać stopniowo a ja głupi myślałem że to kontroluję. Zacząłem zamykać się w swoim świecie aż do momentu gdy czułem się koszmarnie:( Próbowałem cały czas spać ale z czterech godzin przesypiałem może pół... tego nie da się opisać... nie życzę najgorszemu wrogowi takiego czegośSad. Pani psycholog na początek nafaszerowała mnie pernazyną i było jeszcze gorzej... i ten potworny ucisk na skroniach... wracał jak piorun gdy tylko otworzyłem oczy. Diagnoza była następująca zaburzenia obsesyjno-kompulsywne i schizofrenia paranoidalna... mimo tego nie przestawałem ćpać. To stało się jakby częścią mnie, mojego rozwoju, wspomnień, osobowości, szególnie marycha. Dostałem przepis na Zolafren i Seronil. I wtedy urządziłem sobie prawdziwe piekło... brrr... Seronil brałem rano, 2x10mg, zaraz po przebudzeniu, 2-3 godziny potem była kreska do nosa i może kawy, i jakoś dzień leciał, wieczorkiem najpierw zioło i potem Zolafren , 2x10mg, i tak około 2 miesiące, bezmyślnej wegetacji zamiast życia. Zaczęło mi się poprawiać to znowu pogarszać, ciągle byłem na granicy. Potem było już tylko gorzej, godzinami patrzyłem się w sufit i myślałem to o Bogu to o samobójstwie a właściwie sposobie w jaki odejść. Wiem że największy ból na świecie to ból rodzica chowającego swoje dziecko, ale już miałem dosyć. Prawie całkowicie straciłem kontakt z rodziną. Uratowała mnie siostra która też miała w przeszłości problem z amfą. Po całonocnej rozmowie przekonała mnie gdzie tkwił mój problem, a ja myślałem że to już bez znaczenia; dała mi nadzieję. Przestałem ćpać... to największe moje osiągnięcie w życiu... przez to zacząłem z tęsknoty i głupoty zmieniać dawki leków. Raz wziąłem 7 Seronilu, czułem się dziwnie jak gdybym miał się zaraz przewrócić... Zolafrenu najwięcej wziąłem 4 i spałem 22g na dobę, czułem się ogólnie rozbity na drugi dzień i dziwnie niespokojny. Ale się naprostowałem:) Jest coraz lepiej... chyba rzucę fajki teraz to będzie mały pryszcz;) Moja nadzieja świeci coraz mocniej... i pamiętajcie! Nigdy nie ma i nie będzie takiej rzeczy której nie można dać rady! Nawet w samotności można pokonać wszystko, no może z odrobiną wsparcia:) kocham Cię pyszczku... Bo to TY sam musisz zrobić ze sobą porządek, powoli tak od środka. I wieże że choć nie ma się czym chwalić to jestem z tego dumny; wieże że da się wyjść z każdego dołu... dołka... dołeczku. Trzymajcie się ziomy!
×