Prawdę mówiąc o pomocy psychologa zaczynam myśleć coraz poważniej. Zauważyłem ze żona po kilku spotkaniach się otwiera i potrafi powiedzieć coś więcej niż że mamy problem. Niestety jak to w życiu bywa. Gdy dwie osoby zawierają związek najczęściej kręcą się w towarzystwie jednego z współmałżonków (w naszym przypadku mojej żony). Naprawdę bardzo zależy mi na małżeństwie dzieciach ale coraz gorzej to znoszę. Nie wiem czy to naturalne że żona w wyniku przeżyć tak bardzo się oddaliła. Nie chodzi mi tu o sex ale o zwykłą bliskość omija mnie co najmniej na metr rozmawiamy ale o dzieciach, o remoncie domu (czyli zawodowo) ale nie rozmawiamy o nas. Gdy zażywała Mozzarin było jeszcze gorzej (na urodzinach koleżanki powiedziała że nie może już na mnie patrzeć - powtórzyła mi to starsza córka która przypadkowo podsłuchała rozmowę żony z koleżanką). Strasznie męczy mnie ta sytuacja staram się być cierpliwy ale czasami nie daję już rady. Wsparcie hmm... moja matka osoba gruboskórna sugerująca brak miłości w rodzinie i udział osób trzecich czyli zdradę (za bardzo to mi nie pomaga i tak), matka żony (osoba oceniająca wszystkich przez pryzmat pieniędzy). Jedyna życzliwa osoba koleżanka żony (ta która pomogała w namówieniu żony na terapię) ale ona ma dosyć swoich problemów (sama miała bardzo traumatyczne przeżycia związane ze swoim małżeństwem) więc nie mogę zawracać jej głowy swoimi problemami.
Wczoraj żona powiedziała że przeszła traumę i nie ma ochoty abym ją dotykał przytulał. Prawdę mówiąc ta obcość jest strasznie bolesna. Czuję się odrzucony. Nie wiem czy to normalne zachowanie w przypadku depresji. Boję się że że żona wyjdzie z tego poukłada sobie swiat życie itp ale w nowym porządku nie bedzie już miejsca dla mnie... Nie wiem już co robić. Ostatnio coraz częściej mam ochotę rzucić to wszystko, ale... nie potrafię. Wczoraj sróbowałem zasnąć bez usypiaczy efekt mizerny 2:30 i tak musiałem się wspomóc. Coraz częściej mam ochotę zalać się w trupa i nie myśleć.