Skocz do zawartości
Nerwica.com

brzoza

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez brzoza

  1. Nie Candy14 - nie byłam. Rozmawiałam z rodzicami i powiedzieli, że ona nie chce odwiedzin, z wyjątkiem rodziny. Ale ponoć lepiej już jest. Pozdrawiam serdecznie:)
  2. Z tego, co wiem - wg KK owo zjawisko, podobnie jak stosowanie prezerwatyw jest grzechem. Wywołującym pewnie niemałe poczucie winy. Ale nie mnie oceniać, w co kto wierzy czy nie wierzy. To jest prywatna sprawa każdego i nie zamierzam z tego szydzić, ani uderzać w czyjeś religijne uczucia. Ja tylko napisałam, że Ci, którzy wierzą - mają/bądź mogą mieć problemy z w/w naturalnym zjawiskiem i pewnie - chcąc żyć w zgodzie z naukami - je mają. Jest jeszcze takie pojęcie jak sublimacja - może niektórzy radzą sobie w ten sposób.
  3. Myślę, że pytanie sformułowane w tytule nie jest najwłaściwsze – czy warto. Myślę, że zwłaszcza w przypadku mężczyzn uwalnianie w ten sposób napięcia jest niejako koniecznością, wynikającą z fizjologii. Mogę sobie (chyba?) w jakiś sposób wyobrazić ból jąder – chyba podobne uczucie jest, gdy matka karmi piersią i nie przystawi dziecka na czas – piersi robią się nabrzmiałe (mam nadzieję, ze nikogo nie zniesmaczam) i po prostu boli… Z tego, co zauważyłam, dzisiaj coraz łatwiej jest o przypadkowy, szybki seks np. w dyskotekowej toalecie. Może to jest kwestia wyboru? Może ktoś nie chce szybko i byle jak? A o stałego partnera nie jest łatwo – o tę przysłowiową „drugą połówkę pomarańczy” – trzeba nieraz długo, cierpliwie czekać, szukać… Niektórzy nigdy nie znajdują. Dlatego uważam, że nie ma nic złego w samozaspokajaniu się. Lepsze to, niż owo napięcie miałoby się komuś „rzucić’ na psychikę albo (pewnie i takie jest podłoże) – miałby dojść na przykład do gwałtu (oczywiście piszę tu o skrajnych przypadkach). Z pewnością problem z masturbacją mają osoby religijne – traktują to jako grzech. Ale chyba nie ma nikogo, kto by tego – będąc samotnym – nie praktykował. Wg mnie to naturalne jest, aczkolwiek – wiadomo, że bliskości partnera nigdy nie zastąpi. Przepraszam, że się tak produkuję – czekam na ważną dla mnie wiadomość – i w ten sposób, pisząc, rozładowuję swoje napięcie
  4. brzoza

    Jestem pechowy...

    Bonus- ja, myślę, rozumiem, o czym piszesz. Też nieraz zastanawiałam się, czy ja w życiu nie mam pecha. Ale staram się tego słowa (słowo ma sprawczą moc – w to wierzę), staram się tego słowa unikać jak ognia. W moim przypadku mówię raczej o braku szczęścia w wielu sytuacjach, które mnie spotkały – bo gdyby to, a nie tamto, to ułożyłoby się prawdopodobnie lepiej… Tylko – no właśnie - tego szczęścia brakło. Sytuację w moim przypadku komplikuje fakt, że nie jestem osobą wierzącą –, nie wierzę, że ktoś, jakieś opiekuńcze bóstwo, czuwa nad moim losem, ani że spotka mnie nagroda za swoje ziemskie „cierpienia” . No, mogę zgodzić się, że cierpienie uszlachetnia ( i w tym ew. upatruję sens), chociaż bywa, że upodla człowieka i wyzwala w nim najgorsze cechy. Myślę, że wielu ludzi spotykają różne niepowodzenia, bo tak raczej nazwałabym owego, sławnego „pecha”. Tylko jedni sobie radzą z nimi lepiej, inni gorzej. Na pewno nie pomaga negatywne podejście – chociaż ludziom z tymi wszystkimi syndromami (DDA, DDD itd.) trudno wyjść poza błędne koło, które się zatacza: negatywne myśli ściągają negatywne wydarzenia. A negatywne myśli, niestety są czymś najbardziej naturalnym, kiedy ludzie mają za sobą bagaż przykrych, trudnych doświadczeń. Nie umieją, nikt ich nie nauczył radzić sobie z trudnymi, przykrymi doświadczeniami, źle znoszą każdą sytuację stresową i porażki. Ludzie o mocnej podstawie wyniesionej z domu (miłość, akceptacja, wsparcie, zrozumienie – nie wiem, czy dużo takich domów?) zdecydowanie lepiej sobie radzą z niepowodzeniami – z poniesionej porażki potrafią wyciągnąć lekcję na przyszłość, potrafią się pozbierać, nie przeżywają niepowodzeń tak intensywnie. Do tego ważna jest pomoc finansowa na starcie - jeśli młody człowiek nie może liczyć (ni chodzi, że żąda, bo mu się należy) na żadne wsparcie materialne ze strony rodziców, to ten start też jest bardzo w dzisiejszych, konsumpcyjnych czasach (zresztą – w każdych) , bardzo, bardzo trudny. Ale niestety, nie każdy ma to szczęście, że taką pomoc może otrzymać. I trzeba niestety znaleźć w sobie tę siłę, żeby sprostać wyzwaniom. Świat jest bardzo pokręcony, wyścig szczurów, brak autorytetów, klarownego systemu wartości – to wszystko powoduje, że młody człowiek, wrażliwy, zagubiony, a do tego dodajmy – z rodziny dysfunkcyjnej – czuje się nieraz tak, jak się czuje… Napiszę Ci, co ja. Ja: - nie poddaję się – tak głupio i czasem na przekór. Nie wiem skąd biorę siły, bo ich praktycznie nie mam czasem już - przyjmuję porażkę, niepowodzenie jako kolejny kopniak, ale już nie tragizuję, jak kiedyś, wstaję , idę dalej; staram się nie roztrząsać, choć nie zawsze mi się udaje i wtedy czuję się jak wypompowany balonik; - wiem, wierzę, że mimo wszystko czeka mnie jeszcze wiele fajnych chwil, dla których warto żyć (marzę np., że pojadę kiedyś z moimi dziećmi do Tybetu, choć na dzień dzisiejszy jest to nierealne); - przede wszystkim wszelkimi siłami staram się uwierzyć , że NIE MAM pecha. Ważną rolę w Twoim życiu odgrywa (z tego, co zauważyłam) trudna sytuacja materialna, która jest również jednym z czynników wywołujących depresję. Tutaj Ci nikt nie pomoże – no chyba, ze ktoś np. znajomy w znalezieniu lepiej płatnej pracy. Albo wyjazd zagranicę ( z czasem może byś odłożył np. na mieszkanie. Choćby małe. Np. w EURESIE można znaleźć oferty legalnej pracy) - ale tu trzeba zacisnąć zęby i postanowić sobie, powtarzać w kółko, jak mantrę, że DAM RADĘ I NIE BĘDĘ SIĘ ZRAŻAŁ. Jeszcze nie raz Cię ktoś oszuka, nieraz kopnie, nieraz spotka Cię to czy tamto. Tak jak każdego… Od Ciebie DUŻO zależy –czy będziesz pielęgnował takie myślenie, czy też dasz sobie szansę. Bo przecież dobre chwile zdarzają się w życiu KAŻDEGO człowieka… Może też trzeba umieć je dostrzec… Wstań, idź dalej… Za każdym razem. Jak dla mnie - mimo wszystko warto.
  5. Po prostu pójdę. Zaniosę jakieś słodycze. Bez żadnej specjalnej misji i wielkich słów. Chwilę posiedzieć, odwiedzić, tak, jak odwiedza się chorego w szpitalu. Dziękuję za podpowiedzi i pozdrawiam wszystkich serdecznie.
  6. brzoza

    Syndrom DDA

    Siedzę i płaczę, kiedy czytam takie historie. Tak bardzo mi żal tych wszystkich dzieciaków, które nie miały szczęśliwego dziećiństwa. Ja też nie miałam, ale się jakoś z latami pozbierałam, mam swoją rodzinę. Swoim dzieciom staram się stworzyć poczucie bezpieczeństwa i dać im wszystko to, czego ja nie miałam. Bardzo chciałabym uchronić je przed cierpieniem, ale wiem, że to jest niemożliwe, bo tak to już jest na tym świecie... Ale mam nadzieję, że miłość, którą im daliśmy, pomoże przejść przez różne, trudne sytuacje... Bardzo Was wszystkich, pozbawionych dzieciństwa, normalnego startu w życiu - przytulam... Choć przytulam też przez to tak naprawdę samą siebie, małą, samotną dziewczynkę, która gdzieś tam w środku siedzi... I wie, rozumie, co czujecie... Wierzę, że wielu z Was spotka kogoś w życiu, tak jak ja, kogoś bliskiego i poukłada Wam się i spotka Was dużo dobrego... Tego Wam wszystkim życzę:)))
  7. Dziękuję Wam za podpowiedzi - zdaję sobie sprawę, że nie łatwo na moje pytanie znaleźc jakąś uniwersalną odpowiedź. Zastanawiałam się czy w ogóle pójść, ale w pewnym sensie "zobowiązuje" mnie do tego pewna sytuacja - otóż kilka tygodni wcześniej spotkałam tę osobę i widziałam w jakim jest stanie (bierze leki na depresję). Zaproponowałam, że jakby naszły ją jakies głupie myśli, to żeby do mnie zadzwoniła, żeby pogadać... Ale nie przypuszczałam, że faktycznie może się coś stać... Niestety, ta osoba nie zadzwoniła do mnie - zresztą się nie dziwię, bo to była taka luźna rozmowa, ja naprawdę nie spodziewałam się, myślałam, że się pozbiera... Zresztą nie jestem nikim specjalnym, bliskim - po prostu lubimy się... Uważam, że próba samobójcza jest konsekwencją choroby i tak do tego podchodzę. Rozumiem, że można chcieć przestać żyć, że cierpienie i lęk jest tak duży, że wydaje się, że dalej nie da rady... Dlatego współczuję takim osobom. Aczkolwiek -niestey - nikt, tak naprawdę nie będzie za nie żył dalej... Pójdę do tego szpitala, nie będe pytać dlaczego - choroba jest wystarczającą odpowiedzią...Zresztą nie czuję się uprawniona pytać - dlaczego... Po prostu tak coś zagadam... No, łatwe to nie będzie, przynajmniej ten pierwszy moment - ale może jakoś się rozmowa potoczy. Trzymajcie się wszyscy zagubieni:)))
  8. Witam serdecznie nie wiem, czy taki temat już był - jesli tak, to proszę o linka i z góry dziękuję. A chodzi mianowicie o taki dla mnie problem... Córka znajomego usiłowała popełnić samobójstwo. Odratowano ją. Przebywa obecnie w szpitalu. Nie jestem kimś szczególnym w jej życiu, ale znam ją od "zawsze" z racji tego, że przyjaźnimy się z rodzicami. Chciałabym ją odwiedzić w szpitalu... Czy macie jakieś doświadczenia, wskazówki, jak się w tej sytuacji zachować? Chce jej zanieść trochę słodyczy, ale nie wiem - rozmawiać o pogodzie? Tzn. ja jestem zwolennikem zachowań naturalnych, ale czuję się trochę spięta, to jest tak delikatna sytuacja... Boję się popełnić jakąs gafę...
×