Witam. Mam 17 lat i od lutego uczęszczam na spotkania do psychologa. Nie wiem czy to mi coś daje, na pewno lepiej mi ze świadomością, że mam jakieś swoje miejsce, gdzie ja jestem najważniejsza. Uwielbiam te spotkania, czekam na nie cały tydzień, ale kiedy przychodzi co do czego to większą część spotkania po prostu milczę, albo mówię całkiem o czymś innym niż początkowo chciałam. W domu wszystko sobie ładnie planuje co chciałabym powiedzieć, ale na spotkaniu ciężko mi wydusić słowo i wszystkie myśli ulatują. Próbowałam już robienie notatek, ale też było mi ciężko się nimi posiłkować. Zostały mi 3 spotkania do zakończenia, ogarnia mnie smutek i mam ochotę się poryczeć. Nie wiem jak będę funkcjonować bez tych spotkań, czy sobie poradzę, jak to będzie wyglądać? Psycholog powiedział, że przez wakacje nie będziemy się spotykać, ale jeśli chcę to od września możemy znowu zacząć. Nie wiem czy chcę. Kiedy jestem w gabinecie z tą pustką w głowie, myślę sobie, że już chyba go nie potrzebuję, że radzę sobie, ale gdy tylko wracam do domu od razu pojawia się ten lęk, że zostanę ze wszystkim sama. Nie byłoby dla mnie problemem mimo dużej ilości nauki chodzić tam nadal we wrześniu, raczej problem tkwi w mojej mamie. Jestem jej wdzięczna, że mnie zaprowadziła tam na moją prośbę, że przez te 5 miesięcy tydzień w tydzień praktycznie jeździła ze mną tam, czekała godzinę aż się skończy spotkanie, że musiała kombinować w pracy, żeby móc zwalniać się wcześniej i wiem, że odlicza tylko już spotkania do końca, bo jest to dla niej ciężarem. Chciałabym tam chyba nadal chodzić, ale boję się powiedzieć to głośno, że mama się zdenerwuje. Kolejną kwestią jest taka ogólna apatia i niechęć do wszystkiego. Izoluję się od spotkań ze znajomymi, mam obsesyjne myśli na temat przykrych sytuacji jakie doświadczam w życiu, jeśli spotka mnie coś negatywnego ciągle o tym myślę, miewam różne dziwne myśli, np. jadę autobusem i myślę co by było jakby był wypadek i wyobrażam sobie jak wszyscy są martwi. Oprócz tego mam zaburzenia odżywiania, głodówki naprzemienne z wilczymi napadami, często z towarzyszącymi wymiotami. Wszyscy myślą, że u mnie jest w porządku, bo każdego dnia zakładam uśmiechniętą maskę i udaję, że wszystko gra. A tak naprawdę to nic nie gra. Niby mam przyjaciół, ale nie umiem im się zwierzyć z czegoś głębszego co czuję. Chciałabym, żeby wszyscy zajmowali się tylko mną - żebym ja była jedyną ich przyjaciółką, a oni wszyscy moimi. Często zagarniam wszystko dla siebie, chciałabym żeby wszystko było moje.
Rozmawiałam z psychologiem, że podejrzewam u siebie zaburzenia borderline, bo zgadzało mi się praktycznie 90% objawów, ale powiedział, że w moim wieku jest za wcześnie na mowę o jakichkolwiek zaburzeniach osobowości.
Nie mam już siły do tego ciągłego udawania, że wszystko jest fajnie. Nie mam siły już do niczego. Każdego dnia jak wstaję, to marzę żeby już skończył się ten dzień i żebym mogła z powrotem położyć się spać i nie myśleć o niczym, a jednocześnie mam poczucie, że marnuję życie.
W sumie nie wiem czego od Was oczekuję, może po prostu musiałam się wygadać (mimo, że wczoraj miałam spotkanie z psychologiem), choć zdaję sobie sprawę że bardziej to brzmi jak jakiś bełkot :/
Pozdrawiam.