Witam,
W końcu zmusiłem się żeby opisać swój problem.
Od ok. 8 lat borykam się z hmm.. stanami lękowymi - tak to było pierwotnie zdiagnozowane.
Więc tak - mając 15-18 lat paliłem spore ilości marihuany. Pewnego razu po zapaleniu dostałem tachycardii (przyspieszone tętno) i trafiłem na pogotowie. Dali mi leki i przeszło. To był ostatni raz kiedy zapaliłem marihuanę. Rodzicom przekazali, że jestem prawdopodobnie ćpunem (poniekąd mieli rację). Ponieważ mój ojciec chorował na serce, wiecznie się źle czuł (dzisiaj już nie żyje - zmarł na serce) byłem mocno przeczulony na tym punkcie. Wmówiłem sobie, że mam to serce chore. Po jakimś czasie sam się tak napędziłem, że trafiłem z tachycardią do szpitala. Trzymali mnie tydzień, założyli holter, stwierdzili, że jestem zdrowy i to co się dzieje ma podłoże nerwowe. Zapisali mi afobam i polecili kontakt z psychologiem. Oczywiście nie chciałem się zgodzić bo "nie jestem wariatem". Po Afobamie czułem się fatalnie, więc poszedłem z matką do znajomego lekarza rodzinnego. Matka przekonywała go, że ta moja przeczulica na temat swojego zdrowia (ja oczywiście cały czas "miałem chore serce" i nie wierzyłem żadnym diagnozom) wynika ze śmierci babci. Dodam, że te dwie moje "szpitalne" sytuacje były dla mnie taką traumą, że bałem się wychodzić z domu. Masakra. Lekarz zapisał mi prozac. Po jakimś czasie przeszło i był względny spokój. Minęły ok 2 lata bez żadnych leków przeplatane ciągłymi wizytami u lekarza z coraz to różniejszymi dolegliwościami. Zdarzyło mi się w tłumie dostać ataku paniki. Myślałem, że umieram. Pojechałem do szpitala - dali leki uspokajające - i tyle. Po jednym z ataków lekarz na pogotowiu skierował mnie do szpitala na oddział psychosomatyczny. Tam rozpoznali stany lękowe z agorafobią. Zapisali Seroxat. Po nim miewałem myśli samobójcze więc mi go zdjęli. Zamieniono na prozac. Pojawiły się u mnie dodatkowe skurcze nadkomorowe, które tyko przeświadczyły mnie o istnieniu choroby serca. Oczywiście każdy kardiolog je bagatelizował (i pewnie słusznie bo nie są groźne). Pojawiało się u mnie przeświadczenie, że skoro tak robię jestem chory psychicznie. Zaczęły pojawiać się myśli o zrobieniu komuś krzywdy. Masakra. Nie wiedziałem skąd to się bierze bo absolutnie nie byłbym zdolny do czegokolwiek takiego. Najpierw myśli o zrobieniu krzywdy współlokatorowi na studiach, później rodzicom. Potem długi czas nie pojawiały się, właściwie o tym zapomniałem i niedawno wróciły. Do tego "niedawno" funkcjonowałem względnie normalnie. Oczywiście cały czas było przeświadczenie podświadome, że może z tym sercem coś jednak jest. Ostatnio wróciły skurcze i pojawiły się myśli o zrobieniu krzywdy żonie (ożeniłem się). Wiem, że to moje idiotyczne myślenie ale boję się tego. Skąd to się bierze... Strasznie ją kocham i mam okrutne wyrzuty sumienia. Boję się, że to nerwica natręctw. Nie mam siły na faszerowanie znów psychotropami. Doskonale zdaję sobie sprawę, że potrzebna jest mi psychoterapia. Jestem pewien, że po prostu sam wszystko w swojej głowie tak zakręciłem, że pojawiły się konflikty, które spowodowały taki stan. Wydaje mi się, że psychoterapia, może hipnoza - to by pozwoliło mi wszystko sobie poukładać. Przed tym epizodem z tachycardią i traumą, którą przeżyłem byłem całkiem normalnym nastolatkiem. Po tym wszystko się zmieniło.
Przepraszam za chaotyczność tego posta. Pisałem szybko i starałem się jak najlepiej przekazać wam to co odczuwam.
Dodam jeszcze, że w okresie agorafobii rzeczywiście bałem się wychodzić wręcz z domu, teraz pracuję, mam żonę, dom, kota;)
Funkcjonuję względnie normalnie poza ciągłym stresem związanym ze swoim zdrowiem. W momencie kiedy czuje się psychicznie fatalnie najczęściej pojawiają się właśnie te myśli. pozdrawiam
-- 05 cze 2012, 15:41 --
Dodam jeszcze tylko, że dzisiaj wpadłem na to forum, objawy obsesji kontrastowej idealnie pasują, więc jestem załamany, że ją pewnie mam. To już poziom wyżej niż przeczulica na temat własnego zdrowia. Boję się, że teraz kiedy "już to wiem" te myśli będa się nasilać