Skocz do zawartości
Nerwica.com

takiczlowiek

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez takiczlowiek

  1. Oj dziękuję za komentarze. Hmmm w zasadzie utożsamiać z Piotrem jest każdy z Nas. Poniżej kolejne opowiadanie Egzystencjalne resztki marzeń… Ostatni papieros z paczki… niczym ostatnia nadzieja, która umiera ostatnia…. Samotnie siedząc w pustym, zadymionym pokoju rozrysowywał wokół siebie znaki cierpienia. Kolejny papieros jego życia się spalał… pozostał tylko popiół … marny pył… proch… Prochem jesteś i w proch się obrócisz… Piotr marzy by być wolnym jak ten pył… bezwładnie spadając na ziemie pod wpływem grawitacji. Starał się być normalnym mężczyzną, sąsiadem. Starał się nie ukazywać tego co go boli i dręczy. Nie ukazywał parszywych ran na sercu jakie zadawali mu przez ten cały czas ludzie. Brodzili w jego serce babrając się w nim niczym w gównie na pastwisku. Wszystkich jego los właśnie tyle interesował… co odchody spoczywające bezwładnie na zszarganej ziemi. Ostatnie zaciągnięcie… ostatni dym… ostatnia nadzieja… zgasił niedopałek… kolejny w jego popielniczce… kolejne spalone życie. Sam to wybrał? Czy został do tego zmuszony? Czy los bywa, aż tak okrutny… czy los potrafi wyrywać krwawe kawałki mięsa z naszego ciała? Zadymione pomieszczenie… zadymione płuca i umysł Piotra, który nie pozwalał mu już trzeźwo oceniać świata. Gdzie nie spojrzał widział ludzkie cierpienie… własne ból, smutek i samotność. W jego chorym umyśle kreowały się liczne plany destrukcji destrukcji siebie i otaczającego go świata…. Chłodny powiew oprzytomnił go… to nie była pora na rozmyślania… to był kolejny poranek… kolejny zadymiony dzień… dzień wyrwany z życiorysu każdego z Nas… dzień… w którym Każdy z Piotrów się spala. Każdy dogorywa w pogorzelisku swych marzeń. Dogorywa łkając z bólu … nie tego fizycznego… tego najprostszego, którego można znieczulić… dogorywa z tego najbardziej „bolesnego bólu”. Tego, którego żadne z Nas nie chciałoby doświadczyć…. Rozmyślania Piotra nad własną egzystencja rozwiał zegar wybijający 7:30… Pora wyjść do pracy… po raz kolejny wykonywać te same czynności… wysłuchiwać tych samych niczym niepopartych uwag…. Kolejny zmarnowany dzień…. Kolejna egzystencjalna pustka wypełniona resztkami ludzkich marzeń…
  2. Będę wrzucał tutaj sukcesywnie po 2,3 opowiadania (nie za dużo na raz) Tym co czują podobnie Piotr jak co dzień obudził się w swoim rozwalonym łóżku z włosami przypominającymi nieharmonijny układ, niczym rozerwana tiara rozrzucona na cztery krańce świata. Dzień rozpoczął się jak każdy inny, kolejny nudny, beznadziejny dzień, spętany krwawymi myślami absurdalnej beztroski. Piotr wykonał rutynowe czynności, poranna toaleta, oddanie moczu, który popłynie wolny po kanałach naszego świata, nieograniczony! Umył zęby, ogolił się. Śniadania nie zjadł! Nie lubił jadać rano. Zbyt wcześnie. Zegar wybił dwadzieścia pięć po szóstej. Kolejny taki sam, szary dzień. Kolejny raz wyjdzie z szarego bloku do pracy, szarej, której nie lubi. Piotr nie lubi jak narzuca się mu, odrysowane od połamanej ekierki, kanwy postępowania. Nienawidzi, jak ludzie mówią mu jak ma postępować, może dlatego nie przepadał za ludźmi szczerzących się ludzi, manifestującymi swoje szczęście! Szczęście nie istnieje. Są tylko sznurki, którymi ktoś rozciąga nasze twarze, by przypominały greckie maski, wyrwane niczym ociekające krwią serce denata, zastrzelonego za rogiem warzywniaka. Kolejny pochmurny dzień, pochmurny szary podwórek, droga do pracy też ta sama. W tym samym miejscu dziury, te same samochody snują się bez celu w bliżej nieokreślonym kierunku. Dlaczego oni tam jadą? Czy jest tam szczęście? Nie, ono nie istnieje przecież. Piotr nieustannie zastanawiał się, dlaczego to wszystko jest tak idealnie poukładane, takie szablonowe, obrzydliwe! Wyciągnął papierosa, zapalił. Żarzącą się jeszcze ostatnim płomieniem zapałkę rzucił na zdeptany trawnik. Zgasła. Zawsze gaśnie, niczym kolejna nadzieja nadchodzącego dnia. Piotr lubi palić, jedna z niewielu czynności, która daje mu radość. Nałóg ten ciążył na nim niczym klątwa Prometeusza. Wiedział, że zabija go to. Dlatego pali. Piotr jest jednym z wielu i jednym z nielicznych zarazem. Uderzający jak paradoks kłamcy. Istnieje sam przez się, istnieje przez cierpienie. Cierpi przez rutynę. To cierpienie nauczyło go być twardym, cierpienie nauczyło go buntu przeciw ustalonym zasadom, schematom. Buntował się przeciwko życiu, polityce, śmierci – Nie przeciw śmierci nie buntował się. Nie bał się śmierci. Śmierć to wolność. Kochał wolność. Pseudo ego stał. Zapalił papierosa…. Obudził się z pięknego snu o swoim wymarzonym, poukładanym świecie. Otworzył zamglone oczy! Znów te same ściany, te cztery parszywe ściany, które pamiętają wszystko! Ból… cierpienie … i smutek! Te cztery sciany są niemymi świadkami rozterek Piotra. Na nocnym stoliku stała popielniczka. Nie oprożniał ją kilka dni. Po co miał niby to robić? Nie miał ochoty na te same marne czynności. Zapalił tego śmierdzącego papierosa, by ukoić swoje stargane nerwy!Nigdy przedtem nie palił… Dlaczego? Dlaczego… tak musi być… dlaczego … nie potrafił odpowiedzieć na swoje pytnie! Dlaczego człowiek popełnia tyle błędów… dlaczego prawie nigdy nie uczymy się na tych błędach… dlaczego ciągle brniemy w głąb tego śmierdzącego kanału… śmerdzącego, splugawionego szczurzymi odchodami świata! Rutyna przebijała się każdego dnia przez jego życie. Każdego dnia robił to samo… to samo jadł, to samo pił. Każdego dnia wypalal kolejne papierosy swojego życia. Każdego dnia spalal się… spalała się jego wiara, nadzieje. Każdego dnia… Każdego, kolejnego pustego dnia, żałował swoich czynów. Każdy kolejny dzień ukazywał mu prawdę o tym, jak bardzo błędy dają się we znaki. Nie jest błędem popełniać błędy… błędem jest tkwić w błędzie… błędem jest życie polegające na błedach. Nigdy nie uczymy się na bładach innych tak, jak na swoich… NIGDY – parszywe słowo tłąmiące to co wieczne! Do Piotra znowu wracały tamte chwile… piękne niczym kwiat paproci rozkwitający w noc świetojańską… piękne i przeklęte za razem. Pięć lat temu w górach… zima… mroźna… Dawno takiej nie było. Dawno nie było tyle śniegu co wtedy… To wtedy stało się coś co na zawsze odmieniło jego życie, coś co sprawiło, że jego serce zabiło 44 razy szybciej niż zwykle… magia, ten blask… nie to nie mogło być prawdą to było snem… kolejnym urojonym marzeniem upadłego Anioła. Wmawiał sobie to każdego dnia, każdej nieprzespanej nocy. Chciał jednak w tym śnie trwać wiecznie… Miała 19, może 20 lat. Oczy jak dwa węgielki żarzące się na góralskim palenisku… dłonie niczym jedwab… skóra delikatna niczym płatki róż… tak… to Ona… Magdalena… to Ona przywdziała ludzką postać tamtej nocy… Anioł… o subtelnych i delikatnych rysach twarzy…. Jej uśmiech topił śnieg i serca… serce Piotra również. Jedna noc… jedno spotkanie… i pocałunek, którego nigdy nie zapomni… soczyste usta Magdaleny i jego… spierzchnięte od mrozu…jedna chwila… jeden czar… „pyk”…. Niczym za ruchem czarodziejskiej różdżki … magia się ulotniła… zamieniła się w klątwę… klątwę jego ciala… i duszy… duszy, która stała się wuzdana niczym rozjechany pies na krajowej 46… Błąd… błędem jest Kochać… błędem jest Miłość… po co Nam miłość dzisia… mamy przecież pracę, kasę, mamy to kurweskie auto, którym szpanujemy na osiedlu wśród rozkrzyczanych dzieciaków.Po co nam uczucie… pieprzone uczucie które rani niczym zardzewiała brzytwa na krtani ofiary seryjnego mordercy…Jesteś kimś bo mam kase… jesteś kimś bo jesteś szpanerem, który rzuca każdego o ściane tłąmsząc jego marzenia… jesteś kimś bo myślisz, że jesteś lepszy ode mnie. Myślisz, że to prawda, myślisz ze to twoja prawda, myślisz, że nie jest to moja prawda…. Myślisz… i na tym się kończy… Twoje myślene o towoim pseudo ego wyidealizowanego gogusia to jedna wielka prawda … GÓWNO prawda… Ty bywasz, a nie jesteś. Bywasz człowiekiem… gdy śpiesz bo nie ukazuje się Twój materializm… bywasz przyjacielem, gdy potrzebujesz czegoś….bywasz chlopakiem, dziewczyną… gdy chcesz zaszpanować przed znajomymi nowym towarem… bywasz…. I chranić ciebie i twoje mlaskanie… Bywasz… Piotr jest…. … ja jestem… Zgasił papierosa…. Ogarnął swoją glowę… która po nocnych eskapadach sennych marzeń przypominała chaotyczny układ pisany ręką Boga…
  3. O ojcu nie piszę, bo zniknął z mojego życia 15 lat temu. Co najgorsze zdaję sobie sprawę z tego, że muszę się odciąć na dystans od matki, jednak zapewne jak wiesz, nie jest to takie proste, gdzie tak naprawdę ona jest na "moim" utrzymaniu - w każdym razie jeśli chodzi o opłaty. Ot i cały klops tej nieszczęsnej historii. Na pewno trzeba sie wybrać po poradę do specjalisty w tym zakresie. Dziekuję Ci za odpowiedź *Monika*
  4. *Moniko*, widzisz, problem paradoksalny. Sam zajmuje się udzielaniem pomocy ludziom, którzy mają podobne problemy. Sęk ew tym, że u mnie zaszło to za daleko. Brakuje mi w zasadzie właśnie wsparcia. Wstydzę się też opowiadać o kłopotach. Owszem, wiem, że w jakimś stopniu to, że w walczę to już jest powód do tego, aby nie tracić w całej zupełności wiary w siebie. Sęk w tym, że coraz częściej nie czuje nawet radości z powrotu do domu, właśnie ze względu braku w nim wsparcia i ciepła. Dziękuję, Ci że mi odpisałaś. Już wczesniej zastanawiałem się nad pomocą psychologa. Zbyt dużo kłopotów się nawarstwiło. Chociaż, chyba tak naprawdę problem jest moja toksyczna matka, która rozbiła moje dwa związki.
  5. Cześć. Jestem tutaj nowy. Trafiłem przypadkiem googlując w sieci. Jeśli pozwolicie wyżalę się Wam... Mam 24 lata, i coraz mniej nadziei na lepsze jutro. Od kilku lat walczę z zadłużeniami. Po śmierci babci wziąłem kredyt aby postawić pomnik, na pogrzeb, wymianę okien etc. Na początku było wszystko dobrze, ale jak straciłem wyższe stanowisko w pracy wszystko zaczęło się sypać. Popadłem w pętlę kredytową. Już mam na koncie komorników i zerowe szanse na spłatę zobowiązań. Moja matka nic o długach nie wie. Jest to typowa toksyczna matka, która próbuje zagarnąć moje życie tak jak ona tego chce. Jeśli wszystko jest dobrze po jej myśli to kobieta przyłóż do rany. W innym wypadku lecą wyzwiska od "ch..... sku....." etc. Obecnie zacząłem drugi kierunek studiów. Staram się jakoś działać, zarabiać jakoś pieniądze, żeby starczało na opłaty etc. Jest to niezła gimnastyka, żeby wszystko się układało. Moja matka nie zarabia dużo. Próbuję z tym wszystkim jakoś walczyć, ale z dnia na dzień tracę nadzieję. Coraz częściej chciałbym zasnąć i się już nie obudzić. Zbyt dużo problemów i kłopotów. Przez to wszystko mam bardzo niską samoocenę, brak wiary w siebie. Piszę tutaj, licząc na jakieś wsparcie, może propozycję jak sprawić, żeby podbudować własne ego. Naprawdę są już dni w których nie daję rady.
×