Będę wrzucał tutaj sukcesywnie po 2,3 opowiadania (nie za dużo na raz)
Tym co czują podobnie
Piotr jak co dzień obudził się w swoim rozwalonym łóżku z włosami przypominającymi nieharmonijny układ, niczym rozerwana tiara rozrzucona na cztery krańce świata. Dzień rozpoczął się jak każdy inny, kolejny nudny, beznadziejny dzień, spętany krwawymi myślami absurdalnej beztroski. Piotr wykonał rutynowe czynności, poranna toaleta, oddanie moczu, który popłynie wolny po kanałach naszego świata, nieograniczony! Umył zęby, ogolił się. Śniadania nie zjadł! Nie lubił jadać rano. Zbyt wcześnie. Zegar wybił dwadzieścia pięć po szóstej. Kolejny taki sam, szary dzień. Kolejny raz wyjdzie z szarego bloku do pracy, szarej, której nie lubi. Piotr nie lubi jak narzuca się mu, odrysowane od połamanej ekierki, kanwy postępowania. Nienawidzi, jak ludzie mówią mu jak ma postępować, może dlatego nie przepadał za ludźmi szczerzących się ludzi, manifestującymi swoje szczęście! Szczęście nie istnieje. Są tylko sznurki, którymi ktoś rozciąga nasze twarze, by przypominały greckie maski, wyrwane niczym ociekające krwią serce denata, zastrzelonego za rogiem warzywniaka.
Kolejny pochmurny dzień, pochmurny szary podwórek, droga do pracy też ta sama. W tym samym miejscu dziury, te same samochody snują się bez celu w bliżej nieokreślonym kierunku. Dlaczego oni tam jadą? Czy jest tam szczęście? Nie, ono nie istnieje przecież. Piotr nieustannie zastanawiał się, dlaczego to wszystko jest tak idealnie poukładane, takie szablonowe, obrzydliwe! Wyciągnął papierosa, zapalił. Żarzącą się jeszcze ostatnim płomieniem zapałkę rzucił na zdeptany trawnik. Zgasła. Zawsze gaśnie, niczym kolejna nadzieja nadchodzącego dnia. Piotr lubi palić, jedna z niewielu czynności, która daje mu radość. Nałóg ten ciążył na nim niczym klątwa Prometeusza. Wiedział, że zabija go to. Dlatego pali.
Piotr jest jednym z wielu i jednym z nielicznych zarazem. Uderzający jak paradoks kłamcy. Istnieje sam przez się, istnieje przez cierpienie. Cierpi przez rutynę. To cierpienie nauczyło go być twardym, cierpienie nauczyło go buntu przeciw ustalonym zasadom, schematom. Buntował się przeciwko życiu, polityce, śmierci – Nie przeciw śmierci nie buntował się. Nie bał się śmierci. Śmierć to wolność. Kochał wolność.
Pseudo ego
stał.
Zapalił papierosa….
Obudził się z pięknego snu o swoim wymarzonym, poukładanym świecie. Otworzył zamglone oczy! Znów te same ściany, te cztery parszywe ściany, które pamiętają wszystko! Ból… cierpienie … i smutek! Te cztery sciany są niemymi świadkami rozterek Piotra. Na nocnym stoliku stała popielniczka. Nie oprożniał ją kilka dni. Po co miał niby to robić? Nie miał ochoty na te same marne czynności.
Zapalił tego śmierdzącego papierosa, by ukoić swoje stargane nerwy!Nigdy przedtem nie palił… Dlaczego? Dlaczego… tak musi być… dlaczego … nie potrafił odpowiedzieć na swoje pytnie!
Dlaczego człowiek popełnia tyle błędów… dlaczego prawie nigdy nie uczymy się na tych błędach… dlaczego ciągle brniemy w głąb tego śmierdzącego kanału… śmerdzącego, splugawionego szczurzymi odchodami świata!
Rutyna przebijała się każdego dnia przez jego życie. Każdego dnia robił to samo… to samo jadł, to samo pił. Każdego dnia wypalal kolejne papierosy swojego życia. Każdego dnia spalal się… spalała się jego wiara, nadzieje. Każdego dnia… Każdego, kolejnego pustego dnia, żałował swoich czynów. Każdy kolejny dzień ukazywał mu prawdę o tym, jak bardzo błędy dają się we znaki.
Nie jest błędem popełniać błędy… błędem jest tkwić w błędzie… błędem jest życie polegające na błedach. Nigdy nie uczymy się na bładach innych tak, jak na swoich… NIGDY – parszywe słowo tłąmiące to co wieczne!
Do Piotra znowu wracały tamte chwile… piękne niczym kwiat paproci rozkwitający w noc świetojańską… piękne i przeklęte za razem. Pięć lat temu w górach… zima… mroźna… Dawno takiej nie było. Dawno nie było tyle śniegu co wtedy…
To wtedy stało się coś co na zawsze odmieniło jego życie, coś co sprawiło, że jego serce zabiło 44 razy szybciej niż zwykle… magia, ten blask… nie to nie mogło być prawdą to było snem… kolejnym urojonym marzeniem upadłego Anioła. Wmawiał sobie to każdego dnia, każdej nieprzespanej nocy. Chciał jednak w tym śnie trwać wiecznie…
Miała 19, może 20 lat. Oczy jak dwa węgielki żarzące się na góralskim palenisku… dłonie niczym jedwab… skóra delikatna niczym płatki róż… tak… to Ona… Magdalena… to Ona przywdziała ludzką postać tamtej nocy… Anioł… o subtelnych i delikatnych rysach twarzy…. Jej uśmiech topił śnieg i serca… serce Piotra również.
Jedna noc… jedno spotkanie… i pocałunek, którego nigdy nie zapomni… soczyste usta Magdaleny i jego… spierzchnięte od mrozu…jedna chwila… jeden czar… „pyk”….
Niczym za ruchem czarodziejskiej różdżki … magia się ulotniła… zamieniła się w klątwę… klątwę jego ciala… i duszy… duszy, która stała się wuzdana niczym rozjechany pies na krajowej 46…
Błąd… błędem jest Kochać… błędem jest Miłość… po co Nam miłość dzisia… mamy przecież pracę, kasę, mamy to kurweskie auto, którym szpanujemy na osiedlu wśród rozkrzyczanych dzieciaków.Po co nam uczucie… pieprzone uczucie które rani niczym zardzewiała brzytwa na krtani ofiary seryjnego mordercy…Jesteś kimś bo mam kase… jesteś kimś bo jesteś szpanerem, który rzuca każdego o ściane tłąmsząc jego marzenia… jesteś kimś bo myślisz, że jesteś lepszy ode mnie. Myślisz, że to prawda, myślisz ze to twoja prawda, myślisz, że nie jest to moja prawda…. Myślisz… i na tym się kończy… Twoje myślene o towoim pseudo ego wyidealizowanego gogusia to jedna wielka prawda … GÓWNO prawda… Ty bywasz, a nie jesteś. Bywasz człowiekiem… gdy śpiesz bo nie ukazuje się Twój materializm… bywasz przyjacielem, gdy potrzebujesz czegoś….bywasz chlopakiem, dziewczyną… gdy chcesz zaszpanować przed znajomymi nowym towarem… bywasz…. I chranić ciebie i twoje mlaskanie…
Bywasz… Piotr jest….
… ja jestem…
Zgasił papierosa…. Ogarnął swoją glowę… która po nocnych eskapadach sennych marzeń przypominała chaotyczny układ pisany ręką Boga…