Witam serdecznie
Zacznę od pewnego istotnego przemyślenia, do którego musiałem dojść w toku ciężkich przemyśleń (tak ciężkich, że ledwo je udźwignąłem )
Doszedłem mianowicie do istotnego wniosku - chociaż czuję "to coś" (te myśli, wyobrażenia, etc. - nerwicę) we mnie, chociaż przysłania mi czasem wszystko, co mnie otacza, muszę być świadom tego, że nie brudzi to w żaden sposób otaczającego mnie świata.
To znaczy - to, czego doświadczam na codzień, to rzecz zupełnie osobna od tego, co dyktuje mi chora podświadomość.
Na przykład oglądając film, czy też czytając ksiązkę, umiem dostrzegać jej walory, umiem się nim cieszyć, pomimo tego, że równocześnie mój umysł poddaje mi bardzo nieprzyjemne myśli.
Ważne jest, by umieć uświadomić sobie, że myśli, odczucia itd. związane z nerwicą (w moim przypadku nerwicą natręctw) są rzeczą oderwaną od rzeczywistości. Nie mają z rzeczywistością niczego wspólnego.
Nie boję się budować swojej tożsamości "bo mogłaby się ubrudzić tymi myślami". Buduję ją po mału, ostrożnie. Po mału zbieram ją do kupy.
Nawet jeśli coś w mojej tożsamości zbruka się nerwicą (a może raczej jej ochydną treścią), gdy zniszczę jej główny rdzeń, z tymi popłuczynami, które zostaną w pamięci, uporam się później bardzo prędko.
Mam nadzieję, że komuś będzie się chciało czytać ten przydługi wywód i że komuś moje przemyślenia pomogą.
Pozdrawiam