No zapadł, bo albo mam ten gen albo nie i już nic nie mogę zrobić. Obawy nie biorą się z powietrza tylko z jakiś wniosków, a i jest przecież przeczucie, które też nie bierze się z niczego. Związek nie rozpadł się przez chorobę tylko przez brak dopasowania, więc tym bardziej mi przykro. Staram się o tym wszystkim nie myśleć i od tego uciekać. Ale ile można, poza tym to niewiele daje i nie ma dnia żebym o tym nie myślał. Kurcze, tłumaczenia wszystkich i pocieszania, że jutro może mnie samochód przejechać albo dostać raka są nie na miejscu. Szlag trafia, bo chce żyć, a założenia takie nawet nie pozwalają mi pomarzyć i czegoś zaplanować na za 15 lat. Co więcej... Przykładowo idę spotkać się z ludźmi wypić raz na ruski rok piwo itd.. to nie mogę miło spędzić czas bo kiedy biorę łyk piwa to od razu wyobrażam sobie, że przybijam gwóźdź do trumny. Niestety alkohol przyśpiesza nadejście choroby. A kiedy już sobie tego piwa nie wypije to od razu mam żal, że inni mogą.. sam nie bardzo lubię procenty ale świadomość taka powoduje że czuję się uwięziony. I nie to, że nie umiem się cieszyć tym co mam albo, że nie umiem tylko głupie pierdoły mi nie pozwalają. A chciałbym być od tego wolny.