Witam,
Czytam forum od dłuższego czasu ale jakoś do tej pory nie chciałem się rejestrować - moje problemy na tle innych wydają mi się strasznie błahe ale muszę się komuś wyżalić..
Mam 18 lat, chodzę do technikum. Problemy zaczęły się od 1 gimnazjum (czyli już 5 lat). Od ostatniego czasu (1-2 lat) wszystko się coraz bardziej nasila. Jestem pesymistycznie nastawiony do życia, przoduje u mnie czarnowidztwo, wszystko pozytywnego co mi się udało uważam za dzieło przypadku, nie widzę większej nadziei w tym, że w przyszłości coś mi się uda (to co bym chciał), myśli o przyszłości od ostatniego czasu są coraz częstsze. Jestem nieśmiały w stosunku do dziewczyn, w szkole nie mam wrogów / kłopotów z rówieśnikami (chociaż to nie jest dodatkowym obciążeniem). Mam duże kompleksy odnośnie swojego wyglądu (mam nadwagę i mimo, że nigdy nikt mnie nie nazwał grubasem cierpię z tego powodu ponieważ to co mam pod koszulką widzę tylko ja a są tam niefajne widoki) z tego względu np od 5 lat nie pojawiłem się na żadnej plaży / basenie, nie rozebrałem przed większym gronem osób co jest równoznaczne z tym, że nie wyobrażam sobie wakacji w ciepłych krajach.
Nie lubię słońca / ciepłych dni - lubię jak pada deszcz / śnieg / jest zimno. Związane jest to z tym, że lepiej czuje się w drugim wariancie pogodowym oraz dlatego, że w dni ciepłe i słoneczne na ulicach pojawiają się pary i ładne dziewczyny ale o tym później. Słońce powoduje u mnie irytacje, złość (i to dużą) i chowam się w domu tak długo jak mogę (muszę wychodzić na spacery z psem).
Mam problemy z koncentracją, to co obecnie umiem zawdzięczam głównie przeszłości bo wtedy miałem lepsze umiejętności zapamiętywania i koncentracji. Mam ogromne problemy z odwlekaniem wszystkiego na później (co w rezultacie najczęściej kończy się tym, że czegoś po prostu nie wykonam). W szkole idzie mi słabo, przedmioty ścisłe takie jak matematyka leżą - nie jestem w stanie za żadne skarby się na nich skupić / zrozumieć. To mnie przeraża - matura za 2 lata. Nie zdam jej.
Kocham spać, po powrocie ze szkoły często kładę się spać gdyż nie mam co robić (tzn mam ale odwlekam to) i wstaję parę godzin później. W weekendy sen stanowi 3/4 czasu wolnego. W śnie nie wiem, że żyję, uciekam od problemów (a także obowiązków) i czas szybciej mija.
Nie piję, nie palę i nie ćpam - jest to moja własna wola, nikt na mnie nie wpłynął ani nie mam ojca alkoholika. Z tego względu też nie imprezuję (w naszym kraju jest niska tolerancja dla abstynentów, większość osób dorabia ideologie do tego dlaczego nie piję i nie jest to przyjemne). Wydaje mi się, że jestem introwertykiem - źle czuję się wśród większych skupisk ludzi (zwłaszcza obcych, młodzieży oraz dziewczyn), jestem małomówny (w swoim klasowym gronie nie) i nie lubię się rzucać w oczy.
Nie mam dziewczyny i z jednej strony bardzo mi jej brakuje ale z drugiej zdaje sobie sprawę, że często byśmy się kłócili i wiem, że by się ze mną nudziła. Nie bez znaczenia ma też fakt, że jestem chorobliwie zazdrosny. Często wybierając się do miasta czy większego sklepu mijając dziesiątki dziewczyn czuje wewnętrzną rozpacz, smutek i pragnienie durnego przytulenia. Jest to o tyle silne, że powoduje bóle głowy, duszności i zapomnienie co miałem kupić i gdzie jestem.
To chyba tyle, nie wiem czy coś pominąłem. To wszystko co się ze mną dzieje, jak wygląda moje życie i fakt prowadzenia codziennej walki z moim drugim ja drzemiącym w środku sprawia, że moje życie jedzie na jałowym biegu i nie widzę tej całej radości z życia a przede wszystkim z młodości. Zrozumiałem, że to nie jest normalne. Chciałbym się zmienić - nie spać całe dnie, sprawić by zjawiła się u mnie odrobina nadziei na przyszłość, nie zamartwiać się, nie być ciągle na nie, nie odkładać wszystkiego na później, pamiętać to co czytam.. i być szczęśliwy. Utrudnia mi to wszystko postępujący czas działający na niekorzyść, moje podejście do życia, inne poglądy niż większość społeczeństwa (np odnośnie pieniędzy - ja nie chcę majątków, nie chcę ciągle pracować i nie być prawie w ogóle w domu lub traktować dom jak hotel). Ja chcę tylko odrobiny szczęścia -a tego już mi nic nie daje - ani gadżety, ani pieniądze.. ani nic Moja radość jest jałowa, każda pozytywna rzecz cieszy tak samo - neutralnie. Taka spłycona radość..
Nie pasuję do tego życia, każdy gdzieś pędzi, spieszy się, nie ma chwili na zatrzymanie, zastanowienie się..
Jak żyć.. czy ktoś miał podobną sytuację i wyszedł z tego?