To mój pierwszy, i myślę, że nie o ostatni post na tym forum. Właściwie nie wiem od czego zacząć, ponieważ moje problemy... albo też urojone... problemy (nie wiem, nie wiem), nakładają się warstwowo i przeplatają wzajemnie.
W tym roku skończę 20 lat. Mieszkam z rodzicami. Rozpoczęłam studia, i równie szybko je przerwałam. Powód? Wg. psychiatry i moich rodziców - depresja. Zainteresowano się mną, kiedy odmówiłam wychodzenia z domu i leżałam całe dnie przykryta kołdrą, placząc i nic nie jedząc. Pojechaliśmy do lekarza. Rozmawiał ze mną niespełna 10 minut i wydał swój "wyrok". Przepisał mi Cital. Wcale nie bylo mi po nim lepiej (tak, wiem, że na efekty trzeba czekać długo). Po miesiacu wrociłam do gabinetu pana doktora, który irytowal mnie niesamowicie swoim wiecznym usmiechem i wszystkowiedzącym tonem. Opowiedzialam mu szczerze, że podczas prostych czynności tj. prysznic załóżmy, etc.; odczuwam lęk, który otulony jest jakimś dziwnym zjawiskiem omamu słuchowego? A może raczej myślowego? Mam świadomość tego, że mamrotanie to (ponieważ nie jest to żaden konkretny głos) istnieje w mojej głowie. Ale...mimo tego, boję się tego, co żyje we mnie i to mówi. Dostalam Rispolept. Otumaniał mnie. Niesamowicie. Nocne koszmary, które były następstwem leku mogę przyrównać do wycia w mojej głowie. Do psychiatry już nie chodzę. Dlaczego? Po pierwsze....nienawidzę go. Wyzyskiwacz, a nie specjalista. Po drugie...chciałam znalezc innego, ale moi rodzice po kilku tygodniach brania moich lekow stwierdzili, ze jest juz o wiele lepiej, tymi słowami: wychodzę z lozka i usmiecham sie ciagle. Ale...od czego to wszystko się zaczęło? Punkt kuliminacyjny nastąpił dziesięć miesięcy temu, kiedy to zostawił mnie mój mężczyzna. Trzy lata związku. Powód rozstania? Niby żaden. Po prostu: "już nie chcę". Hmm. Ta sprawa ciągnie się za mną cały czas. Ponadto wciąż mam nadzieję, że On do mnie wróci. Tak sobie myslę... że będziemy razem. Podczas naszego związku (właściwie tuz na poczatku) rozpoczeła się u mnie okrutna zazdrosć... Nie była ona nomalna i wzrastala wraz z upływem czasu. Wydawało mi się, ze moja Miłość jest idealna. Wciąż Go idealizuję. Wyklinałam partnera, sprawdzalam co chwilkę, zakazywałam wszystkiego, dostawalam szału, furii, jesli nie pisał do mnie cały czas, jesli nie mowil co kilka minut co robi, cięłam się, probowalam popełnic kilkakrotnie samobójstwo, ale nic z tego nie wyszło (chyba za mało chciałam; ]). Hahaha...tak, zabawne. Nie, to nie jest zabawne. A propos śmierci. Rozmyslam o niej co dzien od...no to będzie juz - dwóch lat mniej wiecej. A moze mniej, a moze wiecej? Myślę, że chcialabym utopic sie w rzece. Jestem rzeką. Płynę. Często widzę cienie. Ale myslę, że to iluzja, jakas projekcja, którą funduje mi moja głowa.
Kilka lat temu prowadziłam dosc jednostajny, acz zdrowy tryb zycia. Do niedawna, głodziłam sie, naprzemiennie z objadaniem. Na chwilę obecną objadam się jedynie do bólu. Nie potrafię wymiotowac, ale zazywalam wielokrotnie środki przeczyszczajace. Nie wiem dlaczego jem. Po prostu jem. Do bólu. Dni upływaja mi na niczym. Chciałam znaleźć sobie pasje, probowalam nawet... Czytałam, uczyłam sie, pisalam, ale nie mogłam się skupić. Skoncentrować. Moje mysli zostają jakby rozbite. Czasem także nie potrafię nawet myśleć. Tzn... nie wiem jak to ująć - po prostu "nie wiem, nie wiem"...nie mam mysli w głowie. Istnieje tylko taka pustka. Wówczas uciekam do mojego brata, ktory takze ma mnie dosc. I wtedy...zaczyna sie. Atak głupoty. Śmieje sie ze wszystkiego. To powtarza sie co dzien. Zadaje idiotyczne pytania, odpowiadam rownie głupkowato. Najgorsze jest to, ze mam tego wszystkiego swiadmosc. Moze byc tak, ze chwile pozniej bede zalewac sie łzami. Nienawidze moich rodziców, a paradoksem jest, ze do nich lgne. Duzo u nich przesiaduje i rozmawiam, choc wewnatrz któreś moje "ja" mówi mi: idź stad, nie chce, nienawidze. Moja mama mnie kontroluje. Tak mysle. Ojciec tez, ciagle śle podejrzenia. W dodatku...trzymaja mnie w złotej klatce. Własciwie to jestem nieudacznikiem i zapewne to tylko moja wina. Głownie moja. Zbyt duzo mowie, i mysle, a zbyt mało robie. Jestem taka mila dla ludzi. Ale ich nienawidze. Nie cierpię tłumów. Przebywania wsrod gatunku ludzkiego. I znow...paradoksem jest, ze jestem tu...z Wami i pisze "to", czymkolwiek to jest. Pewnie zapomniałam o mnóstwie rzeczy, ktore powinnam zawrzec jeszcze w "tym czyms", ale...z pamiecią takze mam problemy. Czego oczekuje od Was? Nie wiem... nie wiem, nie wiem. Nie wiem. Niewazne. Boli mnie to, ze jestem...