Nie wiem, czy chodzi o to samo, co mnie ostatnimi czasy gnębi - zdałam sobie sprawę, że wszystko jest bez sensu. Po co się ubierać, uczyć, osiągać sukcesy, skoro i tak... pójdziemy do piachu? Moim zdaniem na takie rozkminy nic nie pomoże, bo, niestety, są prawdziwe. Jedynym wyjściem jest nauczyć się żyć ze sobą i wątpliwościami, czerpać przyjemność z zainteresowań, nauki, pracy. I chyba temu mają służyć psychoterapie, w dotarciu "do siebie" (kretyńsko to brzmi, ale chyba rozumiecie, co mam na myśli). Na ostatnim spotkaniu psycholog polecił mi robić przez cały tydzień rzeczy nieproduktywne. Teraz czuję się jeszcze gorzej, ale chyba wiem, o co mu chodziło, o zastanowienie się nad sobą, nad tym, co mi sprawia przyjemność. Filozoficzne rozmyślania pozostaną, ale trzeba je jakoś odpędzić, lub odwrotnie - przyswoić i przekształcić w coś, np. pisanie, malowanie itd. A antydepresanty nie rozwieją wątpliwości, MOIM ZDANIEM jedynie w połączeniu z psychoterapią są pomocne. Zastrzegam, że jestem zupełnym laikiem i polegam tylko na własnych "przemyśleniach" :)