Skocz do zawartości
Nerwica.com

patrycja88

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez patrycja88

  1. Witam, bardzo prosze o rady, nie wiem co mam robic...ale od poczatku. Chodzi o moja matke. Ona zatruwa mi zycie, szantazuje mnie i manipuluje, probuje ustawiac mi czas. Oskarza mnie o rozne rzeczy, ktorych nie zrobilam, np ostatnio dzwonila do mnie o 5tej nad ranem, ze zgubilam jakies jej wazne papiery...potem okazalo sie ze je znalazla, ale nawet mnie nie przeprosila, poczulam sie okropnie. Moja matka potrafi do mnie wydzwaniac kilkanascie razy dziennie, i wydawac mi polecenia - jutro pojdziesz ze mna tu, zrobimy to, musisz zrobic tamto. Nie rozumie ze mam juz meza, swoje obowiazki, uczelnie, prace. Jak ona zarzadzi tak musi byc. Jesli sie nie zgadzam, to ona od razu sie obraza, mowi - "na ciebie nie mozna liczyc"," zostalam sama", "dobrze ktos inny mi pomoze", "nic juz od ciebie nie chce". Ja jej tak nienawidze z jednej strony, chcialabym ja rozszarpac na kawaleczki, ale z drugiej mam ciagle poczucie winy, ze jestem nie wystarczajaco dobra dla niej...mam 24 lata, od zawsze matka obarczala mnie swoimi problemami...kiedy bylam mala mowila mi rozne rzeczy, ktorych nie chcialam slyszec...czulam sie winna za jej nieudane zycie, ze nie stworzyla z zadnym mezczyzna normalnego zwiazku. odkad pamietam, matka chorowala. Zawsze. Balam sie o nia, sprawdzalam w nocy czy oddycha, boje sie karetek, bo mysle ze jada po nia. Kiedy mialam 16 lat matka moja dostala nowe serce. Tylko ja bylam przy niej podczas choroby i po przeszczepie i w trakcie dochodzenia do siebie. Moja siostra juz dawno sie od niej odciela. Ja zmienilam szkole (mieszkalam na mazurach z partnerem mamy, ktorego nie nawidzilam, bo on ciagle pil...mama byla na slasku, bo chorowala, potem uciekalam od ojczyma i bylam z nia), opiekowalam sie nia, robilam zakupy, oplaty... ale ciagle tylko slyszalam, ze jestem tepa, glupia. Moja matka nie cieszyla sie z nowego serca, nie umialam tego rozumiec, przeciez dostala nowa szanse, a ona tylko ze jest chora, umiera...do dzis to slysze...ciagle jest umierajaca, straszy mnie tym, jesli sie z nia nie zgadzam to mowi, ze ja wykoncze, ze co ze mnie za dziecko, ona wszytsko robi dla mnie, a ja jestem niewdzieczna. Mam starsza siostre i brata. Mamy jedna matke, ale innych ojcow. Nigdy nie mielismy dobrych kontaktow. Ja jako najmlodsza bylam najlepsza, najukochansza...ale mama ciagle wprowadzala miedzy nas jakas glupia rywalizacje. Dom w ktorym sie wychowalam, byl zawsze pelen tajemnic, szeptania po katach, niedobrej atmosfery, knucia. Matka nadawala mi na siostre, brata, jacy to oni sa niedobrzy. Przez pewien czas stalam murem za mama, nienawidzialm siostry, nie moglam zrozumiec jak mozna byc tak wyrodna corka i odciac sie od chorej matki. Paradoksalnie, odkad mam coraz gorsze relacje z Mama, tym lepsze z siostra. Zadzwonila do mnie i powiedziala, ze ona juz dawno sie uodpornila na jej szantaze, ze teraz czas na mnie jesli nie chce stracic meza, razem stwierdzilysmy ze to przez matke nasze kontakty sa jakie sa. Ostatnio zaczynam sie stawiac, powiedzialam jej ze to przez nia nasza rodzina wyglada jak wyglada, ze wiecznie sie musze wstydzic, tlumaczyc przed ludzmi, ktorzy pytaja " jak to nie wiesz co u twojej siostry"), ale mam przy tym ogromne wyrzuty sumienia, jesli nie ja to ona zostaje calkiem sama... 2 tygodnie temu umarl moj ukochany Tatus....tak o nim mowilam od poczatku...on poznal moja mame na jednym ze zjazdow osob po przeszczepie serca, od razu go zaakceptowalam, pokochalam. On nigdy mnie nie skrytykowal, zawsze mowil ze marzyl o corce i w koncu sie doczekal... wlasciwie to ja ich zeswatalam, nie wiem moze chcialam miec spokoj, odpoczac od matki...mialam nieraz wyrzuty sumienia jak widzialam jak ona go traktuje( ona oskarza wszystkich wokol o wszytsko, poki z nia mieszkalam ja bylam wszytskiemu winna, potem wszystko przelewala na Tate) Mimo to przez pare lat bylo super, ona sie uspokoila w miare, ja sie szybko wyprowadzilam, poznalam cudownego chlopaka, zostal moim mezem. Chetnie przychodzilam do domu Matki, bo dzieki Tatusiowi zmienila sie tam atmosfera, nie bylo tajemnic, knucia...on ja tego nauczyl, myslalam ze tak bedzie juz, ale on umarl i znow zaczal sie ten koszmar...Wlasciwie to przychodzilam do niego, pierwsze kroki kierowalam do niego, zawsze stalam po jego stronie i bronilam go przed matka. Czulam sie przy nim tak bezpiecznie, obcy czlowiek, a dal mi tyle milosci i akceptacji, ktorej nigdy nie mialam. Tak bardzo go kocham i mi go teraz brakuje:( Gdy zachorowal na raka, to zrezygnowalam praktycznie ze wszystkiego, olewalam meza, uczelnie, chcialam byc z nim jak najwiecej, w ostatnich tygodniach bylam z nim non stop, trzymalam za reke, zmienialam pampersy, rozmawialam z nim...Matka tez sie nim opiekowala, ale ciagle tylko mowila ze jaka to ona jest biedna, ona juz nie ma sily! jak mnie to denerwowalo! na dzien przed smiercia, Tatusiowi poplynely lzy i uscisnal mnie za reke 2 razy, tak sie pozegnal, nic nie mowil. Jest mi tak zle bez niego... moja matka znow zaczyna nade mna dominowac, knuje, szantazuje...nie wiem co robic. Nienawidze jej, ale czekam na telefon od niej...nie chce jej krzywdzic, nie chce aby zostala sama, ale tez nie moge jej sie podporzadkowac tak jak ona by tego chciala...moj maz juz zaczyna mi mowic, ze powinnam ja olac, odciac sie, bo po kazdym spotkaniu z nia jestem rozbita...wczoraj byly jej urodziny, przynioslam kwiaty, nie chciala przyjac...nawet nie dala sie usciskac...potem tylko gadala jaka to ona chora, jak jej slabo, jaka jest biedna i ze nie da rady, potem zadzwonila do siostry i zaczela jej dogadywac, nie wytrzymalam juz, rzucilam jej telefonem o podloge i nia poszarpalam, mowiac ze mam juz dosc, ze chce umrzec. A ona tylko, "dobrze, idz sie zabij, najlepiej" i "zapamietam to do konca zycia, ze pobilas mnie w moje urodziny"... nie wiem juz co robic, jestem tak rozbita, teraz caly czas wyje, jestem niedobra, martwie sie o nia.
×