Skocz do zawartości
Nerwica.com

Jigoku

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Jigoku

  1. Jigoku

    Czy ktoś ma podobnie?

    monk.2000, właśnie tego najbardziej się boję. Że będę musiała przetrwać całe życie ze świadomością, że nic mnie nie cieszy. Wciąż mam jeszcze jakąś wątłą nadzieję, że psychoterapia pomoże, bo jeżeli tak się nie stanie, to po prostu nie mam co robić na tym świecie. Nienawidzę tego systemu i wszystkiego, co z nim związane, więc jeśli nie znajdę tu ukojenia, to będę próbować znaleźć je gdzieś indziej, gdzieś daleko. hachikou, nigdy nie byłam zwolenniczką leków psychotropowych, ale może powinnaś spróbować 'poprawiaczy' nastroju? Z własnego doświadczenia wiem, że dają dużo siły i chęci do działania. Nie wiem tylko, jak długo trzeba by je brać, by efekt był permanentny...
  2. Jigoku

    Czy ktoś ma podobnie?

    Bardzo długo zwlekałam z zarejestrowaniem się na tej stronie, wszystko przez mój strach, że zostanę odrzucona. No właśnie... Mam 17 lat i tak naprawdę nie wiem, kiedy zaczęła się moja przygoda z depresją. W każdym bądź razie całkowicie objawiła się w momencie, kiedy moi rodzice w zasadzie przestali ze sobą żyć. Wszystko przestało mnie cieszyć, dokonał się proces przeobrażenia z żywotnej, wyszczekanej i ambitnej dziewczyny w ciche, smutne, zmęczone życiem... nic. Chodziłam do psychiatry, do psychologa, ponad rok brałam leki psychotropowe, nie chodziłam do szkoły i powoli podniosłam się na nogi, a przynajmniej tak mi się wydawało. Przestałam brać leki, było całkiem dobrze, miałam siłę do życia i dawałam radę, wróciłam do szkoły na ostatnie półrocze 3 klasy gimnazjum. Pewnego dnia zniknął mój najlepszy przyjaciel - kot. Wiem, brzmi to bardzo dziwnie, ale to stworzenie było ze mną przez 10 lat i kochałam je najbardziej na świecie. Załamałam się, ale jakoś się podniosłam. Moja przyjaźń, trwająca niewiele mniej niż życie mojego kota rozpadła się, bo moja 'przyjaciółka' stwierdziła, że swoją depresją wyssałam z niej energię i ona przeze mnie nie ma siły. Powiedziałam sobie 'Twoja strata'. Zaczęły się wakacje i niezauważalnie wręcz odsunęłam się od wszelkich form życia towarzyskiego. Oczywiście nie przeszkadzało mi to, siedziałam w domu, bo nikt nie zmuszał mnie do wyjścia. Przyszedł czas pójścia do liceum - po pierwszym dniu w szkole dostałam tak ostrych bólów brzucha, że wylądowałam w szpitalu. Nic nie wykryto. Byłam zdrowa. Potem zaczęły się płacze, niechęć, nienawiść do szkoły i do ludzi w ogóle. Tydzień siedziałam w domu, całkowicie przybita i niechętna do życia, potem wracałam do szkoły pełna entuzjazmu, po tygodniu wracał zły humor. Powrót do terapii psychologicznej z kobietą, która po prostu wzruszyła bezradnie ramionami i kazała mi się trzymać. Poszłam do innego psychologa, mama dowiedziała się, ze to 'klasyczny przypadek nerwicy' i mnie wyleczą skutecznie. Od 4 miesięcy stosuję się dokładnie do wskazówek psycholog, ale jest coraz gorzej. Mam ponoć mieć zajęcie cały czas, żeby nie nękaly mnie przykre myśli, ale to jest niemożliwe, bo one są jak natrętne muchy. Straciłam już całkowicie siłę na wszystko, nic już nie chce, nic mnie nie cieszy, chciałabym tylko do końca świata być w swoim pokoju i czytać książki, oglądać filmy, albo po prostu umrzeć, cokolwiek, byleby nie mieć kontaktu ze światem zewnętrznym, z systemem, którego nienawidzę. Nienawidzę wychodzić z domu, nienawidzę patrzących się na mnie ludzi, których nawet nie znam, nienawidzę tego, że wszyscy wyszli z depresji i do niej nie wrócili, a ja jestem pewna, że to nie nerwica, tylko depresja do mnie wróciła. Kiedy jestem szczęśliwa, nie czuję się sobą, czuję się, jakby odarto mnie z jedynej cząstki, którą uważam w sobie za wartościową - obserwacja i analiza. Próbowałam dociec, co mi jest, bo mam wrażenie, że nikt nie rozumie tego, co się ze mną dzieje i tego, jak mi pomóc. Bo ja tak naprawdę nie wiem, jak mam sobie pomóc. Mam wszystko, czego potrzebuję, dobry status materialny, nie jestem głupia, więc jakoś idzie mi z nauką, rodzice mnie kochają i starają się jak mogą, żeby umilić mi życie. A ja po prostu nie umiem się niczym cieszyć, nie chcę niczego. I czuję się okropnie z tym, że ludzie tak się dla mnie starają, widzę to, a ja z niektórymi z nich nie czuję nawet żadnej więzi. Szukałam wśród różnych chorób czegoś, co by pasowało do tego, co mi dolega, ale moje 'objawy' (sama nie wiem, czy to objawy, czy po prostu część mojej osobowości) są rozrzucone po wszystkich możliwych zaburzeniach psychicznych, więc chyba żadnego z nich tak naprawdę nie mam. Często mam omamy słuchowe, budzę się w nocy, tak, jakbym czuła czyjąś obecność. Kiedy mam chodzić do szkoły, nie potrafię zasnąć, ale gdy mam dłuższe wolne, przychodzi mi to bez problemu. Jestem cały czas zmęczona, jednak czuję psychiczną niechęć przed pójściem spać, choć zawsze byłam śpiochem. Nie czuję już takiej bliskości z ludźmi, nie chcę z nimi nawet rozmawiać, bo boję się, że znów będę płakać i opowiadać o tym, jak mi źle. Jestem bardzo nerwowa i byle co może mnie doprowadzić do płaczu. Często nie odpowiadam ludziom, kiedy do mnie mówią, bo nie jestem w stanie nic powiedzieć, po prostu coś mnie blokuje, zwłaszcza, gdy pytają się, czy coś mi się stało, dlaczego jestem smutna czy stwierdzają, że źle wyglądam. Powszechna opinia na mój temat głosi, że całą sobą przepraszam za to, że żyję. Ekstremalnie uważam na wszystko, co robię i mówię, wszystkim się zamartwiam i zachowuję sie, jakby całe moje życie było wyjątkowo trudną partią szachów, 'przemielam' do najdrobniejszych szczegółów wszystko, co widzę, słyszę i myślę. Mimo wszystko teraz czuję się, jakbym miała otwarty umysł i dlatego widzę wszystkie te okropności, dlatego świat jest taki zły. Boję się znów brać leki, bo mam wrażenie,że one zamkną mnie w pudełku wesołych iluzji i wyobrażeń na temat tego, jak jest naprawdę. Bardzo też boję się schizofrenii. Pedagog zapewniała mnie, że skłonność do tej choroby trzeba odziedziczyć, ale nie czytałam niczego, by to potwierdzić lub obalić, bo po prostu za bardzo się boję. Staram się służyć jako prywatny psycholog dla wszystkich osób, które chcą ze mną rozmawiać, zawsze daję rady, w które sama nie wierzę, ale im, z tego co wiem, bardzo to pomaga... Słyszałam też od niektórych, że po prostu użalam się nad sobą, ludzie mają gorzej. Oczywiście,że mają gorzej. Głód na świecie, bezdomność, bezrobotność, nieuleczalne choroby... Ale sądzę, że w tych przypadkach inni ludzie są w stanie pomóc, zobaczyć dokładnie, jaki jest problem. W przypadku zaburzeń psychiki nie ma takiej możliwości. Nie da się zobaczyć czyichś myśli. Ja chyba nawet nie chcę wyzdrowieć. Mam wrażenie,że to wszystko wokół mnie jest złe i próbuję się od tego jakoś odciąć, tworząc swój mały, niezależny świat. Wszyscy mówią, że to przez szkołę się tak źle czuję, ale mają w tym racje tylko pod tym względem,że obowiązek szkolny jest jedyną rzeczą, która burzy mój świat i brutalnie sprowadza mnie do rzeczywistości... Przepraszam, że tak się rozpisałam, po prostu musiałam wszystko z siebie wyrzucić... może ktoś czuje się podobnie... może ktoś wie, co tak naprawdę się dzieje?
×