Skocz do zawartości
Nerwica.com

mariewagge

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez mariewagge

  1. nie zdecydowalam sie na razie na terapie - studia, weekendy w domu - nie mam kiedy. Tak na prawde jeszcze z miesiac temu wyjście na terapie wiązało by sie z wyjściem po ciemku - a dla mnie to jest nie do przeskoczenia. ale próbuje sobie radzić sama - przejście po ciemku z pokoju do pokoju, wyjście ze znajomymi na piwo (na takiej zasadzie, że ktoś mnie z knajpy odbiera - może to śmieszne, ale kilka tygodnii temu nie dałabym z taka sytuacja rady, bo co jeśli "komuś sie rozładuje telefon, nie będziemy sie mogli zgadać"... Problemy może nie są rozwiązane, ale zagłuszone...i jest troche lepiej. Sfere związkowo-facetową pomijam, bo na razie przynajmniej dla mnie nie istanieje, może tak jest lepiej.
  2. jestem kolejna. póltora roku temu, w listopadzie, zdarzyło mi się RAZ wracać samej, po ciemku, późnym wieczorem, po imprezie... zawsze uważałam, zawsze rozumiałam, że świat nie jest dobry, zdarzyło się to naprawdę raz - kazałam znajomym zostać na imprezie, powiedziałam, że wystarczy jeśli odprowadzą mnie na autobus, który zatrzymuje się 30 metrów od mojego mieszkania... W centrum, centrum dużego miasta, koło największej ulicy i kina. Wysiadłam z autobusu i wiedziałam, że coś się stanie, ale stwierdziłam, że jestem przewrażliwiona, że mam kawałek i że nie będę się ośmieszać... Poszłam specjalnie trochę naokoło - na pasy, bo stwierdziłam, że jeśli ktoś za mną pójdzie w tą samą stronę oznaczy to, że nie będzie szedł w moją ulicę - poszedł idealnie za mną. Zaczepił mnie na ulicy, pytał o drogę, chciał pożyczyć telefon (udawałam, że przez niego rozmawiam, a chciał bym się rozłączyła)...Twardo rozmawiałam i nie poszłam dalej puki nie skręcił w inną stronę. Byłam dwa metry od klatki kiedy usłyszałam "jeszcze jedno pytanie"... Od razu w sumie po tym trafiłam na policję, ten człowiek został skazany i jest w więzeniu. Byłam na wszystkich rozprawach i dałam w tym wszystkim radę... Byłam raz u psychiatry, gdzie pierwszy raz przyznałam się przed kimś że nie jestem taka twarda...Dostałam skierowanie do psychologa i strasznie się zacięłam, bo nie umiałam z nim rozmawiać...Przerwałam to. Po miesiącu czy dwóch zaczełam dziwnie reagować, nawet będąc w domu, kiedy robiło się ciemno, było mi nie dobrze, miałam torsje, czułam irracjonalny strach, bałam się panicznie klatek schodowych, nigdy nie otwierałam drzwi kiedy ktoś dzwonił (udawałam, że nie nie ma)... Przerwałam studia, wyniosłam się z tego miasta, w lato troche pracowałam... W tym roku zamieszkałam w innym mieście, rozpoczęłam inny kierunek, zamieszkałam w akademiku, a nie mieszkaniu (ten plus że NIGDY nie jestem tam sama, ciągle ktoś jest, są portierzy, nigdy nie wracam sama z zajęć, kiedy wracam z domu, to zawsze ktoś po mnie wychodzi na dworzec)... Problemem jest to, że w każdej normalnej sytuacji (z obcymi ludźmi) odbieram straszne sygnały stresujące... Boje się, gdy ktoś w sklepie wkłada rękę do kieszeni (nóż), boję się windy w której ktoś jest, nie zniosę kogoś idącego za mną na ulicy (staje i czekam aż przejdzie), nie usiąde w pustym przedziale w pociągu (do tego stopnia że w ogóle do pociągu nie wsiąde jeśli nie ma "bezpiecznych osób" - kobiet, dzieci, starszych ludzi)... Takie sytuacje zdarzają się codziennie i są strasznie męczące... Po ciemku rozpoczyna się już jazda bez trzymanki - jeśli już muszę wyjść z domu (zawsze z kimś) to robi mi się niedobrze, zwracam uwagę na każdy szelest, idącą 500 metrów dalej osobę, każde auto, w głowie odgrywam jakieś dziwne "scenariusze"... Najbardziej w tym wszystkim boję się swoich reakcji i swojego strachu... Niż rzeczy realnych... Każde moje świadome myślenie o tym kończy się wielką chandrą, płaczem i histerią... Mówić mogę - jakbym opowiadała o kimś innym, ale nie radzę sobie z przypominaniem tego, wolę od tego uciec. Na codzień nie myślę, nie rozmawiam o tym, śmieję się i dobrze bawie... Odtrącam wszystkie złe emocje które mogłyby mi przypomnieć O TYM - taki sposób na nic nie czucie... Zajęłam się pasją, studiami, znajomymi - mieszkanie w kilka osób w pokoju sprawia, ze tak naprawdę nie mam kiedy się rozklejać - na szczęście... Dodatkowo problem związkowy - jeszcze w tamtym mieście rozstałam się z moim chłopakiem po tym wszystkim... Musiałam sama dojść do siebie, chciałam rzucić wszystko co było tam, wyjechać i zacząć od nowa... Później spotykałam się z kimś - jest dobrze, do momentu bycia przyjaciółmi, a później... Nie wiem czy poradziłabym sobie teraz z bliskością, o intymności nie mówiąc... A zaczyna mi kogoś w życiu brakować...A z drugiej strony to przeraża...Taki pancerz działa w dwie strony... I może powinnam go zrzucić, tylko zastanawiam się, czy bez niego dałabym radę w ogóle wyjść z łożka, z domu... to kiedyś mija?
×