Witam.
Jestem tutaj nowy. Mam 25 lat. Pierwszy raz byłem w klinice psychiatrycznej w wieku 18 lat. Wtedy jeszcze miałem nadzieję. Nadzieję i cele. Teraz nie mam ani celów ani nadziei. W tamtym wieku postrzegałem swoje zachowanie jako coś co można przejść, pokonać. Mimo próby samobójczej wierzyłem, że to jakoś się ułoży. Teraz gdy od ponad paru miesięcy wszystko się wali z dnia na dzień, wiem że będę musiał z tym żyć. Żyć z własnym charakterem, ze sobą. Dzisiaj jedyne na co miałem ochotę, na co się zmusiłem to napisanie tego tematu na forum, oraz skromny posiłek. No i wyjście do sklepu. Ponad miesiąc temu byłem u psychiatry. Nie przypisał mi tabletek, bo jak powiedział: "mógłbym się nimi zabić". Co o tym sądzicie? W głębi serca byłem zły na niego, bo tabletki mogłyby mi pomóc wstać/iść do pracy/ zrobić coś. Tymczasem mój stan pogarsza się z dnia na dzień. Od paru miesięcy systematycznie zrywam kontakt ze wszystkimi znajomymi. Wczoraj chciałem zerwać kontakt z najbliższymi...
edit.
Jakby tego było mało. Parę dni temu dostałem pracę. Ukończyłem studia wyższe z dobrą oceną. No i nie najgorszy kierunek. Miałem w końcu jakiś powód dla którego mogłem wstać z łóżka. Noc przed pierwszym wyjściem z domu (od dłuższego czasu) nie mogłem zasnąć. Pierwszą godzinę wyobrażałem sobie to jak wypadnę przed przełożonym. Po godzinie zdałem sobie sprawę z tego, że nie mogę spać. Drugą godzinę wnerwiałem się tym że zaśpię. Trzecia godzina to był już totalny dół. Czwarta godzina to papierosy, pogłębienie doła. W końcu poczułem się totalnie bez sił. Nie poszedłem bo jak miałbym pójść i wyglądać jak zombie? Dziecinada i żenada.