Ja jestem ostatnio przewrażliwiony na punkcie jamy ustnej i gardła. Zrobiły mi się 3 mikroskopijne kuleczki na śliniankach, a ja jak wpisałem do google frazę "grudka w jamie ustnej", to od razu wyskoczyła na stronach fraza "rak jamy ustnej". Od tamtej pory (czyli od listopada) zaliczyłem kilku lekarzy (dentysta, chirurg szczękowo-twarzowy, internista, laryngolog, stomatolog z zakładu chorób błony śluzowej i przyzębia) i nikt nie dał mi do zrozumienia, że to może być coś poważnego; jedni mi mówili, że taka uroda, inni, że żadnej patologii nie ma, a tylko najbardziej wnikliwa lekarka uznała po badaniach, że to po prostu delikatnie powiększone ujścia gruczołów ślinowych, co nie jest niczym poważnym. Podobno wyszło mi w USG ślinianek, że mam kamienie, ale laryngolog po obejrzeniu mnie powiedział, że w życiu by nie uznał, że mam kamienie. To się zrobiło od palenia papierosów, które natychmiast rzuciłem. Nie boli, nie rośnie, nie wygląda, ani nie przeszkadza, tylko psychicznie wykańcza. Jeszcze mi się mała torbiel zrobiła na tylnej ścianie gardła (też w ujściu gruczołu ślinowego), to od razu przestraszyłem się raka gardła. Na szczęście laryngolog to zdementował i powiedział, że mam zapomnieć, że to tam jest, ze się samo wchłonie. I już się prawie wchłonęło. Ale teraz mam lęk przed mówieniem i odczuwam delikatnie, jakbym coś miał w gardle z prawej strony. Dodam, że zanim wystąpiły u mnie te "dolegliwości" ze śliniankami, miałem napady lęku o swoje zdrowie i życie. Na przykład musiałem wykonać jakiś rytuał wieczorem (np. wypicie trzech łyków wody), by spokojnie i bez umierania usnąć. Podczas pracy sprawdzałem sobie nagle tętno, czy aby serce na pewno jeszcze bije... Koszmar. Wiem, że niemałą winę ponosi za to moja matka, która często mnie straszyła jak byłem dzieckiem, że ona umrze. A nic jej nie było, poza wysokim (czyli np. 130 na 90...) ciśnieniem... Pamiętam, jak rankiem mówiła często "w nocy umierałam!" i jak pokazywała nitroglicerynę i mówiła mi drżącym głosem, że ta tabletka jej ratuje życie i w razie ataku mam jej włożyć pod język. Wiele razy wołała karetkę, a pracownicy medyczni ostatecznie stwierdzali, że nic jej nie jest, sugerowali nerwicę, ale przecież matka nie da się nazwać wariatką... No to tyle, mam nadzieję, że Was nie zanudziłem...