Zgodnie z zasadą dobrego wychowania, na początku należy się przedstawić i niniejszym to czynię
Szczerze to sama nie wiem co skłoniło mnie do zarejestrowania się na forum. Może fakt, że nie mam nawet z kim porozmawiać. Że inny traktują moje problemy jak błahostka?
Mam 24 lata. Z pozoru niby niczego mi nie brakuje. Studiuję, mieszkam z rodzicami którzy mnie utrzymują, mogę poszaleć sobie na zakupach, więc na pierwszy rzut oka sielanka. Jak komuś tylko powiem co mnie trapi to spotykam się wręcz z reakcją że nie mam prawa narzekać bo mam wszystko...
Wszystko? A może jednak nie mam niczego Czuję jakby moje życie to była jedna wielka pomyłka. Nie mam praktycznie znajomych, którzy przyjeżdżając do mojego rodzinnego miasta na studia, wyjeżdżają stąd, bo studia już się kończą. I nie wrócą. Znajomi z liceum wyjechali do innych miast i tam mają swoje życie. A ja wegetuję, z dnia na dzień. Mam wrażenie że jestem pasożytem. Że nic nie umiem. Staram się znaleźć jakąś pracę, ale się nie udaje. To cud że w ogóle ktoś zadzwoni po wysłaniu CV. Na testach kwalifikacyjnych i rozmowach okazuje się że mam do pokonania kilkudziesięciu konkurentów, więc raczej nie nastawiam się na wygraną. Niby dlaczego ja, skoro nic nie umiem i na niczym się nie znam.
Moje poczucie własnej wartości jest mniejsze niż zero. Wydaje mi się, że nic nie umiem, wszystko trzeba po mnie poprawić. Jak ktoś mówi mi komplement że np ładnie wyglądam to dołuje mnie to jeszcze bardziej, bo wmawiam sobie że mówi to tylko dlatego, że tak wypada a nie dlatego że tak jest. Boję się publicznych wystąpień i w ogóle nawet zabierania zdania w niewielkim gronie. Wydaje mi się, że wszystko to co mówię jest śmieszne, a osoby z którymi rozmawiam maja potem temat do tego żeby za moimi plecami ze mnie żartować. Tak jest ze wszystkim. Jak ktoś spojrzy na mnie na ulicy ( co jest przecież normalne) to też mam wrażenie, że zrobił to tylko dlatego że wyglądam jak jakiś dziwoląg i ma powód żeby ze mnie kpić.
Kilka razy miałam już wszystkiego dość i podczas kłótni z mamą wszystko jej wykrzyczałam. Że uważa mnie za idiotkę ( bo wszystko poprawia po mnie, wszystko planuje i kontroluje- gdzie, z kim idę i o której wrócę) i nie moją winą jest że się urodziłam...raz nawet w złości powiedziałam jej że się zabije....nie zrobiło to chyba na niej żadnego wrażenia.
Siedzę teraz przed komputerem i zastanawiam się czy kiedykolwiek to się zmieni. Czy znajdę sens życia. Czy coś osiągnę....
Kiedyś będąc młodszą i zastanawiając się jak będzie wyglądało moje życie, nie przeszło mi nawet przez myśl że może być tak jak jest. Wydawało mi sie to normalne, że ma się znajomych, kończy się studia, zakłada się rodzinę itp. A u mnie? U mnie jest zupełnie odwrotnie.