Cześć.
Chciałbym się po prostu wyżalić i usłyszeć kilka dobrych rad. W liceum chodziłem do klasy biologiczno chemicznej, namówił mnie na to mój ojciec, który jest kardiologiem i pragnął mieć syna lekarza. Nie miałem nic przeciwko, byłem tak młodym człowiekiem, że wizja bycia lekarzem, dużych pieniędzy, szacunku społecznego ogarnęła mnie całkowicie. Przygotowywałem się od pierwszej klasy liceum, rodzice opłacali mi zajęcia dodatkowe z chemii oraz biologii. W trzeciej klasie doszła matematyka. Zdałem maturę i wybrałem się na studia medyczne do Krakowa, wiadomo jaka uczelnia. Powiem Wam szczerze, szło mi dobrze. Nie miałem żadnego zaliczenia do tyłu. Niestety w grudniu ubiegłego roku zdałem sobie sprawę, że te studia nie są dla mnie. Po prostu poczułem to, nikt mi nie wmówi, że jestem głupi, że z medycyny się nie rezygnuje i tym podobne. Walczyłem ze sobą coraz mocniej, starałem się przekonać siebie, że muszę to skończyć, ponieważ będzie mi w życiu lepiej. Niestety im bardziej tak myślałem, tym szybciej doszedłem do wniosku, że trzeba podjąć jakieś radykalne kroki. Było i jest bardzo, ale naprawdę bardzo ciężko. Zdałem semestr, wlaściwie nie do końca, ponieważ uznałem, że to już nie ma sensu i wróciłem jednego weekendu do domu, aby poinformować wszystkich o mojej decyzji. Nie udało mi się, rodzice i dziadkowie od razu zaczęli się wypytywać jak mi idzie, jakie oceny, tylko to było ważne. Nikt nie zapytał o to jak się czuję, jaki jest mój stosunek do studiów. Ciągle tylko dzwonili i pytali się jak mi idzie, czy mam coś do tyłu, że są ze mnie bardzo dumni. Nie udało mi się. Wróciłem więc do Krakowa na tydzień jeszcze, ale już nie chodziłem na zajęcia, właściwie to nie było wtedy już do końca tak zajęć. Postanowiłem w kolejny weekend. Wróciłem i powiedziałem mamie, że rezygnuję i za rok pójdę na zupełnie inne studia, które mam w planach. Niestety to była katastrofa. Nikt mnie nie rozumiał i nikt nadal nie stara się zrozumieć. Nie chcę opisywać krok po kroku reakcji mojej rodziny, ale uwierzcie mi, totalna porażka. Moi rodzice uważają mnie za wybitnego człowieka, który ma multum znajomych i niewiadomo jak ciekawe życie. Ojciec nawet mi mówił niedawno przed moim odejściem ze studiów, że muszę swoją "paczkę znajomych" zebrać i w wakacje wybrać się gdzieś do pracy na wakacje. O czym on w ogóle do mnie mówił ? Paczkę znajomych? Jaką znowu paczkę? Moich dobrych znajomych mogę wyliczyć na palcach u JEDNEJ RĘKI. Moje życie wcale interesujące nie jest. Jestem samotnikiem, czy z wyboru? Tego nie wiem. Być może chciałbym mieć bardziej atrakcyjne życie społeczne, ale jest tak jak jest. Oczywiście w tym momencie wszyscy się ode mnie odwrócili i mam postawione ultimatum, że albo za rok pójdę na medycynę, albo nikt mi nie będzie opłacał żadnych innych studiów (Mam na myśli akademika czy jakiejś stancji).
Być może ja wszystko wyolbrzymiam, może troche inaczej to odbieram, ale tok wydarzeń jest taki jak opisałem. Szkoda, że własna rodzina mnie nie potrafi zrozumieć. Ważne są tylko studia, wykształcenie i pieniądze. Jest mi bardzo przykro, że nie mogę iść na studia, które mi odpowiadają. Aa miałem nie pisać jakie, bo wiem, że ludzie lubia się obecnie wyśmiewać z tego kierunku. Chciałbym studiować ekonomię na Uniwersytecie Warszawskim. Ciągnie mnie do tego, nawet rok temu miałem taką chęć złożyć tam papiery, ale mówię sobie - wstyd i hańba, przecież ja sie dostałem na medycynę. Nie chcę, aby ktokolwiek kwestionował moje decyzje, chciałbym tylko usłyszeć kilka dobrych rad, ponieważ czuje sie fatalnie z myślą, że za rok będę musiał albo iść jeszcze raz na medycynę, albo w ogóle nigdzie.
Jestem teraz takim intruzem we własnym domu...