I nadszedł ten dzień, w którym z drżącymi, lepkimi od potu dłońmi (może to tylko skutek uboczny leków?) stukam klawiaturę. Widzę potok słów, który pojawia się ekranie. Potok zbyt wolny. W mojej głowie jest on szybszy. W mojej głowie już napisałem ten post. Tymczasem na ekranie... nic jeszcze nie ma.
Przywitać się. Ale jak? Wyrzucę po prostu z siebie kilka(naście) wierzchnich myśli., pływających niczym oliwa po oceanie. Wyjdzie z tego taka hybryda powitania z "co mi kurwa jest?!". Z naciskiem na "kurwa!".
Stan w jakim się znajduję? Od rana śpiewam i tańczę. Radość. A może lepiej użyć czasu przeszłego? Atak złości wyładowany na matce, a teraz płacz. Gdyby nie on, nie pisałbym przecież tego postu?
Poprzednie dni? A może cofnę się o kilka miesięcy? Te radosne wakacje. Beztroska. Mnóstwo energii, pewność siebie. Podejrzane to było szczęście, bo przecież nie dostałem się na medycynę. Zabrakło kilku punkcików. Za to na farmację dostałem bez najmniejszego problemu. Tylko, że nie chciałem. Pocieszałem się, że to nie jest złe, będę bogaty dzięki wysokiemu stanowisku w jakiejś międzynarodowej firmie. Albo odkryję niezawodny lek na raka. Z bliższych celów - najlepszy wynik na roku i wymiany międzynarodowe. Cel - Azja. Dlaczego więc mając takie ambicje nie dostałem się na medycynę? Całą klasę maturalną przespałem i przepłakałem. Ale potrafiłem uśmiechać się do znajomych. Tak wypadało. Jakimś cudem 2 tygodnie przed maturą ogarnąłem cały materiał i zdobyłem ten znośny wynik.
Początek roku akademickiego? Mnóstwo znajomości. Wiecie jak mało facetów jest na studia farmaceutycznych. Pierwsza impreza - wylądowałem w łóżku z jakąś rudowłosą dziewczyną. Druga impreza - dziewczyna była czarna. A jeszcze pół roku wcześniej płakałem w pozycji embrionalnej i nienawidziłem ludzi.
Całe życie się nie uczyłem. Poziom nauki w gimnazjach (nawet w tych prywatnych do których chodziłem) czy liceach jest żałosny. Czytanie materiału przed snem i otrzymywanie najlepszych stopni nie zdało egzaminu na studiach. Ciekawe czy tylko to było przyczyną nawrotu depresji. Kiedy nie musiałem iść na uczelnię, a nikogo nie było w mieszkaniu, płakałem i piłem wino. Tanie, bo przecież byłem studentem.
Byłem. Tydzień temu rzuciłem studia. Mimo, że nikt mnie z nich nie wyrzucił. Zlekceważyłem też zakaz psychiatry. Psychiatry do którego odezwałem się dwa miesiące temu. Werdyktu żadnego nie usłyszałem. Zaczął od Mozarinu, kiedy zacząłem stękać, że boję się o CHAD - dorzucił mi Depakine. Wspominał coś o możliwej cyklotomi.
Tylko, że bardziej od CHAD boję się hipochondrii. Czy ja nie wmawiam sobie jakichś chorób? Może jestem zdrowy? Tylko nieco bardziej przeżywam problemy? Porównuję się do was. Moje kłopoty to przy nich pryszcz. Nie wiem skąd macie tyle siły. Ale ja jestem jeszcze baaardzo młody. Bardzo młody i żałosny.
Szukając analogii do CHADu, okresy depresji są u mnie pewne. Hipomania? Początek studiów i ten dwutygodniowy okres przedmaturalny? A może to był tylko przejaw remisji depresji? Może pewność siebie jest moją normalną cechą (tłumioną przez depresję), a trylion myśli na sekundę (bardzo pomocne przy projektach, takich jak napisanie gry bez jakichkolwiek szkiców w niesamowicie krótkim czasie) to po prostu kreatywność? Mania? Brak. Chyba, że zaliczyć do niej jakieś dziwne ataki, które może i indukują się przez dłuższy czas, ale "wybuchają" tylko w ciągu jednego-dwóch dni i zanikają. Ostatni taki miałem przedwczoraj. Po całkiem udanym dniu musiałem wisieć kilka godzin na telefonie z pseudoprzyjaciółką. Rozmowa zaczęła się od tego, że jestem ideałem, przystojnym i przeinteligentnym, cudem nad cudami. Następnie stwierdziłem, że owy talent marnuję, więc jestem nieudacznikiem, który nie wypełnia misji powierzonej przez Boga. Było kilka cytatów z Kordiana. Na koniec zauważyłem, że jestem żałosnym nastolatkiem, który nie wyróżnia się z tłumu - chyba, że swoim wariactwem. Poprzedni taki atak zakończył się skokiem pod zbliżające się z prędkością 50 km/h dwa światła. Dwa światła, które się zatrzymały w ostatniej chwili. A może to ja odskoczyłem? Już nie pamiętam.
Ludzie postrzegają mnie jako osobę niezwykle pewną siebie, ale ja was tutaj przeproszę. Tym, jak was zanudzam. Sposobem, w jaki sposób nadużywam tego nibyanonimowego forum.