Skocz do zawartości
Nerwica.com

deszczowy kundel

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez deszczowy kundel

  1. Cześć, Jestem na forum, ponieważ mam problemy psychiczne (a przynajmniej tak mi się wydaje - nikt mi tego nie zdiagnozował) i po prostu liczę, że to forum pomoże mi coś zmienić. Myślę, że nic nie zaprezentuje lepiej mojej sylwetki, niż krótka historia mojego życia: Rozdział I: Młodość w małym mieście. Urodziłem się z problemami zdrowotnymi - astma, dolegliwości skóry, itd. Byłem dzieckiem wiecznie w wysypkach, z pękającą, krwawiącą, ropiejącą skórą, chwiejnym zdrowotnie. Choroba rzutująca na wygląd sprawiła, że od najmłodszych lat byłem obiektem szyderstw i odrzucenia przez grupę, a że jestem z bardzo małego miasta, więc od przedszkola do końca liceum obracałem się wśród tych samych ludzi, którzy traktowali mnie jak odszczepieńca. Nie było cały czas tragicznie, ale zawsze znalazł się ktoś, kto lubił wbić mi szpilę w plecy. Jeden rodzic popełnił samobójstwo w międzyczasie, drugi - wiecznie wyrzuty i obwinianie za wszystkie niepowodzenia. Bez dostrzegania, że otaczało mnie wrogie środowisko, że w wieku kilkunastu lat miałem poszarpaną psychikę, że nie miałem nikogo. Od racjonalnej strony wiem, że byłem kochany, ale sercem nigdy tego nie czułem. Studia były jedyną możliwością ucieczki z tego syfu, więc dwójkowy uczeń zdał najlepiej matury w całym liceum i rzeczywiście udało mu się uciec. Rozdział II: Pierwsze kroki dorosłości. Nowe życie mnie przerosło. Nie znalazłem przyjaciół, po drugim semestrze wyrzucili ze studiów. Czułem się jak totalne gówno. Wcześniej uważałem, że wszystko, co złe, było winą toksycznego środowiska, a gdy wszystko się zmieniło, nadal byłem tym samym wrakiem człowieka, co wcześniej. Nieśmiałym, zahukanym, niepewnym. Tylko doszedł jeszcze wstyd, że nie dałem rady i bardzo gorzki smak utraty ostatniej nadziei. Potem przez rok pracowałem zdalnie, przed komputerem, za psie pieniądze, na czarno, po 12h dziennie, również w weekendy. Dlaczego? Bo nie miałem nic innego do roboty. Nie miałem z kim wyjść na piwo, z kim pogadać. Chciałem tylko nic nie czuć lub umrzeć. Totalna wegetacja. Tak sobie ciułałem i ciułałem przed komputerkiem, aż zacząłem uprawiać anonimowy ekshibicjonizm emocjonalny w internecie. Zobaczyłem, że ktoś zwraca na mnie uwagę, pierwszy raz w życiu poczułem się rozumiany i rozsmakowałem się w tym gównie. Żaliłem się i żaliłem, aż w końcu zapragnąłem porozmawiać z kimś na żywo i wreszcie wyrzygałem jednej dziewczynie prosto w oczy przy piwie te wszystkie żale. Pierwszy raz w wieku 20 lat rozmawiałem z kimś szczerze i było to jednym z najbardziej oczyszczających doświadczeń w moim życiu. Zacząłem spotykać się regularnie z kobietami z internetu, na początku nieśmiało, jedna na miesiąc, po kilkuset mailach, potem to wszystko nabierało tempa, aż w końcu doszło do tego, że nieśmiałość prysła. Spotykałem się z każdą jak leci, stara czy młoda, punkówami, ateistkami, katoliczkami, dyskotekowymi dziuniami, na kawę, na piwo, na jogę, na koncerty, na spacery, do kina. Chłonąłem wszystko, jak leci, bez wybrzydzania. Były przytulania, spacerki za rączkę, pocałunki, ale do żadnej nie potrafiłem się zbliżyć, nie czułem chemii, nie potrafiłem opuścić gardy, a poznałem chyba 40. Nadrabiałem brak obycia z kobietami. Aż pojawiła się ta jedyna. Rozdział III: Gorzki świat miłości. Temat, o którym mógłbym pisać godzinami. Spotkanie w ciemno, ona kilka lat starsza, zaczęło się od łózka, a ja zakochałem się z miejsca. Myślałem, że trafiłem na swój ideał. Ona już po dwóch tygodniach mówiła, że jestem tym jedynym, że chce mieć kiedyś ze mną dziecko, wziąć ślub, etc. I było naprawdę piękne pół roku, aż z dnia na dzień coś się spieprzyło, nadal mówiła, że chce wziąć ślub, ale jak się okazało w międzyczasie miała cichy przeruch z innym. Przyzwyczaiłem się do obrywania od życia, ale to mnie przerosło. Wtedy po prostu umarłem. Ale on jej nie chciał, ja rzucić nie potrafiłem, więc dalej byliśmy razem. Wtedy zacząłem szpiegować, pogrzebałem w jej prywatnych rzeczach i niespodzianka - ona nigdy mnie nie kochała, były ploteczki o facetach z pracy, pisała o mnie jak o przedmiocie, który warto przy sobie trzymać, do czasu, aż nie pojawi się lepszy. Następne dwa lata to walka między sercem, a umysłem. Umysł mówił: "rzuć dziwkę", serce: "walcz o miłość". Kupiłem nawet książkę Ericha Fromma "o sztuce kochania", aby nie żywić urazów i kochać mimo wszystko, ale ona regularnie robiła podchody do innych. Po roku przespała się z moim znajomym, po dwóch latach z kolegą pracy i wtedy już nie dałem rady. Do trzech razy sztuka, kochałem nadal, ale pogodziłem się z myślą, że to koniec. Chciała, abyśmy byli przyjaciółmi (no ba, która by nie chciała się przyjaźnić z facetem, który przybiega na każde skinienie palca i jest w stanie zrobić wszystko), ale pożegnałem się kulturalnie, odwiozłem jej rzeczy, po swoje nawet nie wchodziłem i odjechałem. Po rozstaniu pisała do mnie przez kilka miesięcy, ale na nic nie odpisywałem. Kochałem nadal, tęskniłem codziennie, ale nie mogłem być dużej męską ścierką, którą regularnie wycierała sobie dupę. Przed definitywnym rozstaniem, im związek bardziej się sypał, tym bardziej koncentrowałem się na studiach (tych, z których mnie wcześniej wyrzucono), sporcie, zdrowiu i na karierze zawodowej. Poznałem sporo nowych ludzi, nawiązałem dużo trwałych znajomości, zarobiłem trochę pieniędzy, zacząłem trenować sztuki walki i zbliżam się do końca studiów. Ale psychika do wymiany. Dalej ją kocham, nie potrafię żyć z krzywdą, którą mi wyrządziła. Brak więzi z ludźmi, zaspokajam jedynie potrzebę towarzystwa. Jestem bierny, z góry zawsze zakładam, że każda osoba czuje do mnie niechęć, dopóki nie da mi dowodów sympatii. Moje życie ogranicza się do mechanicznego odbębniania obowiązków. Spokój wewnętrzny - zupełnie obce uczucie. Jestem słaby psychicznie. Zachowuję się jakbym był silny, ale po nocach nie mogę spać z nerwów. Czuję się przytłoczony i zmęczony swoim bagażem negatywnych doświadczeń. Kompleksy na każdej płaszczyźnie. Obwiniam się za wszystkie swoje niepowodzenia. Ciągle się zastanawiam czy mogę sobie z tym wszystkim sam poradzić.
  2. Również jestem zainteresowany, jaki jest próg liczbowy, od którego grupa mogłaby rozpocząć działalność?
×