Skocz do zawartości
Nerwica.com

Melissa87

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Melissa87

  1. Melissa87

    Witajcie

    Chciałabym podzielić się swoimi doświadczeniami i prosić o wskazówki od osób z podobnymi kłopotami. Próbowałam korzystać z pomocy psychologów i psychiatry. Być może z mojej winy, nie umiałam nawiązać dobrej relacji, ostatecznie kończyło się na drwiących stwierdzeniach, że nic mi poważnego nie dolega, tylko powinnam "wziąć się w garść", nie zawracać im głowy, bo mają poważniejsze przypadki. Może i tak, ale mi to nie wychodzi. Próbuję pracować nad sobą, czytam poradniki psychologiczne, wykonuje zalecane ćwiczenia, na krótko dają mi nadzieję na lepsze, ale potem wszystko znów wraca. Co konkretnie jest ze mną nie tak? Od dziecka miałam kłopoty w nawiązywaniu relacji z ludźmi, byłam nieśmiała, zamknięta, z trudem odnajdywałam się wśród rówieśników. Pociągało to za sobą kpiny i niechęć, co pogłębiało mój stan. Sytuacja w domu tez nie była dobra. Matka po rozwodzie wpadła w depresję i stała się nerwowa. Nie podejmowała pracy, była na zasiłku. Jako osoba chłodna uczuciowo i chyba dość niedojrzała, nie mogła mi pomóc odnaleźć się w świecie. Byłam i jestem zdezorientowana. Nie wiem do czego dążę, czego chcę, jeśli już, wybieram na zasadzie negatywów, czyli czego na pewno nie chcę. Mam za sobą liczne przypadłości, większość samoistnie minęła, funkcjonuję lepiej niż kiedyś, ale nadal niezadowalająco w opinii otoczenia. W gimnazjum przez 2 lata chorowałam na anoreksję, w szkole średniej przeszło to w bulimię. Wtedy nie chciałam żyć, nie mogłam się wyrwać z ciągłych faz przeczyszczania, wymiotowania i objadania się. Straciłam zapał do nauki, pogubiłam się. Trafiłam na studia, które mnie interesowały, ale raczej mało "przyszłościowe". Zamieszkałam osobno od matki i zaleczyłam bulimię. Przestałam myśleć obsesyjnie o jedzeniu, wadze, objadać się i czyścić. Z każdym rokiem studiów mój zapał malał. Byłam ponura, miałam myśli samobójcze, często płakalam. Poszłam wtedy do psychologa i psychiatry, zlekceważyli mnie. Jedyna korzyść to lekkie antydepresanty, dzięki którym przestałam ciągle płakać i mysleć o śmierci, wszystko mi zobojętniało. Na ostatnim roku nie mogłam się zmusić do pisania pracy magisterskiej. Czułam lęk, gdy tylko się za nią zabierałam, unikałam pisania jak mogłam. Można powiedzieć, że się sabotowałam. Choć miałam dobrą średnią, pracę napisałam na szybko przed ostatecznym terminem i została źle oceniona. Dostałam pracę, to chwilowo podniosło mi wiarę w siebie, ale zwolniono mnie przed końcem okresu próbnego, choć bardzo się starałam. Usłyszałam, że psuję klimat w zespole, wyglądam na wystraszoną, nie umiem się zintegrować, a oni potrzebują osoby uśmiechniętej, pogodnej nastawionej na kontakt z klientem, otwartej. Dodam, ze trudno było mi zjednać życzliwość ludzi w pracy, bo przyjęto mnie na miejsce zwolnionej wieloletniej pracownicy. Ludzie byli dla mnie nieżyczliwi, choć ja nawiązywałam rozmowy, naprawdę się starałam. Teraz nie mam siły dalej szukać pracy, czuję się jak śmieć. Od zawsze budziłam niechęć, nie tylko rówieśników, ale otoczenia w ogóle, nauczycieli, wykładowców, pracodawców, nawet terapeutów i lekarzy. Czasami nie wiem skąd się to bierze, mam do ludzi żal. Wiem, że nie lubi się ludzi zamkniętych, zdystansowanych, nerwowych, lękliwych, ale ja taka jestem, nic na to nie poradzę, nie stanę się nagle otwartą, życzliwą, pełną optymizmu osobą. Z samotnością już się pogodziłam, w sumie doprowadziłam się już do takiego stanu, że zbyt częsty kontakt z ludźmi mnie drażni. Pracę jednak muszę mieć, z czegoś żyć muszę. Na terapeutę mnie nie stać, poza tym nie wierzę już, że pomogą mi poczuć się wartościowym człowiekiem. Co robić?
×