Skocz do zawartości
Nerwica.com

michalmlody92

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez michalmlody92

  1. Psychoterapie miały miejsce, bezskuteczne niestety. Farmakoterapie wieloletnie. Różnymi lekami. To samo. Dwa ośrodki, jednak długo tam nie byłem i niewiele mi pomogli. Teraz po dłuższej przerwie po odstawieniu Asentry która mi nic nie pomagała dzisiaj wziąłem Rexetin, który pomagał mi przez lata. Nie wiem na co liczę. Ale innego pomysłu nie mam. Może chociaż trochę się zmniejszy...
  2. Witam. Mam na imię Michał i mam 20 lat. Problemy z nn mam od zawsze, taki się urodziłem. Pierwsze widoczne objawy to było cofanie się, chodzenie po płytkach chodnika uważając na linię, robienie czegoś po kilka razy. W głowie jednak się działo swoje... Moje główne objawy to "fatum" - poczucie ze gdy czegoś nie zrobię komuś albo mi stanie się krzywda. Ostatnio natrętne czynności skupiły się na dotykaniu czegoś po kilka razy, mruganiu oczami a nawet oddechu na jakąś określoną sekwencję. Myślowo często wyliczanki, mam ogromny problem z zaspianiem. To jednak nie wszystko... Zacznijmy od podstawówki. Natręctwa były wtedy do ogarnięcia, co niektóre osoby zauważały u mnie dziwne ruchy itp. , w głowie swoje ale jakoś dawałem radę. Byłem dobrym uczniem, dwie ostatnie klasy świadectwo z paskiem. Nie wiedziałem czym są moje natręctwa, były bo były nie zastanawiałem się nad nimi. Muszę dodać ze byłem dzieckiem nieświadomym, jakby wolniej dojrzewającym. Nie pojmowałem problemów świata, myślałem że całe zło to margines, nie rozumiałem dlaczego niektóre rzeczy są złe. Nikt mi nie wytłumaczył. Zainteresowanie dziewczynami pojawiło sie dopiero w wieku 12 lat i to bardzo stopniowo. -- 05 lut 2012, 02:44 -- Niestety obszar się skończył. Skończyła się podstawówka i zaczęło gimnazjum... Mama we wakacje zachorowała na nerwice lękową. To było okropne, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. W szkole była patologia. Potrzebowałem wsparcia. Mamy nie było, ojciec zawsze trochę mnie olewał, z resztą mama też zawsze traktowała moje problemy z dystansem. Nie chciałem o nich mówić. Potem ojciec stracił robotę. Siedział w domu przez co stracił żywotność. Nie układało mi się z równieśnikami, nauczyciele także zawodzili... Choroba zaczęła się rozwijać. Potem, to było dziwne ale był taki chłopak dość agresywny, w jego towarzystwie nie czułem się bezpiecznie. Swojego rodzaju lęk przed nim urósł do monstrualnych rozmiarów, był irracjonalny. Cała ta szkoła była patologiczna i w końcu zacząłem wagarować. Przepisałem się do innej szkoły... we wakacje polepszył mi się kontakt z jednym z kolegów z podwórka, którego zbytio nie lubiłem. Taki młody wandal. W dodatku zachwywał się obscenicznie i opowiadał zboczone historie. To przeszło na mnie, nie miało to podteksu seksualnego ale uważałem że to zabawne i na czasie... ten kolega był szanowany. Zacząłem robić to co on, latać z gołym tyłkiem po podwórku i straszyć ludzi. Później on rozgadał to w szkole, mówiłem że sam taki jest ale jakoś tylko mu wierzyli... Zaczęto mnie prześladować. Od czasu do czasu latały za mną jakieś grupki osób i kazały mi pokazywać to i tamto, czasami pod groźbą... Byłem wtedy bardzo strachliwy i mało asertywny, więc często udawało im się dopiąć swego... potem wręcz takie zachwania mi weszły w nawyk, w dodatku byłem w centrum uwagi choć wcale mnie to jak się okazało nie odpowiadało. Za kolejne wagary i obsceniczne zachowanie zostałem skierowany do pedagoga, później do psychologa... podejrzewano schizofrenię lecz później okazał się że to natręctwa. W tamte wakacje dostałem dwutygodniowego ataku lęku i depresji. W dodatku miałem manię prześladowczą, bałem się że przeze mnie i moje zachowanie ktoś skrzywdzi mnie i moją rodzinę, że nikt mnie nie szanuje. Wtedy po raz pierwszy dostałem leki... pomogły. 3 klasę gimnazjum przeszedłem w miarę spokojnie, znowu w innej szkole. Potem było technikum, we wakacje miedzy gimnazjum a technikum odkryłem upajający wpły alkoholu. Zaczęło się wielkie picie, czasami nawet przy lekach czasami nie trwające jakoś do 17 roku życia. Potem zapragnąłem się ogarnąć... Przestałem palić, zacząłem chodzić na siłownię, zakochałem się... w dziewczynie poznanej na czacie. Jak się potem okazało ma narzeczonego (który podobno jest potworem) i jest fanatyczną katoliczką. Naprawdę się zakochałem, słuchałem więc uważnie tego co mówi i zastanawiałem się nad tym... Miała filozofię że im więcej wycierpisz za życia tym lepiej Ci będzie po śmierci. A niektórzy są naznaczeni by cierpieć. I ona uważała się za taką osobę... Na dzień dzisiejszy nie mam z nią kontaktu. Olała mnie. Miałem wtedy znajomego który wydawał się najlepszym przyjacielem. Dużo bogatszy ode mnie, ale wyciągał pieniądze. Uwielbiał wzbudzać wyrzuty sumienia. Wywyższał się. Wziąłem go na wakacje do wujka do Gdańska, narobił obory w dodatku cały czas wyciągał mnie na picie i poczęstował jakimiś dopalaczami. Po tygodniu picia plus te dopalacze był dzień, w którym do momentu było ok. Potem dostałem napadu paniki. Od tego czasu natręctwa się nasiliły, pojawiła depresja i derealizacja. Tłumnaczę to bardziej jako wpływ tamtej dziewczny i tego chłopaka, alkohol i dopalacze uwolniły to co drzemało. Bo już od dłuzszego czasu działo się coś nie tak. Mija jakieś 1,5 roku... znajomi nie rozumieją mojego zachowania ale je tolerują. Dają swoje złote rady... Przez historie z gimnazjum czuję się jakiś brudny i obleśny, niegodny bycia z dziewczyną. A kogoś ciekawego poznałem, znowu na czacie... mamy zamiar się spotkać. Nie ufam już nikomu, większość moich "przyjaciół" z przeszłości zrobiła mnie w konia. W rodzinie też nie mam oparcia... Coraz częściej myślę o samobójstwie. Nie wiem co mam zrobić.
×