Skocz do zawartości
Nerwica.com

whattheheaven

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia whattheheaven

  1. @petruszka Mam "rozwiniętą" pisownię, bo gdy miałam 2 lata nauczono mnie czytać i od tego czasu regularnie pożeram książki. Poza tym piszę 2 opowiadania, które na początku były totalnym chłamem, ze względu na interpunkcję. Ponadto zostałam obdarzona cudownym darem "wyczuwania pisowni" danego wyrazu. Tak że z językiem ojczystym problemów większych nie mam. Tyle gwoli wyjaśnień. Koniec off topu. Nie chcę rozmawiać o tym z rodzicami, cholera jasna. Psycholog szkolny, może pójdę, ale boję się zostać... wyśmiana? Psychiatra - Powiedzmy, że jeśli poszłabym do szpitala (sama) to do jakiegokolwiek lekarza musiałabym się zgłosić z rodzicami, tak? Czy jest w ogóle szansa, że ktokolwiek potraktuje mnie poważnie? Ostatnio było ze mną źle tak bardzo, że wszystko stało mi się okropnie obojętne, nic mnie nie ruszało, nie śmiałam się i nie płakałam, ale teraz jest już ten moment, w którym wszystko się trochę polepsza, mogę się śmiać, żartować i dużo mówić. Mam napady okropnego smutku, przychodzą myśli samobójcze, ale nie takie "nikt mnie nie kocha, zabiję się, nikt nie będzie tęsknił", tylko bardziej "Ktoś mnie kocha, ale ten świat gnije. Mam możliwość wybrania sobie śmierci." jednak od samobójstwa odciąga mnie fakt, ile mam lat - jestem młoda, bardzo młoda, jestem dzieciakiem, więc prokurator, policja i inne jednostki zajmujące się takimi rzeczami, stwierdziłyby coś w stylu "pewnie ją chłopak rzucił, to już trzecia taka w tym miesiącu." i byłyby spekulacje, teorie... Napady tego okropnego smutku przychodzą bez ostrzeżenia, przestaję się odzywać. To może trwać kilka godzin, parę dni, w ekstremalnych przypadkach (raz się zdarzyło) aż miesiąc(!). Choć ostatnio na lekcji wychowania do życia... mieliśmy, że u dorastających dziewcząt pojawia się tzw. huśtawka nastrojów, może to to, ale stwierdziłabym raczej, że mój humor skacze na bungee. Mogę gdzieś uzyskać bezpłatną pomoc? Jestem z dość... nie-bogatej rodziny.
  2. Cześć, zacznę od tego, że jestem człowiekiem BARDZO młodym - mam 14 lat - boję się być niezrozumiana, ze względu na swój wiek właśnie. Nie wiedziałam na jakie forum iść z TYM, więc wybrałam to. Jeśli nie jest tu odpowiednie, proszę o usunięcie wątku. Opis problemu będzie długi (za co przepraszam), bo chcę napisać to w miarę zrozumiale. Od dłuższego czasu (ok. roku) mam problem ze sobą. Otóż, miałam ja kogoś w rodzaju zmyślonego przyjaciela jakiego mają mniejsze dzieciaki - kogoś kto pomoże, zrozumie, pogada. Sam fakt posiadania nieistniejącego Kogoś obok siebie jest dziwny, prawda? Od zmyślonych przyjaciół różnił się on tym, że np. gdy dzieciak zostanie napadnięty przez osiedlowych chuliganów, zmyślony przyjaciel obok dzieciaka albo zniknie, bo dzieciak w strachu zapomni, że miał go sobie wyobrażać, albo będzie równie bezbronny co smarkacz. Heaven (bo tak miał na imię mój zmyślony towarzysz) był "niewidzialnym bytem niezależnym", więc nie musiałam go sobie wyobrażać, funkcjonował jak człowiek, jadł, chodził za potrzebą, narzekał na pogodę, grał na swojej gitarze, zanucił coś czasem, bywało, że zarzucił jakimś suchym żartem. Był jakby innym człowiekiem, mógł się ze mną kłócić, próbował udowodnić swoje racje, choć w wielu rzeczach się godziliśmy. Żyję w dwóch rzeczywistościach - w tej, w której żyją ludzie, w tej prawdziwej, oraz w tej, w której jest Heaven i reszta "stworków", o których za chwilę. Tu chciałabym jeszcze trochę przybliżyć postać jaką był Heaven. Był 16 letnim chłopakiem (i miał takim pozostać, dopóki ja nie dorosnę - tak mówił), "metalowcem", wygląd jest tu raczej nieistotny, więc go pominę. Heaven Burton powstał (a raczej przypałętał się do mnie?) ok. rok temu, samoistnie. Jak twierdził - po to, żebym nigdy nie była sama - Bo samotność jest czymś czego się boję najbardziej, to znaczy, nie tyle boję się samotności co... siebie. Dostaję ataków paniki, wściekłości i Bóg wie czego jeszcze. Więc Heaven powstał po to, by mnie chronić... przede mną. O ironio, chłopak często podkreślał "Jestem tobą." i podobnie, że jesteśmy jedną osobą. Tak, to skomplikowane, zawiłe, bardzo. Krótko przed powstaniem Heavena, widziałam grupę kilkunastu ludzi w różnym wieku. Wiedziałam, że nie istnieją i są jedynie tworem mojej chorej wyobraźni. Ludzie ci nie robili nic nadzwyczajnego, ot, patrzyli sobie na mnie. Mieli na sobie dość staromodne ubrania, jednak nie mówię tu o falbaniastych sukniach z XIX w. Nie robili nic strasznego, nikogo nie zabijali, nie byli zakrwawieni, czy jakoś wybitnie nieszczęśliwi, pomimo to, bałam się ich troszeczkę. Nie pojawiali się nigdy, kiedy z kimś rozmawiałam, albo byłam z kimś znajomym. Później był Heaven, co już zostało - myślę, że w miarę jasno - wyjaśnione. Żyliśmy sobie w zgodzie i spokoju, towarzysz co jakiś czas sprowadzał sobie przyjaciół z drugiej rzeczywistości, miał chłopaka (był biseksualny), wszystko ładnie, pięknie, jego nieistnienie mi nie przeszkadzało, nikt nic nie wiedział. Minął ok. rok. Heaven zniknął bez ostrzeżenia, choć obiecał, że nigdy mnie nie zostawi, bo "wiem co się wtedy stanie, przecież jestem tobą." Nie ma go już od ok. 2 tygodni, wróciła wyżej wspomniana grupa kilkunastu ludzi. Już wiem, że jest ich 12. Nazywają się Nieśmiertelni. Dam tu teraz opis, który dałam mojej dziewczynie, z ludzkiej przyczyny, że pisać mi się na nowo tego samego odechciewa. Opowiem ci o Nieśmiertelnych. Nieśmiertelni to grupa widmowych ludzi w różnym wieku, jednak nie przekraczającym 55 lat - podobno każdy z nich jest martwy, a pokazują się jako przezroczyste postacie z połowy własnego życia. Czyli jeśli jakaś kobieta zmarła w wieku 60 lat, wśród Nieśmiertelnych ma lat 30. Jeśli w wieku 28 lat zachorowała na gruźlicę, będzie gruźliczką jako Nieśmiertelna. Jeśli zachorowałaby mając 40 lat, przy Nieśmiertelnych byłaby zdrowa. Mam nadzieję, że to jasne. Nieśmiertelni popadają ze skrajności w skrajność. Ktoś jest okropnie brutalny, ktoś inny miły i łagodny, ktoś jest cichy, ktoś inny drze się bez powodu. Nie ma neutralnych Nieśmiertelnych. Nie wiem co poza śmiercią i nieistnieniem łączy tych wszystkich ludzi, ale bałam się ich... od kiedy byli Nieśmiertelnymi, czyli... od dawna. Nikt nie ma tak dokładnej definicji na temat tego kim są Nieśmiertelni, nikt poza mną nie może jej napisać, bo tylko ja widzę Nieśmiertelnych. Mało mówią. Jest taki facet, o trupio bladej, lekko sinej skórze, nie ma włosów, oczu, a ćwierć jego twarzy wygląda jak wypalona kwasem. Nigdy przenigdy się nie odezwał, nie słychać nawet jak oddycha. Nie chodzi. Teleportuje się, albo przesuwa powoli. Oficjalnie do Nieśmiertelnych się nie przyznaje, choć jest jednym z nich. To on nałogowo popełnia samobójstwa, za każdym razem inaczej. No tak... zapomniałam... Nieśmiertelni żywią się duszami, więc co dzień lub dwa przychodzą po kawałek i jest taki powolny proces wewnętrznego umierania - kończy się głęboką depresją, boję się... Bo oni biorą tylko dusze samotnych. Dlatego jak był Heaven to nie zdychałam... aż... tak bardzo... To okropne bać się czegoś-kogoś, mając świadomość, że to coś-ktoś nie istnieje. Pytanie - Co ja mam zrobić? Nie mogę powiedzieć o tym rodzicom, słucham cięższej muzyki niż rówieśnicy (nie, nie jestem młodocianym lansującym się na jaskrawą czerń satanistą, ja to po prostu lubię), a moja mama stwierdziła ostatnio, że metal źle na mnie działa (pogorszenie wyników w nauce). Psycholog? Zwariowałam? Czy jest w ogóle szansa, że ktokolwiek -poza moją dziewczyną- potraktuje mnie poważnie? Z pytaniami, jeśli jakieś będą, proszę poniżej, nie trzeba pisać prywatnych wiadomości.
×